Strony

poniedziałek, 9 stycznia 2023

10 stycznia 1940 roku Niemcy, Selbstschutz dokonał ostatniej masowej egzekucji w lesie Barbarka pod Toruniem. Od 28 października 1939 roku zamordowano tam od 600 do 1200 przedstawicieli polskiej inteligencji oraz elit gospodarczych i politycznych z Torunia i okolic. Ofiarami byli więźniowie obozu dla internowanych, który Niemcy urządzili w kazamatach Fortu VII Twierdzy Toruń.

 


10 stycznia 1940 roku Niemcy, Selbstschutz dokonał ostatniej masowej egzekucji w lesie Barbarka pod Toruniem. Od 28 października 1939 roku zamordowano tam od 600 do 1200 przedstawicieli polskiej inteligencji oraz elit gospodarczych i politycznych z Torunia i okolic. Ofiarami byli więźniowie obozu dla internowanych, który Niemcy urządzili w kazamatach Fortu VII Twierdzy Toruń.


Już 7 września 1939 roku do Torunia wkroczyły oddziały Wehrmachtu. W ciągu dwóch kolejnych dni wojsko wraz z policją bezpieczeństwa przeprowadziły w Toruniu prewencyjne aresztowania, zatrzymując kilkadziesiąt osób w charakterze zakładników. Terror niemieckiego okupanta dotknął także pozostałych miejscowości powiatu toruńskiego. 14 września w Czarnowie i Rubinkowie Wehrmacht i żandarmeria przy współudziale miejscowych volksdeutschów rozstrzelały odpowiednio sześciu i pięciu Polaków. Indywidualne egzekucje miały także miejsce w trzech innych wsiach.


Aresztowaniom i egzekucjom towarzyszyły inne działania wymierzone w ludność pochodzenia nieniemieckiego. Już 9 września pełnomocnik szefa zarządu cywilnego przy niemieckiej 4. Armii ustanowił w Toruniu urząd komisarycznego powiernika dla majątków żydowskich oraz urząd komisarycznego powiernika dla majątków należących do polskich uchodźców, którzy nie zdążyli powrócić do miasta. Od połowy września konfiskowano także nieruchomości i przedsiębiorstwa należące do pozostałych Polaków. 10 września okupanci rozwiązali wszystkie polskie organizacje, w tym wszystkie towarzystwa i placówki naukowe. Przystąpili także do likwidacji polskich teatrów i prasy. Zajęto muzea, archiwa i biblioteki (Książnicę Miejską im. Kopernika przejęto już 9 września), uniemożliwiając ludności nieniemieckiej korzystanie z ich zbiorów.


27 października dyrektor policji w Toruniu wydał zarządzenie, które m.in. nakładało na ludność polską obowiązek ustępowania z drogi przedstawicielom władzy niemieckiej i kłaniania się im przez zdejmowanie nakrycia głowy, wprowadzało zasadę, iż w sklepach i punktach targowych przywilej obsługi poza kolejnością będą mieli zawsze obywatele niemieccy, a także groziło, że polskie kobiety „zaczepiające lub napastujące Niemców” będą doprowadzane do domów publicznych. W tym samym dokumencie stwierdzono, że „ulica należy do zwycięzców, a nie do zwyciężonych”, a „Polacy, którzy jeszcze nie zrozumieli, że są zwyciężonymi […] i przeciwdziałać będą powyższym rozporządzeniom, podlegają najsurowszemu ukaraniu”.


Niemiecki terror gwałtownie nasilił się po zakończeniu wojny obronnej i podziale Polski do spółki z Sowietami (podobne represje spadły na Polaków w sowieckiej strefie okupacyjnej). Wymierzony był przede wszystkim w przedstawicieli polskiej inteligencji, którą Hitler i niemieccy doktrynerzy obarczali winą za politykę polonizacyjną prowadzoną na ziemiach zachodnich w okresie międzywojennym oraz traktowali jako najpoważniejszą przeszkodę na drodze do szybkiego i całkowitego zniemczenia tych terenów. Zgodnie z rasistowskim stereotypem Polaka panującym w III Rzeszy, niemieccy przywódcy wierzyli, że świadomość narodową posiada wyłącznie polska inteligencja, natomiast lud zajęty jest troską o codzienny byt i jest mu obojętny los państwa (podobne założenie przyjęli Sowieci i komuniści sięgający po władzę po roku 1944). Z tego powodu zakładano, że eksterminacja elit pozwoli zniszczyć polską tożsamość narodową i przekształcić polskie społeczeństwo w bierną amorficzną masę, służącą w najlepszym razie jako niewykwalifikowana siła robocza dla III Rzeszy. Do skazanej na zagładę inteligencji Niemcy zaliczali jednak nie tylko osoby należące z powodu wykształcenia do określonej warstwy społecznej, lecz również wszystkie jednostki aktywne w życiu społecznym i cieszące się autorytetem wśród rodaków. Nazistowscy decydenci używali w stosunku do tej grupy osób określenia „polska warstwa przywódcza” (Führungsschicht). Za jej przedstawicieli uznawano przede wszystkim: duchownych katolickich, nauczycieli, lekarzy, dentystów, weterynarzy, oficerów w stanie spoczynku, urzędników, kupców i przedsiębiorców, posiadaczy ziemskich, prawników, pisarzy, dziennikarzy, pracowników służb mundurowych, absolwentów szkół wyższych i średnich, jak również członków organizacji i stowarzyszeń krzewiących polskość – przede wszystkim Polskiego Związku Zachodniego, Ligi Morskiej i Kolonialnej, Kurkowego Bractwa Strzeleckiego, Towarzystwa Powstańców i Wojaków, Związku Strzeleckiego „Strzelec” oraz Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”.


W Toruniu jako pretekst do rozprawy z polską inteligencją posłużyły wydarzenia z pierwszych dni wrześniowych walk. Na podstawie tzw. "elaboratu o unieruchomieniu" władze polskie internowały wówczas około sześciuset przedstawicieli mniejszości niemieckiej z Torunia, Chełmży i okolicznych miejscowości. Wobec szybkich postępów wojsk niemieckich podjęto decyzję o ewakuacji internowanych w głąb kraju. 3 września kolumna więźniów wyruszyła w kierunku Aleksandrowa Kujawskiego. W jej skład wchodziło około 540 internowanych volksdeutschów oraz około 240 konwojentów – młodocianych junaków z Przysposobienia Wojskowego, którymi dowodził kapitan rezerwy Jan Drzewiecki. Jednej z następnych nocy w rejonie wsi Podzamcze doszło do strzelaniny, spowodowanej próbą ucieczki niektórych więźniów. Zginęło wówczas co najmniej kilkanaście osób; wśród ofiar znajdowali się także członkowie eskorty (około pięćdziesięciu internowanych zdołało zbiec pod osłoną ciemności). Ostatecznie po trzynastu dniach wędrówki kolumna dotarła do Warszawy. Internowanych Niemców osadzono w Cytadeli, skąd zostali zwolnieni po kapitulacji stolicy. Drzewieckiemu i jego podkomendnym zarzucono później wymordowanie z zimną krwią około 150 volksdeutschów. Goebbelsowska propaganda ochrzciła ewakuację toruńskich Niemców mianem „marszu śmierci do Łowicza” i podobnie jak w przypadku tzw. bydgoskiej „krwawej niedzieli” przedstawiała ją jako sztandarowy przykład zbrodni, których ofiarą rzekomo padali volksdeutsche zamieszkujący w Polsce. 


Zakrojona na szeroką skalę operacja przeciw polskiej inteligencji rozpoczęła się w drugiej połowie października. Sygnałem do jej rozpoczęcia stała się wizyta, którą 15 października złożył w Toruniu przywódca pomorskiego Selbstschutzu, SS-Oberführer Ludolf-Hermann von Alvensleben.

W dniach 17–21 października w Toruniu miała miejsce wielka obława, przeprowadzona pod pretekstem poszukiwania broni, a w rzeczywistości wymierzona w „polskie elementy niepewne politycznie”. Udział wzięło w niej 420 żołnierzy Wehrmachtu, 25 funkcjonariuszy żandarmerii polowej, 75 funkcjonariuszy policji ochronnej, 120 członków Selbstschutzu oraz nieustalona liczba funkcjonariuszy Gestapo i Kriminalpolizei. Miasto podzielone zostało na pięć sektorów, które otoczono podwójnym kordonem złożonym z żołnierzy Wehrmachtu. Jednocześnie sformowano dwie grupy poszukiwawcze dowodzone przez kapitanów policji Jokscha i Taubego, które systematycznie przeczesywały ulice i mieszkania, zatrzymując osoby, których nazwiska widniały na przygotowanych wcześniej listach gończych, a także wszystkich polskich mężczyzn w wieku od 16 do 20 lat. Aresztantów doprowadzano najpierw do miejsc tymczasowego zatrzymania, gdzie przeprowadzana była wstępna selekcja. Następnie wyłowione z tłumu osoby były kierowane do obozu dla internowanych, który Niemcy zorganizowali na terenie Fortu VII Twierdzy Toruń. Kryteria selekcji były bardzo arbitralne. Sam fakt, iż aresztowany zarabiał przed wojną ponad 300 złotych miesięcznie lub działał w jakiejkolwiek organizacji społeczno-politycznej, mógł stać się przyczyną osadzenia w obozie. Zatrzymywano również osoby, które w latach 1914–1921 zaangażowane były w działalność niepodległościową. Przyczyną aresztowania mogło stać się nawet publiczne śpiewanie polskich pieśni patriotycznych.


Równolegle z obławą w Toruniu przeprowadzono masowe aresztowania w Chełmży. Miejscowy przywódca Selbstschutzu, Botho Eberhardt, uciekł się w tym celu do podstępu Wybranym osobom, przede wszystkim nauczycielom, urzędnikom i działaczom społecznym, rozesłał pisemne wezwania o treści: " Wzywa się Pana, by dnia 17 października po południu o godz. trzeciej zjawił się na dworcu w Chełmży. Zostanie Pan przewieziony do obozu przeszkoleniowego /czas trwania 2 tygodnie/. Należy się zaopatrzyć w bieliznę, gotówkę oraz pożywienie na ten czas-okres".


W wyznaczonym terminie na dworcu stawiło się około 70 mężczyzn Miejscowi selbstschutzmani wśród wyzwisk i bicia załadowali ich do wagonów kolejowych, po czym zawieźli do Torunia. Tam aresztantów przejął osobiście SS-Sturmbannführer Zaporowicz, którego podwładni pognali więźniów do Fortu VII, po drodze bijąc ich pejczami i kolbami karabinowymi.


Po 17 października liczne aresztowania nastąpiły również we wsiach i osadach powiatu toruńskiego. Zatrzymane tam osoby były przejściowo umieszczane w aresztach gminnych lub nawet w piwnicach prywatnych gospodarstw, po czym odprowadzano je do obozu w Forcie VII. Zdarzało się, że lokalne bojówki Selbstschutzu rezygnowały z transportu aresztantów do Torunia i mordowały ich na miejscu...

Do tego typu zbrodni doszło m.in. w lesie pod Lulkowem, gdzie 9 października rozstrzelano sześciu Polaków. Ofiarami egzekucji byli: Jan Podwójski (wójt Brąchnowa), Feliks Gzella (kierownik szkoły w Brąchnowie), Alfons Reiwer (kierownik szkoły w Łubiance), Franciszek Podwójski (sekretarz gminy Smolno), Walenty Woziwoda (sekretarz gminy Łubianka) i jego brat Stanisław.


Kolejna fala aresztowań dotknęła Toruń i Chełmżę w dniach 9–10 listopada, tj. w przeddzień polskiego Święta Niepodległości. 10 listopada w Toruniu podstępnie aresztowano około 50 polskich nauczycieli i nauczycielek, którzy w ślad za otrzymanym dwa dni wcześniej wezwaniem stawili się na rzekomą „konferencję” w siedzibie Gestapo przy ul. Bydgoskiej (sześć osób szybko zwolniono, pozostałe osadzono w Forcie VII)]. Niektóre źródła podają, że 21 listopada podobny wybieg wobec resztek chełmżyńskiej inteligencji zastosował ponownie ortsführer Botho Eberhardt. Po tej ostatniej akcji liczba aresztowań zaczęła się stopniowo zmniejszać.


Osoby aresztowane na terenie Torunia były początkowo osadzane w celach przedwojennego więzienia przy ul. Piekary 53, popularnie zwanego „Okrąglakiem”. Straż pełnili w nim żołnierze Wehrmachtu. Więźniów „Okrąglaka” wykorzystywano jako robotników przymusowych – między innymi przy porządkowaniu miasta, a dwukrotnie do pracy fizycznej przy identyfikacji zwłok, przeprowadzanej przez komisję niemiecką na Rynku Nowomiejskim. W najgorszej sytuacji znajdowali się więźniowie pracujący przy naprawie zniszczonego mostu na Wiśle. Byli oni zmuszani do noszenia ciężarów ponad siły i pracy w nurcie rzeki, podczas gdy niemiecka eskorta nieustannie ich maltretowała i znieważała. Piekarzowi Olszewskiemu z Torunia zadano jednego dnia aż 18 ran kłutych bagnetem!

Praca w tych warunkach powodowała skrajne wyczerpanie więźniów, miały nawet miejsce przypadki samobójstw. W „Okrąglaku” dochodziło ponadto do morderstw na więźniach. 15 września w więziennej piwnicy zabito Ludwika Makowskiego – mistrza krawieckiego, radnego miejskiego, działacza społecznego, któremu 4 września 1939 roku prezydent Leon Raszeja powierzył stanowisko komendanta toruńskiej Straży Obywatelskiej.

Około 15 października wszystkich więźniów „Okrąglaka” przeniesiono do obozu dla internowanych (niem. Internierungslager), który władze okupacyjne zorganizowały na terenie Fortu VII Twierdzy Toruń. Obiekt ten znajdował się na obrzeżach miasta, przy zbiegu ulicy Polnej i Szosy Okrężnej. Z punktu widzenia Niemców fort był idealnym miejscem do przetrzymywania więźniów, gdyż dostęp z zewnątrz był do niego utrudniony, a możliwości ucieczki pozostawały bardzo ograniczone. W kontekście planowanej obławy na toruńską inteligencję niezwykle istotny był również fakt, że fort – w przeciwieństwie do „Okrąglaka” – był w stanie pomieścić setki więźniów, a jego peryferyjne położenie pozwalało zachować ich los w tajemnicy. 


Początkowo internowani nadal pozostawali pod nadzorem Wehrmachtu. Niemniej SS i policja miały prawo nieograniczonego wstępu na teren obozu. 26 października, a więc równocześnie ze zniesieniem administracji wojskowej, Fort VII został oficjalnie przejęty przez Selbstschutz. Komendantem obozu został Karl Friedrich Strauss (miejscowy Niemiec, z zawodu stolarz), podczas gdy funkcję jego zastępcy pełnił Bronisław (Bruno) Schönborn. Ponadto w skład obozowej załogi wchodzili m.in.: Wiese (z zawodu piekarz), Karst, Denni Deter, Hoffenicz, Broese, Betinger, Schulz, Heise, Tobar.


Począwszy od 17 października liczba więźniów zaczęła systematycznie wzrastać. W wyniku samej tylko październikowej obławy w kazamatach fortu osadzono od 600 do 1200 mieszkańców Torunia i powiatu. Do Internierungslagru zaczęto także kierować więźniów Selbstschutzu z powiatów chełmińskiego, lipnowskiego i wąbrzeskiego, a nawet z powiatów brodnickiego i rypińskiego. Fort VII stał się w ten sposób centralnym więzieniem dla całego Inspektoratu II Selbstschutzu. Polscy historycy szacują, że w celach fortu przetrzymywano jednorazowo od 700 do 1200 lub nawet 1500 osób. Całkowita liczba więźniów, którzy przeszli przez toruński Internierungslager szacowana jest przez Konrada Ciechanowskiego na 3 tys. osób. Znalazły się wśród nich m.in. liczne polskie kobiety (w tym trzy zakonnice i dwie 14-letnie dziewczynki), około 40 duchownych katolickich z powiatu toruńskiego, grupa duchownych katolickich z powiatu lipnowskiego, grupa nauczycieli z powiatu chełmińskiego, a także co najmniej kilkanaście Żydówek i kilkudziesięciu Żydów.


Warunki panujące w obozie były bardzo ciężkie. W celach przeznaczonych dla 6–12 żołnierzy zazwyczaj musiało się pomieścić od 50 do 80 więźniów! Mężczyznom za posłanie służyła skąpo rozsypana słoma, a za przykrycie co najwyżej własne płaszcze. Nieco lepsza sytuacja panowała w celach kobiecych, gdzie znajdowały się nieliczne sprzęty. Fatalne warunki sanitarne były powodem powszechnej wszawicy, wielu więźniów chorowało również na świerzb. Wyżywienie było dalece niewystarczające, gdyż więźniowie otrzymywali na śniadanie czarną kawę i komiśniak, na obiad beztłuszczową zupę z kaszy pęczak z niewielką ilością ziemniaków, a na kolację wyłącznie czarną kawę. Przed całkowitym głodem ratowały więźniów jedynie paczki od rodzin. Korzystną okolicznością był natomiast fakt, że więźniowie nie byli już zmuszani do wyczerpującej pracy fizycznej[79]. Miało to jednak również negatywne strony, gdyż początkowo cele mogły opuszczać jedynie te nieliczne osoby, które wyznaczono do prac na potrzeby obozu (np. przy wycince drzew na opał). Codzienne spacery zarządzono dopiero wówczas, gdy komendant Strauss zorientował się, że stałe przebywanie w zamknięciu w połączeniu ze złym wyżywieniem wpływa fatalnie na stan zdrowia więźniów.


Obozowa załoga często traktowała osadzonych w sposób bardzo brutalny. Okrucieństwem odznaczał się zwłaszcza komendant Strauss, który znęcał się nad więźniami zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Przykładem tego było m.in. obwieszczenie internowanym, że „poniosą wkrótce zasłużoną karę” za rzekome prześladowanie volksdeutschów we wrześniu 1939 roku. Zarządzone przez Straussa spacery przybrały formę wyczerpującej „gimnastyki”, w której trakcie strażnicy bili, dręczyli i upokarzali więźniów. Pewnego razu więzień, który z powodu fatalnej sytuacji sanitarnej zażądał mydła i pasty do zębów, został pobity do nieprzytomności, a następnie zmuszony do czyszczenia ustępów. Zasadniczo nie dochodziło do przypadków znęcania się nad polskimi kobietami, nieustannie bito natomiast więźniarki pochodzenia żydowskiej.


Od pierwszych dni istnienia obozu działała w nim specjalna komisja złożona z funkcjonariuszy Gestapo oraz członków miejscowego Selbstschutzu. Na podstawie wyników przesłuchań (nierzadko połączonych z biciem) oraz analizy kwestionariuszy i życiorysów sporządzanych przez więźniów komisja decydowała o losie każdego osadzonego. Czasami orzekała o zwolnieniu więźnia, co jednak niejednokrotnie było równoznaczne z wysiedleniem wraz z całą rodziną do Generalnego Gubernatorstwa. Zdecydowaną większość osób uwiezionych w forcie czekała jednak egzekucja lub deportacja do obozu koncentracyjnego. Z tego powodu wspomniane gremium więźniowie określali mianem Mordkommission (pol. „komisja śmierci”). Z ustaleń polskich śledczych i historyków wynika, że w pracach komisji uczestniczyli m.in. SS-Sturmbannführer Zaporowicz, komendant obozu Strauss, adwokat Kohnert, inżynier Wiese, aptekarz Rudi Heininger, agent samochodowy Scholtz, grabarz Pomerenke, stolarz Paul Heise, prezes Landbundu Bachmann, a także bracia Heyer (kupcy) i bracia Wallis. Zdarzało się, że w „selekcjach” uczestniczył dowódca Inspektoratu II Selbstschutzu, SS-Standartenführer Ludolf Jakob von Alvensleben. Miał on m.in. osobiście zarządzić rozstrzelanie adwokata Pawła Ossowskiego, z którym miał osobisty zatarg sięgający korzeniami początków lat dwudziestych.


Miejscem kaźni więźniów Fortu VII stał się las Barbarka położony w odległości około 7 kilometrów od Torunia. Pierwsza masowa egzekucja odbyła się tam 28 października, a więc zaledwie dwa dni po przejęciu obozu przez Selbstschutz. Z zeznań dra. Kazimierza Frąckowskiego wynika, że na śmierć wywieziono wówczas kilka grup więźniów liczących łącznie 130 osób. W gronie ofiar znalazło się m.in. sześciu księży z powiatu toruńskiego (ks. Czesław Lisoń, ks. Roman Gdaniec, ks. Stanisław Główczewski, ks. Jan Pronobis, ks. Antoni Januszewski, ks. Mieczysław Mencel), adwokaci Paweł Ossowski i Stanisław Strzyżowski, nauczyciele Leon Filcek i Franciszek Żmich, wójt Ćwikliński z Gostkowa, wójt Jan Monarski z Chełmży, Jan Brzeski (właściciel zakładu koszykarskiego i ławnik Zarządu Miejskiego w Chełmży), a także dwie kobiety.


Kolejne zbiorowe egzekucje miały miejsce w listopadzie i grudniu. Świadkowie zeznawali, że w tym okresie przeprowadzano je raz na tydzień, czasami również dwa razy w tygodniu. Zazwyczaj każdorazowo rozstrzeliwano co najmniej kilkadziesiąt osób. Świadek Franciszek Komar twierdził, że w listopadzie egzekucje przeprowadzano w każdą środę, tj.: 8 listopada (42 ofiary), 15 listopada (ok. 65 ofiar), 22 listopada (ok. 75 ofiar) i 29 listopada (ok. 150 ofiar). Znany jest również fakt rozstrzelania sześciu więźniów w dniu 6 grudnia, tj. w pierwszą środę tego miesiąca.


Mordów dokonywano zazwyczaj według jednakowego schematu. Przed egzekucją skazańcy byli gromadzeni w celi nr 22 („cela śmierci”), gdzie pozbawiano ich odzieży wierzchniej i kosztowności. Niekiedy strzyżono im również głowy...

Niektórzy świadkowie podawali, że w dalszej kolejności skazańców prowadzono do tzw. ciemnicy, gdzie musieli oczekiwać na transport do miejsca kaźni. W tym czasie nie wydawano im już pożywienia. Ofiary, ubrane w samą bieliznę lub co najwyżej lekko odziane, wywożono na miejsce straceń krytymi samochodami ciężarowymi należącymi do toruńskiej firmy "Jaugsch". Pojazdy te służyły uprzednio do przewożenia mięsa bekonowego, stąd w obozie narodziło się powiedzenie „bekon zajechał”, oznaczające, że w najbliższym czasie nastąpi egzekucja.

Skazańców rozstrzeliwano w lesie nad uprzednio wykopanymi grobami. Jan Sziling podaje, że początkowo egzekucji dokonywało specjalne komando SS z Bydgoszczy, podczas gdy Selbstschutz odpowiadał za eskortę transportów i zabezpieczenie miejsca kaźni. Począwszy od listopada w skład plutonów egzekucyjnych wchodzili już niemal wyłącznie członkowie miejscowego Selbstschutzu. Egzekucjami niejednokrotnie kierował komendant Strauss.


Mimo podejmowanych przez Niemców środków ostrożności zbrodnie dokonywane w Barbarce szybko przestały stanowić jakąkolwiek tajemnicę. Losu swoich towarzyszy byli świadomi więźniowie Fortu VII, którzy obserwowali odchodzące z obozu transporty, pracowali przy sortowaniu odzieży należącej ofiar lub byli zmuszani do pracy przy kopaniu masowych grobów (ci ostatni bywali niekiedy świadkami egzekucji). Zdarzało się, że wiadomości o egzekucjach trafiały do więźniów na skutek niedyskrecji strażników lub członków plutonu egzekucyjnego. Transporty skazańców mieli również okazję zaobserwować krewni więźniów czuwający pod murami fortu. Niektóre ofiary zdołały wyrzucić z samochodów karteluszki ze swoimi nazwiskami i słowami pożegnania...


Ze względu na przeprowadzoną przez Niemców akcję zacierania śladów zbrodni, liczba ofiar może być podawana jedynie szacunkowo. Większość polskich źródeł podaje, że jesienią 1939 roku rozstrzelano w Barbarce około 600 osób. Niektórzy historycy i badacze są jednak skłonni szacować liczbę ofiar na ponad 1000 lub nawet 1200... 


Cześć Ich Pamięci!

Post Historia Wczoraj i dziś.

Na fot.: Zwłoki ofiar ekshumowane w Barbarce w październiku 1946 roku.

#Polishholokaust #GermanDeathCamps #StratyWojenne #NiemieckieZbrodnie #DeutscheVerbrechen #GermanCrimes #WW2 #WorldWarTwo #ReparationsForPoland #MadeInGermany #ToMyjesteśmyPamięcią #EuropeanUnion #Werhmacht #SS #derDeutschenKultur #Piaśnica #ZbrodniaPomorska #Barbarka #Toruń #FortVII 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust