Strony

niedziela, 28 sierpnia 2022

❗️29 sierpnia 1943 r. ukraińscy członkowie UPA oraz chłopi ukraińscy dokonali masowej rzezi na około 207 polskich mieszkańcach kolonii Teresin, położonej w powiecie włodzimierskim województwa wołyńskiego.

 


❗️29 sierpnia 1943 r. ukraińscy członkowie UPA oraz chłopi ukraińscy dokonali masowej rzezi na około 207 polskich mieszkańcach kolonii Teresin, położonej w powiecie włodzimierskim województwa wołyńskiego.


Teresin zamieszkiwało około 300 Polaków i kilka rodzin ukraińskich. Nad ranem feralnego dnia UPA i chłopstwo ukraińskie z Kohylna i Gnojna zaatakowały kolonię. Grupy napastników włamywały się do domów i tam mordowały Polaków przy użyciu siekier, bagnetów i innych narzędzi. Dokonano także grabieży mienia ofiar.

...........................................

☑️Wspomnienia Leokadii Miedzianowskiej, mieszkanki Teresina:


"Śpiących obudziło nad ranem 29 sierpnia, ujadanie psów. Jak się później okazało, podzieleni na grupy ukraińscy chłopi z Kohylna i Gnojna, uzbrojeni w kosy, siekiery, widły i inne narzędzia zbrodni, wspólnie z upowcami okrążyli kolonię i wdzierali się do poszczególnych domostw. Ojciec Leokadii, Jan Buczkowski, z sąsiadami Sebastianami, przebywali w schronie. Matka Elżbieta z d. Marcówna, miała kryjówkę w stodole. Cała reszta rodziny znalazła się niestety w pułapce, chowając się instynktownie na poddaszu domu. Leosia z koleżanką cudem uniknęły śmierci. Przykryły się sianem i zostały przeoczone. Dwie starsze siostry i babcię zrzucono z poddasza, bestialsko zamordowano i zakopano na podwórzu lekko przykrywając ziemią. Przerażony ojciec Leokadii uciekał polami i dotarł do oddalonego o niecałe 15 km Włodzimierza, gdzie znalazł schronienie u znajomych. Przekonany był, że nikt z jego rodziny nie przeżył. Matka z kolei widziała co dzieje się z jej dziećmi, ale strach tak ją sparaliżował, że nie potrafiła wydać z siebie ani słowa, choć wydawało się jej, że krzyczy, aby darowali im życie. Przez tydzień chowała się jeszcze w swojej kryjówce, jednak nie odważyła się odkopać przysypanych ziemią ciał, by sprawdzić ile osób zamordowano. . W końcu udała się do zaufanego ukraińskiego sołtysa Środy, który wozem przemycił ją do Włodzimierza. Tam ks. Stanisław Kobyłecki, proboszcz parafii farnej, organizował opiekę dla ofiar rzezi."

----------------------------------

☑️Wspomnienia Rozalii Wielosz, z domu Bojko:


"Zbudził nas sąsiad. Wybiegliśmy na podwórko. Nasza rodzina liczyła 6 osób. Byli to rodzice, ja, brat 12-letni, siostra – 1,5 roku i babcia, która przyjechała do nas z Włodzimierza w odwiedziny. Zobaczyliśmy w odległości około 1 km od strony północnej bardzo dużo postaci, jakby chmurę, idących w naszą stronę. Wszyscy pośpiesznie cofnęliśmy się do pokoju, tata zamknął drzwi od wewnątrz. Poklękaliśmy i zaczęliśmy się modlić. Z nami był sąsiad Kasperski. Tata nazywał się Bojko Stefan, mama Stanisława z domu Jankowska, urodzona w Skale pod Ojcowem, brat Edward, siostra Janina, babcia Jankowska Anna. Tata wziął siekierę i chciał uciekać przez okno, ale dom w szybkim czasie został otoczony przez banderowców uzbrojonych w kosy, siekiery, łopaty i inne narzędzia zbrodni. Wywołano babcię po nazwisku. Odpowiedziała: „Jestem kobietą i boję się wyjść”, ale w końcu poszła. Ja za sąsiadem uciekłam na strych. Próbowaliśmy schować się pod beczkę, ale rozsypała się. Wróciłam na dół i ze swoim bratem ukryłam się w piwnicy, która była pod komorą. Mama z malutką siostrą przy piersi została na drabinie stojącej w komorze i prosiła Ukraińca: „Co ja jestem wam winna, darujcie nam życie”, ale „had” uderzył ją. Usłyszałam jej śmiertelne chrapanie. Dziecko jeszcze wołało mnie „Lula” i prawdopodobnie żywe zostało wrzucone do dołu. Jak zginęli tato, sąsiad, babcia – nie wiem. W piwnicy leżałam na drewnianej belce, a brat mnie sobą zakrywał. Po krótkim czasie „had” wszedł na schody piwnicy, trzymając główkę maszyny do szycia „Singer” i odwrócony do nas plecami krzyknął: „Wyłaź”. Brat usłuchał, wyszedł i został zabity. Strzałów w tej masakrze nie było. Ukraińcy wykopali pod oknem dół i wrzucili doń moich rodziców. Tato miał 43 lata (były legionista), mama 33 lata. W piwnicy siedziałam długo. Po wyjściu z niej widziałam w domu powyrzucane wszystko z szafy, krew na podłodze i ścianach, powybijane okna. Wyskoczyłam oknem i udałam się do sąsiada Sowieta, u którego poznałam nasze konie. Ten człowiek z rodziną szykował się do wyjazdu, a mnie odesłał do sołtysa Ukraińca, który mieszkał około 3 km w kierunku Wólki Swojczowskiej [gm. Werba, pow. Włodzimierz]. Po zatrzymaniu się w przydomowym zagajniku, zbliżałam się do sołtysa pod nazwiskiem Środa. Banderowiec na koniu mnie zauważył i okrążył ten zagajnik, a ja zdążyłam dobiec pod dom Środy, z przeciwnej strony podwórka. Na podwórzu sołtysa zastałam kilku banderowców. Przedstawiono mnie, że to polskie dziecko. Oni zapytali mnie, czyja ja jestem, jak nazywali się moi rodzice i powiedzieli: „Jak została, to niech będzie”. Stałam się sługą rodziny ukraińskiej. Pasłam krowy. Budzono mnie tam bardzo wcześnie. Dawano mi robótki na drutach. Jak czegoś nie mogłam wykonać, bito mnie batem po nogach. Boso wypędzano mnie wczesną wiosną i późną jesienią, bez ubrań na pastwisko. Wchodziłam na drzewo, aby podkulić zmarznięte nogi. Na stopach miałam wrzody, które bardzo bolały i nie dawały spać, w nocy z bólu jęczałam. Na dzień wydzielano mi kromkę chleba. Z nędzy miałam głowę całą w strupach, maszynką ścięto mi włosy. Stałam się zdziczałym dzieckiem. Na polskie słowa uciekałam. Nie wiedziałam, ze strachu po przebytej rzezi, kim ja jestem. Po polsku umiałam tylko śpiewać „Serdeczna Matko”. Przy pasaniu krów śpiewałam, płakałam i tak zasnęłam, a krowy [gdzieś] podziały się i dalej wielki strach, co będzie?".

.......................................

☑️Wspomnienia Wiktorii Baumgard z d. Sobolewska:


"Usłyszeliśmy rano naraz brzęk szyb w oknie. Ja i pozostali z rodziny Buczkowskich zerwaliśmy się z łóżek patrzymy, a w oknie są widły i siekiery. W sieni była drabina na strych, postawiliśmy drabinę i uciekamy po niej na górę, jedna drugą się pyta: „Co jest?!” Nikt nic nie mówi! [...] A matka Buczkowskich, córka, Ola i Genowefa, wyszli ze strychu same na zewnątrz, drugą drabiną i innym wyjściem i tam je zabili. Gienia uciekała koło szkółki do lasu ale dopadli ją, zaciągnęli na podwórko i też zabili. Opowiadali nam rodzice, którzy byli w stodole i patrzyli przez szpary jak mordują dzieci i babcię. My obie z Lodzią byłyśmy tymczasem schowane w plewach, jak długo nie wiem, może godzinę. W pewnym momencie na strych wlazł Ukrainiec i chodził z toporem, słychać było jak stukał po podłodze. Pan Bóg dał, że nas nie widział, bo oni bandyci byli pijani. Powiedział tak: „Chto je nechaj wyjde!!”. Tyle pamiętam! Bóg dał, że nas nie zobaczył, zszedł na dół i poszli dalej mordować, do Krochmala. Słychać było jęki, rąbanie, ile ich zginęło nie wiem, tak chodzili od domu do domu. Zrobiło się cicho. […] Nie wiem co mi przyszło do głowy ale powiedziałam do Lodzi: „Zmówmy pacierz!!” A po modlitwie mówię do niej: „Schodzimy na dół.” Drabina podstawiona była z dworu, po niej właśnie bandyta wlazł na strych szukać pozostałych. Powiedziałam do niej: „Idziemy do mego domu zobaczyć co z moimi rodzicami i rodzeństwem.” Schodzimy po tej drabinie, a pod szczeblami była ziemia zmieszana z krwią. Musiała był płytka ziemia, bo słychać było charczenie, pod drabiną jeszcze konali ludzie, a my musiałyśmy deptać po nich żeby zejść na dół i uciekać. Przeszłyśmy koło Krakowiaka, bo chciałam zobaczyć, kto żyje, tym bardziej, że u nich był schowany mój brat Mieczysław i Jan Topolanek. Ale było pełno krwi na podwórzu, słychać charczenie było, bałam się więc uciekałyśmy dalej koło mojej cioci Teresy Klimczak, siostry mojego ojca. Moja starsza siostra chodziła do niej spać ale było wszystko otwarte, drzwi i okno otwarte, krew pod drzwiami, też słychać było charczenie. Wiedziałam, że nie żyją, mogą nas bandziory zobaczyć i zabić więc uciekamy dalej do mego domu, zobaczyć co się dzieje. Wchodzimy na podwórko pełne krwi, drzwi otwarte, wołam: „Mamo! Mamo!!” W tym czasie mój rodzony brat Witold usłyszał moje wołanie i wyczołgał się spod łóżka, był cały umorusany we krwi. Pytam się go: „Gdzie są rodzice?!” A on do mnie, że już nie ma nikogo, on sam wyszedł z tego ranny w głowę. Został uderzony siekierą, ile razy tego już nikt nie wie. Wzięłam go na podwórko i obmyłam mu głowę, porwałam prześcieradło na kawałki i zawiązałam mu głowę, wzięłam też bułki w koszyk".

Post Agnieszka Marciniuk 

#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства

#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust