Strony

środa, 7 września 2022

8 września 1909 we wsi Pęckowo koło Wielenia w woj. poznańskim, urodził się Józef Noji - olimpijczyk z Berlina (1936), następca Janusza Kusocińskiego rozstrzelany w Oświęcimiu.

 


 8 września 1909 roku przyszedł na świat w niewielkim Pęckowie Józef Noji. Choć był najmłodszy z rodzeństwa, musiał ciężko pracować. Nie miał jeszcze 10 lat, gdy zmarł jego ojciec Paweł. Ukończył pięcioklasową szkołę powszechną i zaczął praktykę u stolarza, a jednocześnie pomagał matce w gospodarstwie. W wolnych chwilach biegał (po latach ze śmiechem oświadczy, że w Puszczy Noteckiej ścigał motyle i zające).


Bardziej profesjonalne bieganie zaczęło się w pęckowskim Sokole. Pierwsze występy zostały zapamiętane tak: nastoletni Józef zapisuje się na zawody, a pani Noji wychodzi z domu, by obejrzeć występ syna. Patrzę – leci Józef, a tamtych nie ma i nie widać. Tak będzie też na zawodach w Wieleniu, Wrzeszczynie, Wronkach, Szamotułach i Obornikach. Józef był już dawno ubrany [za metą], kiedy inni zaczęli przybiegać!


Dobra forma przydała się w wojsku – młody Noji odbywał służbę w 8. Batalionie Saperów w Toruniu. Nie zdecydował się na zostanie zawodowym żołnierzem, otrzymał stopień kaprala i wrócił do rodzinnego Pęckowa. Był dobrym stolarzem, ale i uznanym biegaczem amatorem. Nikogo nie dziwiło, że do pracy na co dzień dociera… biegiem. Trasa liczyła, według różnych relacji, 14 lub 24 km. Pewnego dnia zorganizowano zawody. Grupa mężczyzn miała do pokonania 9 km drogi rowerem, Józef – 7 km leśnych ścieżek i łąk. Meta była wspólna: w gospodarstwie Nojich. Zziajani kolarze po dotarciu na miejsce ze zdziwieniem odkryli, że Józef już kończy obiad…

Przełomowym momentem w życiu Józefa okazał się 17 września 1933 r. To tego dnia „Kurier Poznański” zorganizował bieg, w którym 24-letni Noji, wciąż przecież nowicjusz, zajął znakomite drugie miejsce. Od tej chwili sprawy zaczęły przybierać szybki (nomen omen) obrót. Józef opuścił rodzinną wieś, by zamieszkać w Poznaniu i zostać zawodnikiem tamtejszego Sokoła. Choć po kilku miesiącach został sensacyjnym zwycięzcą biegu narodowego, wciąż musiał się troszczyć o byt. Zatrudnił się jako portier w redakcji „Kuriera” i tapicer w jednym z poznańskich zakładów.


W 1935 r. Józef przeniósł się do Warszawy i rozpoczął treningi w Legii. Ćwiczył pod okiem Stanisława Petkiewicza, innego wybitnego biegacza. Podobno jedną z rekomendacji trenera była rezygnacja z dojeżdżania do pracy tramwajem. Józef okazał się posłusznym podopiecznym i – podobnie jak we wczesnej młodości – zaczął pokonywać drogę do pracy biegiem. Tym razem trasa wiodła z Żoliborza na Pragę i z powrotem.


Szybko nadszedł kolejny wielki sukces: Józef Noji po raz pierwszy sięgnął po złoto mistrzostw Polski (dystans: 5000 m). Rok później obronił tytuł w tej samej konkurencji, zwyciężył również w biegu na dwukrotnie dłuższym dystansie. Prasa ekscytowała się nieoczekiwanie odkrytym talentem: Jest godnym spadkobiercą tradycyj Kusocińskiego. Tak jak on wychował się sam, stworzył sobie swój styl, miał nawet trudniejsze zadanie, zaczął biegać później, był zawsze w gorszych warunkach materialnych, nie miał bezpośredniego rywala. […] Jeśli Noji pójdzie dalej obraną drogą, jeśli poprawi warunki bytu – będzie godnym przedstawicielem naszego „talentu długodystansowego” – biegaczy o krzepkich mięśniach i woli, którzy tworzą dla siebie własne prawa, własny styl.


W 1936 r. reprezentował Polskę na igrzyskach olimpijskich w Berlinie. Kibice wiązali z występem Nojiego ogromne nadzieje, bo uwielbiany przez nich utytułowany Janusz Kusociński leczył wówczas kontuzję i mógł jechać do Niemiec wyłącznie w charakterze dziennikarza sportowego. Niestety, Józef Noji zawiódł. W biegu na dystansie 10 km przybiegł z dwuminutową stratą do zwycięzcy. Kibice nie mogli przeboleć słabego wyniku. Co stało się z Nojim w Berlinie?


On sam tłumaczył złą dyspozycję bardzo silnym bólem w prawym boku i udzie. Ktoś jednak rozpowszechnił plotkę: tuż przed olimpijskim biegiem Noji spałaszował w restauracji wielki, krwisty befsztyk. Pech chciał, że zaobserwował to Janusz Kusociński. Oburzony nieodpowiedzialnym zachowaniem, zwrócił uwagę Józefowi. Ten ponoć bardzo się zdenerwował – w końcu naraził się popularnemu „Kusemu”, swojemu sportowemu idolowi. Nerwy miały zjeść niedoświadczonego biegacza i stać się powodem spektakularnej porażki. Sformułowania „befsztyk Nojiego” do dziś używa się na określenie wątpliwych wymówek sportowców, którym nie powiodło się w zawodach…


Na osłodę Józef zaliczył w Niemczech znacznie bardziej udany występ w biegu na dystansie 5 km – zajął piątą lokatę („Przegląd Sportowy” opublikował zdjęcie, na którym widać Kusocińskiego składającego Nojiemu gratulacje).


Igrzyska w Berlinie, pełne nazistowskiej propagandy, dobiegły końca. Do wybuchu wojny pozostawały trzy lata. Prasa podkręcała rywalizację między Kusocińskim a Nojim. Nikt nawet się nie domyślał, że wojna brutalnie przerwie nie tylko karierę, ale i życie najwybitniejszych polskich biegaczy długodystansowych. Na razie obydwaj spokojnie przygotowywali się do kolejnych igrzysk, zaplanowanych na 1940 r.


Nie licząc nieudanego olimpijskiego występu, druga połowa lat 30. to pasmo sukcesów Nojiego. W zawodach krajowych był niepokonany na dystansie 5000 m i w biegu przełajowym. Zajmował czołowe miejsca w sportowych plebiscytach (w 1936 r. w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” przegrał tylko z tenisistką Jadwigą Jędrzejowską). Sympatii przysparzały mu takie występy jak ten w trójmeczu w Atenach (Grecja – Czechosłowacja – Polska). W czasie biegu Nojiemu rozwiązało się sznurowadło. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, zatrzymał się, by je zawiązać, po czym kontynuował bieg. Na metę dotarł pierwszy!


Tak jak inne ówczesne gwiazdy sportu, musiał pracować, by się utrzymać. W 1937 r. został motorniczym. „Ilustrowany Kurier Codzienny” opublikował zdjęcie mistrza za szybą warszawskiego tramwaju jadącego na pl. Narutowicza. Pracę pomógł mu znaleźć Klub Sportowy Pracowników Miejskich Syrena, którego Noji był członkiem od początku 1937 r.


Józef nie zapominał o rodzinnym Pęckowie. Pomagał mamie i siostrze, które z trudem utrzymywały niewielkie gospodarstwo. Z Warszawy przychodziły listy, w których syn i brat domagał się informacji: Co w domu słychać? Czy pyrki już w kopcu?


Kiedy przyjeżdżał do Pęckowa, skromna, mała chatka Nojich pękała w szwach – wszyscy chcieli zobaczyć Józefa w czerwonym stroju, który został mu po igrzyskach, i wysłuchać opowieści o tym, co biegacz widział za granicą. Pani Noji była dumna z syna. Trzy karczmy są we wsi. Józef zarabia pieniądze i mógłby teraz codziennie butelkę wypić, ale jak go kto namawia, to nigdy się nie zgodzi, tylko rzeknie: „Nie mogę pić. Ja muszę mieć swoje siły do biegania”.


Lipiec 1939. Józef Noji po raz kolejny udowodnił, że w biegu przełajowym w Polsce nie ma sobie równych, i został mistrzem Polski. W sierpniu w Helsinkach po raz ostatni reprezentował kraj. 1 września, tydzień przed 30. urodzinami Józefa, wybuchła wojna.


Po kapitulacji Noji zgłosił się do pracy w warszawskich warsztatach tramwajowych. Niemcy szybko dowiedzieli się, że to „ten Noji”, znakomity sportowiec. Podobno dwukrotnie proponowali mu, by podpisał volkslistę. W końcu pochodził z Poznańskiego, a jego nazwisko miało prawdopodobnie niemieckie pochodzenie – od słowa neu, które kilka wieków temu mogło oznaczać nowego osadnika na terenach Puszczy Noteckiej.


Wpis na volkslistę stanowił niejako obietnicę bezpieczeństwa i różnych przywilejów, ale Noji odmówił. Chciał walczyć o Polskę, dlatego zaangażował się w działalność podziemną – tak jak jego idol i rywal Janusz Kusociński. Józef zajmował się drukiem i kolportażem prasy Związku Walki Zbrojnej, potem przemianowanego na Armię Krajową. Prawdopodobnie wykonywał też fałszywe pieczątki w konspiracyjnym zakładzie grawerskim. Pieczątki służyły przygotowywaniu przez podziemie fałszywych dokumentów. Józef przyjął konspiracyjny pseudonim „Zdzitowiecki”.


Niemcy brutalnie rozprawiali się z polską konspiracją. „Kusego” rozstrzelali w Palmirach w czerwcu 1940 r. Nojiego aresztowali kilka miesięcy później.

18 września 1940 roku po pracy idzie na Wolę do jednego z przyjaciół. Gdy wychodzi od niego z domu, zostaje aresztowany. Nikt nie wie, w jaki sposób to się stało. Czy była to zwykła uliczna łapanka? A może Niemcy mieli na oku człowieka, który nie chciał przystać do herrenvolku – narodu panów? – zastanawiali się autorzy książki Chwała olimpijczykom. Według Franciszka Grasia, biografa Nojiego, Józef został aresztowany chwilę po tym, jak opuścił konspiracyjne zebranie Związku Walki Zbrojnej.


Niemcy przewieźli Józefa na Pawiak. Przebywał tam dziewięć miesięcy. Przeżył okrutne przesłuchania, podczas których oprawcy próbowali biciem wymusić na nim zeznania obciążające kolegów. 24 lipca 1941 r. trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Otrzymał numer 18535. Współwięźniowie rozpoznali w Nojim swojego mistrza i okazywali mu sympatię. Ze strony niemieckiej załogi spotykały go szykany. Wymierzano mu karę chłosty, wtrącano do bunkra pod byle pretekstem.


Warunki życia w obozie były nieludzkie. Noji zapadł na tyfus plamisty, zapalenie opon mózgowych i dyzenterię. Dzięki wieloletnim treningom miał mocny organizm, w dodatku wsparcia w chorobie udzielali mu koledzy. Udało mu się przetrwać dolegliwości, które dla innych współwięźniów często oznaczały śmierć.


Więźniowie w tajemnicy przed Niemcami podejmowali ryzyko nawiązania kontaktu ze światem za drutami. Pewnego dnia Józef został przyłapany na próbie wysłania grypsu. Niemcy nie mieli litości. Wtrącili go do karnego bunkra w bloku 11. Tak ostatnie chwile z Nojim przed tym, jak trafił do bunkra, zapamiętał jeden ze współwięźniów: Mocny uścisk dłoni z najbliżej stojącymi. A potem jakby urósł, wyprostował się, skinął nam głową i zadziwiająco opanowany poszedł ku przeznaczeniu...


Noji wiedział, że to koniec, więc napisał ostatni list do żony. Z Ireną, którą poznał jeszcze w Pęckowie, zdążyli się pobrać niespełna rok przed wybuchem wojny. Ze swoim synkiem, urodzonym 27 stycznia 1940 r. w Pęckowie, spędził najwyżej kilka miesięcy.


15 lutego 1943 r. Józef Noji wraz z 54 innymi Polakami stanął pod Ścianą Straceń bloku 11 i został rozstrzelany. Według jednej relacji przed śmiercią zdążyli krzyknąć: Jeszcze Polska nie zginęła. W kwietniu do Ireny dotarł okrutny telegram: [Józef Noji] zmarł w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Został on w krematorium Auschwitz spalony. Wysłanie urny nie nastąpi.


#Polishholokaust #GermanDeathCamps #StratyWojenne #NiemieckieZbrodnie #DeutscheVerbrechen #GermanCrimes #WW2 #WorldWarTwo #ReparationsForPoland #MadeInGermany #ToMyjesteśmyPamięcią #EuropeanUnion #KLAuschwitz #JózefNoji 

Post Zapomniani Patrioci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust