Nie pomarli ci, którzy żyją w pamięci narodu...
❗️26 czerwca 1943 r. - w kol. Marianówka pow. Łuck ukraińscy zbrodniarze zamordowali 18 Polaków.
Od jesieni 1942 r. na Wołyń przybywali działacze OUN, głównie ze Lwowa, prowadząc intensywną propagandę antypolską wśród ludności ukraińskiej. Także policja ukraińska naszpikowana była Ukraińcami z frakcji banderowskiej.
✔️"Sprawozdanie z powiatu horochowskiego"; w: Lucyna Kulińska "Dzieje Komitetu Ziem Wschodnich…":
"Rozsiane posterunki milicji ukraińskiej po wszystkich wsiach zużyły ten okres na szkolenie wojskowe młodzieży i odpowiednią propagandę. Zbiórki, sypanie mogił, święcenie narzędzi zbrodni w cerkwiach i na mogiłach (popi zawsze brali czynny udział), procesje, zaklęcia, przysięgi itp. był to wstęp do zbrodniczej akcji. Niesamowicie wyglądało święcenie noży przed rzezią, podobne do tańca wojennego Indian. W nocy przy blasku pochodni, obchodzili w koło mogiłę i wkłuwali w nią noże, ślubując w podobny sposób kłuć Polaków".
---------------------------------------
➡️ Dowódca kurenia wchodzącego w skład OW "Zahrawa" Stepan Kowal "Rubaszenko", na śledztwie zeznał:
"W lecie 1943 r. zgodnie z rozkazem dowódcy UPA "Piwnycz" "Kłyma Sawura" przeprowadziłem operację zniszczenia ludności na obszarze obwodu rówieńskiego. Zagon UPA pod moim kierownictwem zniszczył wsie Rafałówka i Huta Stepańska, w których mieszkała ludność polska. Zgodnie z rozkazem "Oleiła" dowódcy moich sotni: "Moroz", "Bohdan" i "Rybak" w lecie 1943 r. otrzymali rozkaz likwidacji polskich kolonii i żyjących w nich spokojnych ludzi, a mianowicie: sotnyk "Moroz" ze swoją sotnią UPA miał zniszczyć Polaków w kolonii Marianówka […]. Sotnia "Bohdana" miała zlikwidować ludność polską w kolonii Wólka Kotowska - Aleksandria […]. Sotnia "Rybaka" miała zlikwidować ludność polską w kolonii Zofiówka […]. - Na akcje te przeznaczono 2 dni i sotnie wywiązały się z tego zadania."
-----------------------------------
✔️Wspomnienia Alfredy Pałki z Szadurskich, byłej mieszkanki kolonii Marianówka:
"(…) Odnośnie zbrodni ukraińskich, to wiem tylko dobrze o swojej rodzinie. W czasie pacyfikacji Marianówki został zamordowany Józef Dąbrowski w następujący sposób: odrąbano mu jedną rękę, związano go drutem kolczastym i utopiono w studni. Żonę jego Józefę Dąbrowską zamordowano w podobny sposób z tym, że wycięto pierś, związano drutem kolczastym i utopiono w studni (wieszając ich głowami w dół). Pomordowani byli powiadomieni, tak jak inni mieszkańcy wsi, że wieś dzisiaj będzie spalona, a ludzie [zostaną] wymordowani, ale oni nie chcieli uciekać, mówiąc: tu jest nasz majątek i nigdzie nie pójdziemy. Syn ich, a mój wujek (tj. mąż siostry mojego ojca) znalazł ich w ten sposób zamordowanych. Na wsi była tam jeszcze jedna osoba zamordowana, [miała] wydłubane oczy, wycięty język i [była] przywiązana drutem kolczastym do drzewa (głową w dół), tylko ja nie pamiętam [jej] nazwiska. (…)
A moja osobista tragedia rozpoczęła się również w tym samym czasie w Marianówce. 12-letni chłopiec Ukrainiec, bawiąc się z naszymi dziećmi, wygadał się, że dzisiaj Marianówka będzie spalona, słyszał jak jego rodzice w domu [o tym] rozmawiali. Dzieci szybko powiadomiły rodziców, tak, że cała wieś dowiedziała się. Każdy, co mógł zabrać z domu, ładował na wóz, tj. żywność, odzież, małe dzieci, osoby starsze i uciekał, jak najdalej w pole. [Ludzie] uciekali gromadami, pojedynczo – jak kto uważał. Ojciec mój zabrał pościel i odzież, a mama miała zabrać żywność, w panice straciła głowę i nie zabrała nic do jedzenia ani picia, tylko trzy talerzyki. Mama wzięła na ręce mojego młodszego brata (1,5 roku), a ojciec mnie (3 lata) i tak uciekali, wozy zostawiając z dala od siebie w innym miejscu, a sami siedzieli w zbożu. Po pewnym czasie dzieci były głodne i wtedy ojciec zobaczył, że na wozie nie ma nic do jedzenia, musiał wracać do wsi, niosąc mnie na ręku (rodzice nie rozstawali się z dziećmi nawet na moment). Niestety nie zdążył, bo już banderowcy akurat wkraczali do wsi, jeden z nich złapał mnie za nogi i uderzył głową o drzewo, i [potem] wrzucił do studni (oczywiście wyrwał mnie ojcu z rąk). W tym czasie również bydło wypuszczono z obór, tj. krowy, owce, świnie i inne zwierzęta. W popłochu banderowcy na koniach zaplątali się pomiędzy bydło, a ojciec mój, padł na ziemię i razem z bydłem doczołgał się w pole, uciekając zbożami, odnalazł rodzinę, mnie uznał za utopioną w studni. [Rodzice] pojechali dalej, tak uciekali, chowali się po polach, pili wodę z rowów, jedząc to, co znaleźli w polu, po kilku tygodniach doszli do Łucka, gdzie było już bezpiecznie, wycieńczeni, sponiewierani, chorzy, wszyscy zachorowali na tyfus, cała trójka znalazła się w szpitalu w Łucku.
Ja natomiast w nieznanych okolicznościach zostałam uratowana, po jakimś czasie znalazłam się w sierocińcu w Łucku, przebywałam tam ponad rok pod nr. 2989, z kolonii Marianówka. Przypadkowo odnalazła mnie moja ciocia Emilia Dąbrowska (siostra mojego ojca). Później z mamą, bratem, ciocią, kuzynką i dziadkami przyjechałam do Wrocławia. Mój ojciec i wujkowie zostali zabrani na wojnę, jedni przeżyli, inni zginęli, ja z ojcem spotkałam się we Wrocławiu".
Post Agnieszka Marciniuk.
#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства
#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
#PolishHolokaust