Strony

sobota, 16 lipca 2022

❗️16 lipca 1943 r. we wsi Huta Stepańska pow. Kostopol nastąpił atak Ukraińców. Zginęło podczas obrony, bądź zostało zamordowanych około 100 Polaków. 

 


❗️16 lipca 1943 r. we wsi Huta Stepańska pow. Kostopol nastąpił atak Ukraińców. Zginęło podczas obrony, bądź zostało zamordowanych około 100 Polaków. Szacuje się, że w wyniku pierwszego uderzenia UPA zginęło około 300 osób - głównie z Perespy, Wyrki, Hał, Soszników, Tura i Użania, oraz około 50 osób w Omelance.


Atak na Hutę Stepańską rozpoczął się o godz. 23.00. Wzięło w nim udział około 2 tys. Ukraińców uzbrojonych w broń palną oraz około 4 tys. chłopów ukraińskich uzbrojonych w siekiery, widły, kosy itp. We wszystkich okolicznych miejscowościach płonęły polskie zagrody. Pomimo olbrzymiej przewagi Ukraińców udało się Polakom powstrzymać panikę kobiet i dzieci oraz podjąć obronę.


✔️Włodzimierz Drohomirecki: "Oczami dziecka" - w książce "Świadkowie mówią":


"W szkole i w schronach zgromadzono wszystkie dzieci z matkami, chorych i starców. Reszta ludności brała udział w obronie. W wyznaczonych rejonach stały przygotowane zaprzężone w konie furmanki do ewentualnej ewakuacji. Z rejonu uzdrowiska Słone Błota strzelano do Huty z granatników. Upadające pociski wzniecały pożary, zabijały ludność, rozbijały furmanki i konie. Mama moja z bratem i siostrą była w szkole, ja z drewnianym „karabinem” i nasadzonym na nim bagnetem byłem w bunkrze. Słychać było straszliwe krzyki ludzi, pomieszane z wybuchami granatów i kanonadą strzałów. Pierwsze wrażenie było straszne. Napór Ukraińców od stron północnej i wschodniej był tak silny, że rozkazano nam kilkakrotnie w ciągu tego napadu wybiegać z bunkra i krzycząc „hurra!” biec do walki na bagnety. To zatrzymywało Ukraińców. Na polu przed naszymi bunkrami leżała duża ilość zabitych bandytów i Polaków".


✔️Władysław Włoszczyński: Moje wspomnienia z Huty Stepańskiej; w: KSI nr 7 z 2013 r.:


"W dniu 16 lipca 1943 r. z kierunku Omelanki i Siedliska banderowcy przerwali nasza obronę, weszli przez wieś, paląc po drodze i zabijając uciekinierów, którzy uciekli do szkoły, gdzie mieściła się główna siła samoobrony. Ja w tym czasie, wraz z siostrą, mamą i babcią, skierowaliśmy się do schronu, który sam przez tydzień kopałem a znajdował się w sadzie. Gdy koło 12-tej w nocy walki się nasiliły, baliśmy się siedzieć sami w tej jamie, uciekliśmy w kierunku młyna Szmytkowego na łąki, pod gradem kul zapalających. Na odkrytym terenie przebywaliśmy przez całą noc, wraz z dużą gromadą uciekinierów leżąc plackiem. Gdy nad ranem ucichło, powróciliśmy do domu, zabierając płaszcze i inne drobne rzeczy, a najważniejsze suchary i to wszystko, co mogliśmy w ręku unieść. Było bezcelowe w dalszym ciągu przebywać w mieszkaniu, w każdej chwili groziło ponowienie ataku ze strony banderowców, a we wsi prawie nie było nikogo, wszyscy udali się do szkoły pod opiekę samoobrony. Gdy wracaliśmy przez wieś, gdzie w nocy banderowcy przerwali pierścień samoobrony, zgroza i przerażenie mnie obleciało na widok tylu zabitych i dopalających się domów. A gdy przechodziłem koło Domu Ludowego, wszedłem tam do środka, myślałem, ze zemdleję na widok tylu trupów ułożonych jeden przy drugim, dzieci, kobiety, mężczyźni. W południe 17-go lipca 1943 r. wykopano zbiorowy grób na boisku sportowym, gdzie na dnie ułożono ciała, owinięte w prześcieradła, koce i inne narzuty, bo trumien nie było czasu robić gdyż w każdej chwili spodziewano się ponownego ataku. Jak pamiętam w czasie pogrzebu było trzech księży z pobliskich miejscowości spalonych przez banderowców. Podczas tej smutnej ceremonii rozpacz i płacz ogarnął nas wszystkich zgromadzonych na miejscowym boisku sportowym. Po pogrzebie przybyliśmy pod szkołę, bo do szkoły nie mogliśmy się dostać, bo była zapełniona ludźmi i tylko udało nam się dostać do schronu, gdzie na boisku szkolnym kilkanaście było już wykopanych, z myślą o obronie ludności zgromadzonej we wsi. Wszystkie były zapełnione do ostatniego miejsca, całe rodziny i ci co byli nie zdolni do walki (obrony), bo mężczyźni byli na stanowiskach by bronić swych dzieci, żon i matek. Uzbrojenie samoobrony, było słabe, mało kto miał karabin, a w większość stanowili „kosynierzy” z kosami na kiju, brat który miał 16 lat także zaliczał się do nich. Spokój był do wieczora, ja w tym czasie wraz z kuzynem Stanisławem Włoszczyńskim chodziłem po zgliszczach spalonego domu, który znajdował się w pobliżu szkoły, został spalony w nocy po przerwaniu pierścienia samoobrony. Grzebiąc w popiele i dopalającym się drewnie nazbieraliśmy pełne kieszenie spalonych gwoździ i z tym „skarbem” wróciliśmy do okopów, gdzie odbywały się głośne modlitwy proszące pana Boga o życie, o przetrwanie a także o lekką śmierć, gdyż słaba była nadzieja, aby wszyscy wyszli z tego cało. Ludności było około 5 tys. dzieci, matek i starców, a sprawnych do obrony około 800-900 osób i to co 4-ty miał broń, a ze strony banderowców, przewaga pięciokrotna, mocno uzbrojona w broń maszynową a także i w moździerze, siejąc postrach wśród ludności w okopach i poza obszarem szkoły. Spokój był do zmierzchu. Samoobroną dowodził por. Kochański, który przedostał się tu po rozbiciu samoobrony w Wyrce. W późnych godzinach wieczornych, rozpoczął się atak generalny. Najpierw zaczęto ostrzeliwać z moździerzy, stanowisko w szkole, kościele, cmentarzu. Po tych zastraszających wystrzałach, które trwały kilka godzin, nastąpił atak banderowców ze wszystkich stron, paląc i zabijając naokoło Huty. W tym czasie, dzwon kościelny dzwonił na trwogę, mieszając się z wystrzałami, nacierających i obrońców Huty Stepańskiej. Ja wraz z mamą, babcią i siostrą, oraz z pozostałymi osobami, modliliśmy się o powstrzymanie przez obrońców atakujących banderowców. Była to zażarta walka o swoje i rodzin życie, ginęli nasi obrońcy na stanowiskach, broniąc, swych najbliższych, nie cofając się ani kroku do tyłu, bo za plecami były ich dzieci, matki i dziadki. Późno po północy Bóg wysłuchał modlitwy niewinnych ludzi, zrobiło się cicho, nadeszła duża mgła, obrońcy utrzymali się na swoich stanowiskach, banderowcy zaniechali ataku przy słabej widoczności, a także poniesionych dużych stratach w ludziach i sprzęcie. Korzystając z okazji, ze banderowcy zaprzestali ataku i dużej mgły, dowództwo samoobrony poinformowało ludzi, ze dalsza obrona jest beznadziejna, ponieważ amunicja jest na wyczerpaniu, a miejscowości samoobrony blisko Huty padły m.in. Siedlisko, Wyrka, Hały, a przy takim skupisku ludzi, obrońcy nie gwarantują bezpieczeństwa. Samoobrona radzi, aby przynajmniej połowa ludności, a najbardziej po za szkołą wycofała się w kierunku Wyrki i Hały do miejscowości kolejowych Rafałówki i Grabiny, gdzie stacjonują duże garnizony niemieckie. My z tej okazji także skorzystaliśmy, podążyliśmy pieszo, wraz z około 3-ma tys. ludzi, a było to w nocnej porze z 17 na 18 lipca 1943 r. Większość gospodarzy miała wozy, które w długim ogonie opuszczały swoja ojcowiznę raz na zawsze, na nieznaną poniewierkę. Ja z kolei wraz z rodziną pozostawiając cały dobytek, krowy, kury, mając jedynie niewielki zapas sucharów i płaszcze na sobie, uciekaliśmy przed śmiercią, jaka groziła nam ze strony banderowców. Gdy w nocy kolumna wozów i pieszych, posuwała się w kierunku Siedliska i Wyrki, na tył wozów padły strzały, nie zrobiło to większej szkody, ponieważ odległość była duża, a jedynie niepokój wzrósł wśród uciekinierów, że w każdej chwili ponownie mogliśmy być zaatakowani. Ja wraz z całą rodziną pospieszyliśmy się z końca kolumny do przodu, łatwiej nam było, ponieważ byliśmy pieszo, a furmanki wypełnione dobytkiem wlokły się wolniej, a przy niektórych wozach prowadzono krowy. I tak wędrowaliśmy przez całą noc, bez większych zakłóceń, dopiero gdy kolumna wozów i ludzi wkroczyła do Wyrki, ujrzeliśmy sterczące kominy spalonych domów, gdy dochodziliśmy do mostu drewnianego, po lewej stronie tlił się ogień a przy nim leżeli pomordowani, zwłoki całej rodziny, dzieci, kobiety, mężczyźni. Widok ten mnie bardzo przeraził, a po prawej stronie dopalał się młyn, jakby przed godziną specjalnie podpalony, aby była dobra widoczność na posuwających się uciekinierów. Na wyniki nie trzeba było długo czekać, gdy dochodziliśmy do mostu, posypał się grad kul z karabinu maszynowego, ci co byli w czołówce karabin skosił, konie pokaleczone i ranni ludzie, tworzyli jedno wielkie kłębowisko, krzyk wołających o pomoc rannych ludzi, tarasujących most. Furmanki i ludzie w popłochu zjeżdżali z drogi na lewo i prawo. Ja z kolei stoczyłem się z drogi i wpadłem do rzeczki i zacząłem niemiłosiernie wrzeszczeć i wołać na cały głos „ mamusiu nie zostawiaj mnie”. W tym czasie wszyscy byli w szoku, nie wiedzieliśmy, co się dzieje, przy tym jęku, jazgocie, krzyku, nie wiedzieliśmy gdzie uciekać, gdzie się schronić. Na ten mój krzyk, mama oprzytomniała, złapała mnie za rękę i wraz z siostrą schroniliśmy się pod mostem, przy nas kłębowisko ludzi uciekających z zagrożonej drogi. Po pół godziny czasu tej strzelaniny nasi obrońcy z samoobrony zaczęli strzelać w kierunku, skąd padły strzały ze strony banderowców. Dzięki bohaterskiej samoobronie i niesamowitej mgle, banderowcy nie podjęli dalszej walki. Ludność rozproszona wokoło zaczęła się skupiać i podążać do wsi Hały, a tam już blisko było do stacji kolejowej Grabina, w której stacjonował silny oddział niemiecki. W czasie ucieczki, gorąco i ciężko nam było, pozostawiliśmy jedynie ciepłe palta, a suchary dawno już przy moście w tej zawierusze zgubiliśmy, odbiło się to na dalszym naszym losie, gdyż przez około dwa dni nie mieliśmy co jeść, bo zanim dostaliśmy się do pracy w Niemczech przez dwa miesiące spaliśmy w lagrach na gołych deskach, gdzie nie było się czym przykryć. W czasie ucieczki noga moja bardzo mocno krwawiła, ale ja nic nie czułem. Gdy to mamusia zobaczyła myślała, że jestem ranny, podczas oględzin spostrzegła gwoździe wydobywające się z kieszeni, które kaleczyły mi nogę, natychmiast pozbyliśmy się ich, mój „skarb” znaleziony na pogorzelisku w Hucie Stepańskiej. Gdy przechodziliśmy przez wioskę Hały, która była spalona wraz z dobytkiem, zobaczyliśmy w niektórych miejscach rozkładające się trupy. Po przejściu tej wioski bez przeszkód dotarliśmy do stacji kolejowej Grabina. Wagony towarowe były już podstawione i po paru godzinach Niemcy wywieźli nas do Kostopola, skąd ruszyliśmy w dalszą drogę na roboty do Niemiec, na dalszą poniewierkę, uciekając od jednych bandytów szliśmy pod skrzydła drugich, innego wyjścia nie było, ale przynajmniej była nadzieja przetrwania".

Post Agnieszka Marciniuk 

#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства

#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust