Strony

wtorek, 12 lipca 2022

❗12 lipca 1943 r. w kol. Maria Wola pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy należący do UPA oraz okoliczni chłopi ukraińscy dokonali rzezi 258 Polaków. 

 


❗12 lipca 1943 r. w kol. Maria Wola pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy należący do UPA oraz okoliczni chłopi ukraińscy dokonali rzezi 258 Polaków. 


30 osób żywych wrzucili do studni i przywalili kamieniami, 13 powiązanych mężczyzn spalili żywcem w stodole, uciekających wyłapywali jeżdżąc na koniach, torturowali, okaleczali i zabijali. Głównymi narzędziami mordu były siekiery, noże, widły, drągi itp. Gwałty, pisk torturowanych dzieci, krzyk matek i ojców okaleczanych i zabijanych niósł się daleko od wsi. Wyłapane w zbożu 18-cioro dzieci w wieku 3 - 12 lat, w tym synów Reginy Futyma: 5-letniego Zbigniewa i 3-letniego Ryszarda, ukraińscy siepacze załadowali na wóz drabiniasty i wywieźli do ukraińskiej wsi Czestny Krest, gdzie pomordowali ich przebijając widłami i rąbiąc siekierami. Zagrody ograbili i spalili.


✔️Fragment wspomnień Wiktora Korniaka syna Józefa i Anieli z d. Wasiewicz mieszkańca kolonii Marii Wola gmina Mikulicze powiat Włodzimierz Wołyński spisanych w 2007 r.:


"Gdzieś w oddali dały się słyszeć pojedyncze wystrzały. I nagle na podwórze wbiegła wujenka Wasilewiczowa z krzykiem, że wieś się pali. Wybiegliśmy z ojcem na podwórze i zobaczyliśmy, że na chutorach sieleckich pali się jedyny Polski dom Kozłowskich, a w naszej kolonii dom Mikołaja Turewicza. Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia o tym, że jednocześnie mordują ludzi. O tych zbiorowych mordach nic nie słyszeliśmy, bo możliwość poruszania się była ograniczona do swojej wsi. Sąsiedzi Ukraińcy byli tak nastawieni, że jeżeli ktoś z Polaków wyszedł gdzieś poza wieś, to musieli meldować i w nocy też był zabrany i ginął. Z myślą, że tylko pożary postanowiliśmy ratować coś z dobytku. Tak więc krowy i konie były w polu na pastwisku – pasła je siostra Józia. Mama z Polą wynosiły z mieszkania co się dało, natomiast my z tatem poszliśmy do stodoły, żeby wyciągnąć młocarnię, wialnię, silnik spalinowy i sieczkarnię. Kiedy została do wyniesienia tylko sieczkarnia tato wyszedł ze stodoły przynieść drążek do podłożenia pod sieczkarnię, żeby łatwiej ją przenieść. I w tym momencie podjechała furmanka, a na niej furman i trzech uzbrojonych banderowców. Zobaczyli ojca, zeskoczyli z wozu i zawołali go do siebie jednocześnie repetując karabiny. Tato ruszył w ich stronę, ale po przejściu może dwóch kroków odwrócił się i szeptem powiedział do mnie: - Uciekaj. Ja cały czas nie pokazywałem się ze stodoły, a odległość od stodoły do drogi wynosiła może 10 – 15 metrów, bo stodoła była po drugiej stronie drogi w sośninie. Więc tato poszedł naprzód, a ci trzej za nim na podwórze. Co dalej się działo nie widziałem, bo tych dwóch i tato byli za mieszkaniem. Słyszałem tylko strzały i widziałem, jak jeden z nich strzelał z zapalających kul w strzechę domu, który po chwili zaczął się palić. Płonęły też pozostałe zabudowania. Obserwowałem to wszystko ze stodoły, ale gdy zaczęło się palić na dobre uciekłem ze stodoły w obawie, że mogą tu zaraz przyjść. Ze stodoły obiegłem poza zabudowaniami sąsiada Zwiernika i wbiegłem w innym miejscu do sośniny, przeskoczyłem przez drogę i znalazłem się w naszym zbożu, a był to spory zagon pszenicy. Skierowałem się w stronę małej dolinki z myślą, że tam będzie bezpieczniej. W tej dolince schroniła się też siostra Janina z Danusią. Siedziała na ziemi i zobaczyłem ją dopiero z odległości trzech kroków, aż się przestraszyłem. Powiedziała mi, że jak zobaczyła, że pali się od strony Sielca wzięła Danusię i ścieżką szła do nas. Dopiero w połowie drogi spojrzała i zobaczyła, że palą się nasze budynki, wtedy zawróciła i nie poszła z powrotem, tylko schroniła się w zbożu. Nie wiadomo było, co z siostra Józią, która w polu pasła krowy. Trochę chyłkiem, trochę, gdzie było gołe pole czołgając się dotarłem do niej. Siedziała przestraszona i zapłakana. Powiedziałem, żeby nie ruszała się z miejsca, że ja wrócę tu z siostrą Janiną. Po niedługim czasie przyszliśmy i już byliśmy razem, ale nie wiadomo było, co z rodzicami i siostra Polą, więc siostry zostały, a ja postanowiłem pójść na zwiady. I tak zbożami, a potem przez ogród czołgając się zbliżyłem się do pogorzeliska. Widok był straszny – budynki popalone, nie ma żadnej osłony, widać daleko. Sytuacja nie do zniesienia, jednym słowem zgroza. Zacząłem przybliżać się coraz bardziej nawołując rodziców, ale ani znaku życia. Kiedy byłem całkiem blisko zobaczyłem koło pogorzeliska coś czerwonego na ziemi. Wtedy podbiegłem i rzeczywiście była to czerwona bluzka siostry Poli. Siostra leżała martwa na ziemi, a tuż koło niej oboje rodzice. Wszyscy troje zginęli od kuli. Na ten widok zmartwiałem, zdrętwiałem, nie mogłem nawet zapłakać. Tak odrętwiały stałem jakiś czas, a potem strach wziął górę i uciekłem w pole do czekających sióstr. Kiedy powiedziałem im co się stało podniósł się wielki lament, ale już zbliżał się wieczór, więc ulokowaliśmy się na noc w życie. Dom siostry Janiny nie był jeszcze spalony, ale niebezpiecznie było tam się zbliżać w obawie przed zasadzką. Noc przesiedzieliśmy w życie, a raniutko ledwie się rozwidniało poszliśmy zobaczyć naszych drogich pomordowanych. Leżeli jak poprzednio. Pomodliliśmy się krótko i uciekliśmy z powrotem w zboże. Kłopot był z maleńką Danusią, bo nie było jak przegotować mleka, więc korzystając z tego, że krowy były w polu doiliśmy je i dziecko piło surowe mleko. Z piersi też nie mogło wyssać, bo mama nic nie jadła. Przed południem poszedłem do sąsiada Wasyla Hnatiuka z prośbą, żeby pochował rodziców i siostrę. Jego żona powiedziała mi, że za Bugiem Polacy mordują Ukraińców, więc oni mszczą się na Polakach, ale to była nieprawda. On niby poszedł do drugiego sąsiada, żeby mu pomógł, ale czekałem z godzinę i pomyślałem, żeby on czasem nie sprowadził banderowców, więc uszedłem z powrotem w zboże. Jednak ten sąsiad pochówku nie dokonał. Dopiero po kilku dniach rodziców pochował na miejscu drugi sąsiad z Czestnego Krestu Andrzej Nowosad z synem Wiktorem. My nadal siedzieliśmy w zbożu i od czasu do czasu podchodziłem w pobliże pogorzeliska, bo mieliśmy nadzieję, że wrócą brat Mieczysław i mąż Janiny – Antoni Jakubowski, którzy w dniu 12 lipca też byli na łące, tylko w innym miejscu. Niestety, nie doczekaliśmy ich, ani w dniu następnym, ani nigdy. Jak się później dowiedzieliśmy zostali zatrzymani na drodze, zamordowani i spaleni w stodole. W oczekiwaniu przesiedzieliśmy tak następną noc i dzień i trzeba było na trzecią noc też pozostać w zbożu. W nocy zaczął padać ulewny deszcz tak, że przemokliśmy do suchej nitki. Ale najgorzej było z Danusią, bo po surowym mleku miała rozstrój żołądka, a przy tym ten deszcz tak, że nie było suchej pieluszki, a więc i mokro i zimno. Gdy tylko zrobiło się szaro postanowiliśmy ratować się. /.../ I tak zakończyła się nasza bytność w Marii Woli. Straciliśmy co najdroższe – naszych rodziców, brata i siostrę, a Janina straciła męża. Straciliśmy dach nad głową, dorobek życia rodziców i po troszę nas – dzieci. Uciekliśmy tak, jak staliśmy i w tym co mieliśmy na grzbiecie - lichych codziennych ubraniach szczęśliwi, że unosimy życie, niepewni jutra, zdani na łaskę dobrych ludzi i stając przed wielką niewiadomą, co dalej. Straciliśmy dosłownie wszystko począwszy od chusteczki do nosa, poprzez bieliznę, pościel, ubrania i obuwie letnie i zimowe, naczynia, sprzęt domowy, meble, nakrycia stołowe i wszystko od najmniejszej rzeczy do zabudowań".

Post Agnieszka Marciniuk 

#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства

#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust