9 lutego 1943 r. we wsi Parośla pojawili się Ukraińcy z sotni Hryhorija Perehijniaka „Dowbeszki-Korobki”, uzbrojeni głównie w noże i siekiery.
Upa-bandyci wjechali 50 saniami do Parośli. Przed każdą zagrodę podjechały jedne sanie, uzbrojeni mężczyźni łomotaniem w drzwi budzili mieszkańców. Do każdego domu weszło po kilku bandytów, podawali się za dywersantów sowieckich, kazano sobie przygotować posiłki. Wieś była otoczona, nie wypuszczano nikogo z domostw. Zatrzymywano wszystkich przejeżdżających przez wieś. Zagrody były przeszukiwane. Gdy znaleziono broń, gospodarz był katowany.
Przystąpiono do mordu.
Zamordowano 173 osoby, tylko 11 osób, przeważnie dzieci, ciężko okaleczone, zostały potem uratowane.
Wydarzenia te są uznawane za pierwszy akt ludobójstwa rzezi wołyńskiej.
Oto jak wspominał te przerażające momenty Witold Kołodyński, wówczas 12-letni chłopiec.
„Warta szczelnie otaczała nasz dom. Wtedy to mama spytała ojca, co ci robili? Czy mocno bili? Za co? Ojciec odrzekł, że im nie chodziło o słoninę, lecz o broń. Mama powiedziała, że nas chyba pomordują, na co ojciec nic nie odpowiedział. Siedział ze spuszczoną głową, bez słowa. Mama modliła się półgłosem, prosiła Boga, by jej dzieci nie zostały sierotami. Po dłuższym czasie, do sypialni wszedł dowódca z miną bardzo zadowoloną, za nim kilku bandytów rozebranych do koszul, roześmianych. Dowódca powiedział nam: „Musicie się położyć, my was powiążemy, żeby Niemcy was nie skrzywdzili za przetrzymywanie i karmienie partyzantów”. Rozkazał położyć się twarzą do podłogi i nastąpiło bestialskie mordowanie, rąbaniem naszych głów siekierami. Oprawców było wielu, gdyż mordowano nas prawie jednocześnie. Mordercy przebywali w naszym domu w dalszym ciągu, ucztując. W czasie mordowania słyszeliśmy krzyk mamy, która kątem oka musiała widzieć mordowanie dziadka,babci i ojca (swego męża), gdyż leżała obok niego. Po chwili ucichła. My – [ja] z siostrą – leżeliśmy nieco dalej obok kołyski, z nogami do głów rodziców. Po upływie jakiegoś czasu, odzyskałem przytomność i usłyszałem głos banderowców z kuchni, chodzących tam i z powrotem. W tym czasie słyszałem rzężenie mamy. Do dziś nie wiem, dlaczego nie wstałem? Usłyszałem wnet kroki zbliżającego się do sypialni mordercy i natychmiast ułożyłem się w tej samej pozycji (chyba tylko z woli Boga). Wtedy to morderca otworzył drzwi, rąbnął siekierą, chwilę postał, zamknął drzwi i poszedł. Wtedy to ponownie poruszyłem się, gdyż bardzo bolały mnie ramiona. Słysząc pojedyncze już tylko głosy oprawców, nie próbowałem wstać. Po chwili znów otwarły się drzwi, morderca popatrzył, ponieważ nikt nie dawał znaku życia, zamknął drzwi i wtedy wszystko ucichło. Po przerażającej ciszy, usłyszałem odgłos skrzypiących sań, oddalających się. Odczekałem jeszcze jakiś czas i dopiero wtedy zacząłem poruszać się. Wstać jednakże nie mogłem. Cały byłem bardzo obolały, odrętwiały. Wtedy to młodsza moja siostra Teresa musiała odzyskać przytomność, gdyż poruszyła się, macając ręką podłogę. Spytałem: „Lilka, ty żyjesz?”, na co siostra ze zdziwieniem odpowiedziała, raczej spytała – „Dlaczego miałabym nie żyć? Dlaczego my leżymy na podłodze?”. Wtedy ja powiedziałem, że tak nam oni kazali położyć się i wszystkich nas wybili. Ja jestem ranny, bardzo mnie wszystko boli. „To ja chyba też jestem ranna, bo mam takie poklejone włosy i bardzo boli mnie głowa”. Byliśmy bardzo zziębnięci, zdrętwiali, zalani krwią. Lila wstała i pomogła mnie wstać. Widok, który naszym oczom okazał się, był straszny. Nie do objęcia umysłem ludzkim, tym bardziej umysłem dziecięcym. Rodzice mieli głowy rozrąbane na pół. Mamy długi warkocz był odcięty. W głowie ojca pozostawiona siekiera, co oznaczałoby, że słyszane przeze mnie jęki wydawał ojciec, którego dobito. W kołysce najmłodsza Bogusia, w wieku 1,5 roku, uderzona była siekierą w czoło. Przez dłuższy czas była w konwulsjach, które miotały kołyską. Lila wzięła ją na ręce i po chwili Bogusia zakończyła życie. Z nosa wydobyła się „bańka” – był to mózg. Wraz z siostrą odczuwałem straszne pragnienie picia. Przechodząc przez trupy pomordowanych do kuchni, upadliśmy w kałużę krwi. Z trudem, bardzo wtedy właśnie przerażeni, zrozumieliśmy, co się stało. Doszliśmy do kuchni, w której było przerażające zimno – zostawili otwarte drzwi, a mróz sięgał ponad 20°C. /.../ Tak w męczarniach doczekaliśmy rana następnego dnia. /.../ U stryjka wszyscy tak samo pomordowani. Naprzeciw u sąsiadów ten sam widok. Nie widać żywej duszy. Słychać za to straszne wycie psów. Nie dymiły nigdzie kominy. Wróciliśmy z podwórka do domu. Piec chlebowy był ciepły, usiedliśmy przy nim zasłaniając się pasiakiem. W pewnym momencie usłyszeliśmy skrzypienie sań i zbliżające się kroki ludzkie. Lila stwierdziła, że to na pewno banda wróciła i teraz nas dobiją, więc trzeba się pomodlić. Ponieważ mnie trudno było siedzieć, leżałem z głową na poduszeczce trzymanej w rękach Lili. Wtedy odrzekłem, że ja nie mogę się nawet modlić, tak mnie wszystko boli. Lila postanowiła, pocieszając mnie, modlić się za nas dwoje. Jako pierwsi weszli Niemcy z psem, który od razu skoczył do nas,. Ściągnięto zasłonę. Ujrzeliśmy znajome nam twarze Jana i Antoniego Przybyszów. Weszła też z nimi kobieta. Była to Kazimiera Sulikowska z Antonówki, która bardzo nas namawiała i przekonywała, żebyśmy z nią poszli. My natomiast nie chcieliśmy iść nigdzie i z nikim z naszego domu. Po dłuższym czasie przekonała nas, że ponieważ jesteśmy bardzo ranni, musi zawieźć nas do lekarza. /.../ Byłem uderzony obuchem siekiery w tył głowy. Pęknięta i wgnieciona kość czaszki, wybite przednie zęby. Duże wgłębienie i ciągłe cierpienie – zawroty głowy, ból serca, potworne lęki pozostały jako „pamiątka” mordowania Polaków. Lila była także uderzona obuchem w tył głowy. Pęknięta, wgnieciona kość czaszki. Rana długo nie mogła się zagoić. Przez wiele lat cierpiała na dokuczliwe bóle i zawroty głowy. Wybite przednie zęby. W dniu mordowania byliśmy w wieku: ja – 12 lat, siostra Lila – 9 lat” (Witold Kołodyński; w: Siemaszko..., s. 1213 – 1219).
Jak zwykle czyniły to bandy ukraińskie , po dokonanym morderstwie gospodarstwa ograbiono, zabierając cały dobytek i żywy inwentarz. Późniejsze oględziny pomordowanych wykazały szczególne okrucieństwo oprawców. Niemowlęta były przybijane do stołów nożami kuchennymi, kilku mężczyzn było obdartych ze skóry pasami, niektórzy mieli wyrywane żyły od pachwiny do stóp, kobiety były nie tylko gwałcone, lecz wiele z nich miało poobcinane piersi. Wielu pomordowanych miało poobcinane uszy, nosy, wargi, oczy powyjmowane, głowy często poobcinane. Po dokonaniu rzezi mordercy urządzili libację w domu sołtysa. Po odejściu oprawców, wśród resztek jedzenia i butelek po samogonie znaleziono martwe dziecko około 12-miesięczne, przybite bagnetem do stołu, a w ustach dziecka włożony był niedojedzony kawałek kiszonego ogórka.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
#PolishHolokaust