25 grudnia (Boże Narodzenie)
- 1942 roku:
We wsi Łaszczów pow. Tomaszów Lubelski Niemcy gestapowcy i esesmani ukraińscy rozstrzelali w pobliskim lesie 76 Polaków zabranych z kościoła podczas nabożeństwa, na które przybyło sporo ludzi ze wsi okolicznych. Ustalono 51 nazwisk ofiar... W czerwcu 1944 Łaszczów został spalony przez Ukraińców z UPA.
-1943 roku:
Wyszkolone oddziały UPA i bandy ukraińskiego chłopstwa zaatakowały polskie wioski w powiecie kowelskim: Batyń, Radomle, Janówkę i Zasmyki, celem ostatecznej likwidacji tego ośrodka samoobrony polskiej. Atak nastąpił o świcie niemal jednocześnie na trzy z wymienionych wiosek i pozorowany na oddziały partyzanckie AK stacjonujące w Kupiczowie. Napastnicy użyli przy tym podstępu przebierając pierwszą linię atakujących w niemieckie mundury, by uzyskać efekt zaskoczenia, co się rzeczywiście udało. Zgromadzili tak znaczne siły, że byli pewni zwycięstwa, czego dowodem był jadący pop mający odprawić mszę dziękczynną w Zasmykach. Samoobrona polska jednak podjęła nierówną walkę. Poniżej fragmenty relacji uczestników i świadków tego wydarzenia.
(…) Razem z moim ojcem patrzyły, jak giną zastrzelone w tył głowy matka i rodzeństwo. Józia ciężko ranna w głowę i nogi patrzyła, jak płacze 9-cio miesięczne dziecko leżąc obok nieżyjącej już matki. Bandyta uderzając je kolbą karabinu dodał: „Ty naszewo brata muczysz.” Leżenie na bezruchu też nie okazało się idealnym rozwiązaniem, nie wszystkich to uratowało, albowiem ukraińskie zbiry biegały od osoby do osoby leżącej na śniegu i strzelały w tył głowy. W taki oto sposób zginęli najbliżsi: siostra mojej mamy i jej troje dzieci, babcia i sąsiadka. Moja siostra Czesia dostała serię w głowę, uciekając w kierunku lasu, jak długo żyła, nie wiadomo, na drugi dzień znaleziono ją martwą. Do mojego ojca podchodzili trzy razy i za trzecim razem strzelili do niego. Pocisk trafił w kołnierz i ramię. Po pewnym czasie dostał dreszczy z zimna i upływu krwi. Leżąc tak na śniegu myślał, że jak przyjdą czwarty raz, to rozpoznają, że żyje, ale na szczęście nie zdążyli. /.../ W Lublatynie stacjonował od miesiąca września nieduży, bo chyba 12 osobowy uzbrojony oddział, a dowódcą tego oddziału był Malinowski Józef. Ten Oddział i kilku ludzi z samoobrony Lublatyna pierwsi udzielili pomocy napadniętej Radomli./.../ Oddział Malinowskiego bez dokładnego rozpoznania sytuacji i bez zajęcia dogodnych stanowisk wbiegł wprost na otwarty teren poza budynkami, skąd otrzymał silny ogień z ukrytych stanowisk ukraińskich. Niewątpliwie oddział Malinowskiego dużo pomógł dla Radomla, bo już w tej części wsi Ukraińcy nie spalili budynków no i udaremnił im dalsze plądrowanie zagród i wyłapywanie ludzi. Byli już związani walką z Polakami. Jednakże ich siły były dużo większe i uzbrojenie mieli lepsze, posiadali dużo broni maszynowej, czego nie mieli Polacy. W oddziale Malinowskiego w walce w Radomlu zostali zabici 4 żołnierze i ranny został dowódca Malinowski Józef. Reszta żołnierzy Malinowskiego i kilku z samoobrony Lublatyna nadal skutecznie broniła się i nie dopuszczali Ukraińców do budynków. Ukraińcy próbowali zajść ich z boku, skąd byli widoczni, lecz jeden z samoobrony Lublatyna, a był to Bielecki Antoni, chłop wojskowy i dobry kłusownik, ze swego dobrego stanowiska położonego nieco w tyle, każdego który próbował zajść kład trupem. Zastrzelił też ich dowódcę i nie dopuścił tych co chcieli go zabrać. Przy nim zdobyto pepeszę, pistolet Walter, mapnik, notatki i brzytwę. ( …) J. Gruszka: Wciągają mnie do pobliskiego rowu. W rowie jest już kilka osób – to samoobrona, kilku żołnierzy i nas dwie, miałam wówczas 16 lat. Z rowu nikt nie może się wychylić, gdyż jesteśmy pod obstrzałem, bandyci kryjąc się za drzewami mają nas na celu. Ktoś powiedział: „Nie możemy czekać na śmierć”, jeden ryzykuje, wychyla się, dostaje w sam środek czoła – młody chłopak. Po pewnym czasie drugi z automatem w ręku tuż obok mnie za bardzo się wychylił, dostaje w samo serce, pada przy mnie. Po raz pierwszy widzę, jak umiera młody żołnierz. Zosia, bardziej przytomna, dopada do niego by ratować, ale na próżno, chłopak umiera. Czasami myślę dzisiaj, że może jego matka nigdy się nie dowiedziała o tym, że jej syn jest pochowany na cmentarzu w Zasmykach. Pan Ostrowski przejął dowództwo nad naszą grupą samoobrony, kazał zabrać broń od nieżyjących, zabrałam więc automat, który upuścił umierający chłopak. Nie wiem, jak długo to wszystko trwało, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nie wyjdziemy stąd żywi. Decyzja dowódcy jest bronić się do ostatka i nie poddać żywymi, a bandyci są coraz bliżej. „Boże, ratuj nas – pomyślałam – już dzisiaj czwarty raz jestem w obliczu śmierci, czy nie ma żadnego ratunku, nadziei na przeżycie?” Co działo się w tym czasie w środku wioski opowiada Monika Solecka-Nowicka: Niektóre sceny z napadu na Radomle były straszne. Na przykład w domu Kowalewskich: młodzi uciekli, Stasiek i Janek walczyli, a dwoje staruszków - rodziców zostało z własnej woli. Byli pewni, że Ukraińcy uszanują ich wiek. W momencie gdy bandyci wyważali drzwi, ojciec siedział w pokoju przy oknie, matka ukryła się za pchniętymi z całą siłą drzwiami. Oprawcy rzucili się ku bezbronnemu starcowi. Zaczęli go najpierw niemiłosiernie bić, potem kłuć bagnetem i nożami. Ledwo żywa z przerażenia i grozy staruszka żona patrzyła z ukrycia na krwawą scenę. Wreszcie na pół omdlała ze strachu i szoku, aby już nie widzieć okrutnych tortur, wyskoczyła z kryjówki i zadziwiająco szybko, jak na jej wiek, zbiegła do piwnicy. Gromada zbirów tak była zajęta znęcaniem się nad nieszczęśliwym bezbronnym starcem, że nie zauważyła obecności, a potem ucieczki świadka zwyrodniałych czynów. Kobieta zaszokowana makabrycznym widokiem długo nie mogła dojść do siebie. Po wielu dopiero godzinach, gdy po napastnikach zostały już tylko trupy i pogorzeliska, a oni sami znajdowali się już gdzieś za Turią, opowiadała starczym, łamiącym się głosem krwawą scenę śmierci męża. Spod popiołów spalonego domu wydobyto później garść zwęglonych kości nieszczęsnego staruszka. W jednym z domów napastnicy spalili żywcem kilkunastoletnią dziewczynę. Świadkowie obserwujący zdarzenie z ukrycia, z zupełnym niedowierzaniem opowiadali o zwierzęcej uciesze ryzunów, patrzących na męczarnie płonącej. Trudno też opisać przeżycia ojca, który przyszedł po paru godzinach razem z oddziałem na pogorzelisko i stał jak skamieniały nad kupką popiołów swego kochanego dziecka. /.../ L. Karłowicz: Ukraińcy strzelali zawzięcie. Coraz to ktoś padał – zabity lub ranny. Zabitych zostawiano, rannych usiłowano zabierać z sobą, by nie dostali się w ręce oprawców. W pewnym momencie została ranna kobieta w podeszłym wieku, uciekinierka ze wschodnich terenów powiatu kowelskiego. Obok niej biegły dwie jej córki. Starsza była żoną jednego z naszych żołnierzy „Lwa” - Kazimierza Stępowskiego. Widząc padającą matkę obie córki usiłowały chwycić ją pod ręce i pomóc w ucieczce. Aby do Janówki! Tam już znajdzie się jakiś ratunek, lecz ranna nie była w stanie nawet poruszać nogami, ponieważ postrzał okazał się bardzo groźny. Można było staruszkę tylko nieść, a na to nie pozwalały warunki. Ukraińcy byli tuż, tuż. Wtedy matka zaczęła błagać swe pociechy: - Uciekajcie! Mnie już nic nie pomożecie. Ale wy młode uciekajcie! Jak najprędzej! Mijali pędem trójkę kobiet inni uciekający. Słyszeli prośby staruszki i wzywali obie córki do pośpiechu. Niech one przeżyją! Obie pozostały przy matce. Kiedy wieczorem znaleźli je nasi,(..) ujrzeli tragiczny obraz okrucieństwa. Jedna miała rozciętą siekierą głowę na pół, a wszystkie trzy ciała podziurawione jak sitko. Znęcano się nad nimi w bestialski sposób. I zrobili to ludzie...! /.../ J. Turowski: ..szczególnie skuteczne okazało się uderzenie placówki z Zielonej pod dowództwem sierż. Józefa Cienkusza „Liścia”, który od strony Zadyb zaatakował napastników. Ten oddział mimo, że nie był duży to wykorzystał efekt zaskoczenia atakując w miejscu w którym bulbowcy w ogóle nie spodziewali się, od tyłu czyli od Zadyb. Determinacja Polaków idących z pomocą była wielka, bo ciągle słyszeli walkę mieszkańców Radomla w kilku miejscach i widzieli płonącą część wioski. Ten atak zaskoczył Ukraińców pastwiących się nad mieszkańcami Radomla i wywołał panikę na tyłach atakujących Janówkę. K. Doliński: Około 12-tej ruszyliśmy od czoła do ataku, a z boku na całej długości Zasmyk ruszył atak z Zasmyk. A Zasmyczanie byli nie tylko zaprawieni w boju, ale ruszyli na pomoc sąsiadom i krewnym mieszkającym w Janówce. Bolek Gissyng, sympatyczny i wesoły chłopak rwał się do przodu, bo tu przecież mieszkała jego sympatia, prawie narzeczona Lodzia Czechowska, urodziwa dziewczyna. I zginął nieomal koło jej domu skoszony serią z ukraińskiego automatu. Kontratak Polaków okazał się bardzo skuteczny. K. Doliński: Banderowcy zaczęli szybko się cofać, wszystko paląc. Spalili połowę Janówki. Część od jeziora zajęły Zasmyki, a banderowcy uciekali polem. Moja walka skończyła się w zabudowaniach Mazura nad jeziorem. Ja leżałem za szczapami drewna w które rąbnął pocisk, kartacz wystrzelony od strony wiatraka. Obudziłem się w szpitalu w Zasmykach u gospodarza Brzózki. Z opowiadań wiem, że pomoc z Kupiczowa nadeszła gdy nasi już byli za jeziorem. /.../ B. Szarwiło: opowiadał mi Czesiek Lenkowski: Na polach Batynia pod Zadybami dogoniliśmy grupkę Ukraińców ciągnących sanie na których siedział pop. Ponieważ konie zostały wcześniej ubite podczas jazdy, sanie ciągnęli ukraińscy chłopi. „Chlapcy ja wasz Batiuszka” krzyczał z daleka do nas myśląc, że jesteśmy bulbowcami. Na saniach chłopaki z innych wsi znaleźli zrabowane ornaty i któryś nie wytrzymał, syknęła seria. Polska odsiecz przeleciała jak wicher przez Batyń, Radomle, Zadyby i zatrzymała się dopiero na rzece Turii przez którą w pław przeprawili się lub przeprawiały się ukraińskie niedobitki. /.../ F. Budzisz:. Po powrocie do Zasmyk pobiegłem zaraz na przykościelny plac, gdzie zwożono pomordowanych i poległych. Na zakrwawionym śniegu leżało już kilkadziesiąt ciał. Ludzie chodzili obok, rozpoznając martwych bliskich i znajomych. Inni klęczeli lub siedzieli na śniegu przy ciałach, opłakując ich śmierć. W pamięć wryły mi się cztery leżące obok siebie ciała z przykrytymi głowami. Były to dwie może dziesięcioletnie dziewczynki, ich mama i babcia, która, jak mówiono, przybyła do nich na święta. Podczas ucieczki babcia została ranna – pocisk karabinowy strzaskał kolano. Błagała wnuczki i ich mamę, by ratowały się ucieczką, ale one nie chciały już rozstać się z babcią. Banderowcy dopadli ich na polu i – oszczędzając amunicję – roztrzaskali im głowy. Kolbami. /.../ J. Gruszka: To okrutne spustoszenie, jakie zrobili banderowcy w naszej rodzinie, było nie do przeżycia. Siedem trumien, chorzy, ranni, straciliśmy wszystko. Zostaliśmy w tym, co było na nas. Od kul ocalał jedynie szwagier Piotr Szewczyk, no i ja. Pogrzeb – dwie córki moich rodziców, Wanda Raczyńska-Szewczyk z 1922 r., 21 lat, Czesława Raczyńska z 1930 r., 12 lat, Wiktoria Raczyńska, 74 lata, Helena Wałęga, 40 lat, Józefa Wałęga, 16 lat, Antoni Wałęga, 7 lat, Stefania Wałęga, 9 lat oraz Krystyna Dobrowolska, moja druga babcia. To są ofiary z mojej rodziny, pozbawione życia przez rozszalałe bandy upowców w dniu 25 grudnia 1943 r., dzień Bożego Narodzenia w Radomlu na Wołyniu. A. Mariański: Do Zasmyk napastnicy nie doszli. W tych trzech wioskach zdążyli zamordować 57 osób, przede wszystkim dzieci, matki i starców. B. Szarwiło: Atakujących nas Ukraińców było prawdopodobnie koło dwóch tysięcy, w tym ponad dziesięć sotni przeszkolonych żołnierzy, nie wykluczone że przez Niemców, na to wskazywało zarówno uzbrojenie jak i mundury. To były święta których nie można zapomnieć. 48 trumien z Janówki i Radomla spoczęło dzień po świętach w zamarzniętej wołyńskiej ziemi. Zginęło siedmiu partyzantów, Stanisław Grochowski, Stefan Dulba, Bolesław Gissyng, reszty nie znałem. Zginął również brat żony, Antoni Romankiewicz właściwie po bitwie. Czterech było rannych, Bonek Sakowicz, Antoni Kwiatkowski i dwóch młodych chłopaków (w tym Kazimierz Doliński – red). Był to dowód na to, że „Rudyj” o nas nie zapomniał. L. Karłowicz; Wiadomości jakie dotarły do Kupiczowa, mówiły o olbrzymiej liczbie Ukraińców, którzy dokonali napadu. Ciągnęli podobno jak przysłowiowa szarańcza (...) Zachodziłem w głowę, zresztą nie tylko ja - dlaczego dowództwo naszego zgrupowania, wcale wtedy poważnego, pozostawiło tamte wsie; Batyń, Janówkę, Stanisławówkę, Radomle prawie bez obrony, niemal na łasce losu? Szesnastu chłopców w załodze Radomla, około trzydziestu w Janówce i Stanisławówce, mały oddziałek "Malinowskiego" kwaterujący w okolicy Lublatyna. A nie byłto zwykły napad „czerni” idącej z popem na czele jak to gdzieś ktoś napisał, to była akcja militarna UPA. Wśród napadniętych wsi nie było Lublatyna (pow. Turzysk), z którego to przyszła pierwsza pomoc dla zaatakowanego Radomla. Błąd ten jest wielokrotnie powielany przez tych co nie zgłębili tematu, a jedynie ograniczyli się do internetowej zasady „kopiuj wklej”. Radomle, Batyń, Janówka, Stanisławówka i Zasmyki, wsie powiatu kowelskiego, gminy Lubitów zostały zaatakowane przez doborowe sotnie UPA 25 grudnia 1943 r. w celu ostatecznego zniszczenia i tym samym realizacji rozkazu „Kłyma Sawura” wydanego jeszcze w czerwcu tegoż roku. ( Bogusław Szarwiło: „Krwawa Jołka” dla Radomla, Batynia, Janówki, Stanisławówki i Zasmyk; w: Kresowy Serwis Informacyjny nr 55).
W miejscowości Bołdury (Małopolska Wschodnia) Ukraińcy zamordowali kilkudziesięciu Polaków: „W same święta Bożego Narodzenia bandy ukraińskie dokonały napadu na polską wieś Bołdury, mordując kilkadziesiąt osób i paląc 30 gospodarstw” (Włodzimierz Banasiak: Małopolska wschodnia pod rządami Trzeciej Rzeszy, Rzeszów 1990).
W osadzie Bortnica pow. Dubno Ukraińcy upowcy zamordowali 8 Polaków i 3 ukrywanych Żydów; samoobrona odparła atak ale osada została spalona.
We wsi Drużkopol pow. Horochów Ukraińcy zamordowali polskie małżeństwo lat 65 i 70, ostatnich jeszcze mieszkających tutaj Polaków.
We wsi Hnilice Wielkie pow. Zbaraż Ukraińcy banderowcy zamordowali 40 Polaków z 8 rodzin.
We wsi Korościatyn pow. Buczacz „25.12.1943 r. został zastrzelony bez powodu przez policjanta ukraińskiego chłopak Polak NN”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie do listy strat ludności polskiej..., jw.).
W mieście Łuck woj. wołyńskie powiesili w parku miejskim 50-letniego Franciszka Pilarskiego.
We wsi Monasterzyska pow. Buczacz policjanci ukraińscy zamordowali 4 Polaków, członków AK: Mieczysława Dudzika, Jana Mitka, lekarza Domańskiego i studenta Ćwiąkałę (ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Zagłada Krościatyna, w: „Nasz Dziennik” z 4 września 2003 r.). Inni dodają, żezostali zamordowani jeszcze 2 Polacy: Fritz Adolf i Szczypiela Michał (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie do listy strat ludności polskiej..., j. w. - nanosi też poprawkę: zamiast Mitek Jan. l. 40 ma być Mitka Jan l. 30) .
We wsiach Pereliski, Ponikwa i Wołochy pow. Brody: „Najbardziej makabryczny był mord dokonany w Boże Narodzenie 1943 roku. Nacjonaliści uprowadzili z okolicznych wiosek – Wołochów, Perelisek i Ponikwy – 14 osób, w tym dwie kobiety. Wśród uprowadzonych było też dwóch Ukraińców. Jeden ożenił się z Polką, a drugi, dezerter z ukraińskiej policji, nie chciał współpracować z UPA. Po kilku dniach psy wywlekły ich ciała, które leżały pod śniegiem w pewnej odległości od naszego domu. Ciała były zamarznięte i obdarte z ubrań. Wszyscy byli strasznie zmasakrowani. Najbardziej pastwiono się nad naszym sąsiadem Ignacym Żeglińskim. To był potężny mężczyzna, silnie zbudowany. Widocznie bronił się, bo miał całkiem rozgniecioną głowę (do dziś nie wiem, w jaki sposób to zrobili), wklęsłą klatkę piersiową z połamanymi żebrami. Do tego miał zrobione tzw. rękawiczki, polegało to na nacięciu żywemu człowiekowi skóry w okolicach łokcia i ściągnięciu jej z przedramienia i dłoni” (Stanisław Żuk: „To ludobójstwo przyszło z Wołynia”; w: „Nasz Dziennik” z 28.II. – 1.III. 2009). H. Komański, Sz. Siekierka..., na s. 93 – 94, podają przy wsi Wołochy, że 24 grudnia 1943 roku, podczas Wieczerzy Wigilijnej z domu Żeglińskich banderowcy uprowadzili trzy osoby i po torturach zamordowali w lesie. Byli to: Żegliński Ignacy, Żegliński Leon, brat Ignacego, który przybył do brata na święta z Jasionowa; oraz Benedyk Włodzimierz (Dymitr) lat ok. 30, zięć Ignacego, Ukrainiec. „Najbardziej zmasakrowane były zwłoki Ukraińca. Powszechnie mówiono, że była to kara za odmowę zamordowania swego teścia i żony”. Uprowadzenia kilku osób z Ponikwy nie podają, natomiast ze wsi Pereliski nie wymieniają żadnej relacji. W okolicy miejscowości Podkamień pow. Brody: „MAŁECKI KAROL br. Józefy Szeremeta. Zamordowany w czasie Bożego Narodzenia 1944 r.” (http://podkamien.pl/viewpage.php?page_id=246&c_start=0 )
We wsi Skała nad Zbruczem pow. Borszczów Ukraińcy zamordowali Polaka, byłego plutonowego KOP oraz Ukraińca przebywającego w jego domu.
We wsi Ulaniki II pow. Łuck Ukraińcy zamordowali co najmniej 2 Polaków: ojca i chrzestnego Jacka Michałowskiego („Dziennik Wschodni” z 9 lipca 2004 r.).
We wsi Wołkowce pow. Borszczów Ukraińcy banderowcy zamordowali 2 Polaków i ciężko poranili córkę jednego z nich. „Pragnę uzupełnić listę osób zamordowanych przez OUN-UPA w województwie tarnopolskim o krewnego (prawdopodobnie brata) mojej prababki: Eustachy Nestorowicz, ur. w 1905 r., zginął tragicznie 25.12.1943 r. Został on zamordowany w Wołkowcach (powiat Borszczów) w Boże Narodzenie 1943 r., prawdopodobnie we własnym domu, wraz z kilkoma innymi Polakami” (Emilia Dziewiecka.; 17.07.2013; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl); zamordowany został także m.in. Wilhelm Wadas.
W miasteczku Zaleszczyki woj. tarnopolskie Ukraińcy uprowadzili do miejscowości Tłuste Miasto 1 Polaka i tam go zamordowali.
We wsi Zarwanica pow. Złoczów Ukraińcy banderowcy zamordowali małżeństwo polskie.
- 1944 roku:
We wsi Czernica pow. Brody Ukraińcy banderowcy zamordowali 29 Polaków, w tym całe rodziny; Piotr Kochanowski ukrzyżowany został w stodole.
We wsi Dźwiniacz pow. Zaleszczyki zamordowali 22 Polaków, pracowników bazy traktorowej.
We wsi Gontowa na osiedlu Bukowina pow. Zborów zastrzelony został przez Ukraińców banderowców 1 Polak (był to Mikołaj Szeliga).
We wsi Petryków pow. Tarnopol Ukraińcy banderowcy zamordowali 12 Polaków. Nauczycielkę należącą do AK o ps. „Wika”, która ukrywała Żydów, oraz jej dwie siostry, także nauczycielki, utopili w rzece Seret. Nauczyciela z żoną spalili żywcem we własnym domu. Byłego wójta gminy razem z synem utopili w rzece Seret.
W nocy z 25 na 26 grudnia 1944 roku we wsi Łozówka pow. Trembowla Ukraińcy banderowcy zamordowali 16 Polaków, w tym 4-osobową rodzinę, małżeństwo lat 24 i 25, chłopców lat 18, 19, 19 i 22.
Zdj. Pomnik upamiętniający pomordowanych, zniszczenie i spalenie Łaszczowa przez UPA w 1944 roku.
#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства
#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
#PolishHolokaust