Strony

sobota, 1 kwietnia 2023

GDZIE MASZ SERCE POLSKA MORDO? ……………… 2 kwietnia 1943 roku Ukraińcy wpadli do stryja Polika, a tam akurat zeszli się bratankowie uradzić, gdzie kto dziś ma wartować i tylko weszli do domu, nawet nie zdążyli broń zabrać ukrytą u stryja, jak Ukraińcy bestialsko wpadli, otworzyli drzwi i zasiekli z karabinu maszynowego i od razu czterech położyli na miejscu, a resztę dostali tak, że byli tak pobici, pokłuci sztyletami...

 


GDZIE MASZ SERCE POLSKA MORDO? ………………

 2 kwietnia 1943 roku Ukraińcy wpadli do stryja Polika, a tam akurat zeszli się bratankowie uradzić, gdzie kto dziś ma wartować i tylko weszli do domu, nawet nie zdążyli broń zabrać ukrytą u stryja, jak Ukraińcy bestialsko wpadli, otworzyli drzwi i zasiekli z karabinu maszynowego i od razu czterech położyli na miejscu, a resztę dostali tak, że byli tak pobici, pokłuci sztyletami, że Szczepanko lat 16 miał 14 noży wbitych w piersi, a Mietkowi i Marianowi to połamali kości w nogach i rękach, że ubrać nie można było. Prawdopodobnie Marian miał rewolwer w kieszeni i ostrzeliwał się i zabił 4 Ukraińców, ale oni zabrali swoich, aż potem ktoś z nich to wydał. Słysząc te strzały u stryja Polika mój ojciec co przyszedł od Wysockiego Kazimierza, bo kupił od niego konia, tylko co usiadł i mama daje mu kolację, ale szybko wyszedł z domu, a już ulicą jedzie trzech bandytów. Padł na ziemię i posunął się ku piwnicy i leży, a oni podeszli do okna i zauważyli, że ojca w domu nie ma, to wrzucili do domu granaty, a mama słysząc te strzały uklękła i modliła się głośno: kto się w opiekę podda Panu Swemu… A siostra Lodzia leżąc na łóżku w kuchni karmiła swoją córkę Basię piersią, a ten granat wpadł w samą kołyskę, ranił bardzo mamę w nogę prawą z pośladkiem i ręka prawa, dwa palce dolne odbite. Krwi pełno w butach, aż chlupie z buta, dom się pali, a mama wynosi odzież, poduszki i co może ratuje. Pada w końce zemdlona z upływu krwi. Lodzia na huk granatu rzuca się z łóżka na podłogę i odłamek wpada jej wprost do oka lewego, a dziecku nic, tylko z wierzchu była kołderka, a cała posiekana Lodzia zdobyła siły i jakoś mamę zawlekła do sąsiadów z dzieckiem. Ale sama miała wrócić do domu, aby coś wziąć, to już pełno bandytów na podwórzu. Zaprzęgają konie do wozów, ładują wszystko z mieszkania i ze spiżarni, zboże z magazynu i zaczynają palić. Bydło wyprowadzili, a Lodzia widząc to wróciła do dziecka i mamy. Za chwilę całe gospodarstwo w płomieniach. Ojciec padł koło piwnicy. Jak oni zajmowali się rabowaniem to posunął się na brzuch w bruzdę wyoraną i dosunął się do krzaków malin, wstał i pobiegł boczną drogą do stryja Polika zobaczyć, co tam się dzieje. Położył się za bruzdą i leży, i widzi, jak bandyci rabują. Jeden podchodzi i zapala stóg słomy przylegający do stodoły. Ojciec myśli sobie, żeby tak odszedł to pobiegnie i zgasi. Jak zaczęło się palić blask oświecił, a bandyta leciał tuż obok ojca. Ojciec miał nagan, ale bał się strzelać, żeby nie zwołać bandy i nie wiedział, czy będzie miał pomoc i co się w ogóle stało z kuzynami, co mieli broń „odszczekiwali” się, a teraz ucichło. Myśli sobie: co to jest? Naraz patrzy, a tu całe jego budynki w ogniu i nie wie, gdzie lecieć, więc leci do swoich budynków, a tu za nim kule zapalające, ale doleciał do domu to już ogień był wszędzie i nie miał nigdzie ojciec dostępu. Wtedy uprzytomnił, że sobie, że może mama i Lodzia są w ogniu. Próbował wpaść, ale nic nie namacał na podłodze w wysunął się z dymu na brzuchu na podwórko i słyszy jak kule zapalające lecą jedna za drugą, a to dlatego, że sąsiedzi lecieli ratować, to bandyci nie dopuszczali ich strzelając z karabinów. Ojciec doczołgał się na brzuchu do studni, była nie głęboka, wlazł za cembrynę i siedział do rana w studni. Rano wylazł za pomocą łańcucha i znalazł mamę ranną i Lodzię z okiem cieknącym. Sąsiad zaprzągł konie i zawiózł mamę i Lodzię do Łucka do szpitala niemieckiego, bo wtedy tylko takie były i zrobili operację oka, co już wypłynęło i została siostra bez oka, a mamie oczyścili rany z odłamków z granatu i jakoś Bóg dał, że po miesiącu mamie zagoiły się rany i przeżyła jeszcze 20 lat, a siostra żyje do dziś, ale z jednym okiem i to bardzo słabym. Do domu nie wrócili, zamieszkali w Łucku tak kątem, u kuzynów mamy – Bieleckich. Ale na uboczu Łucka też było strasznie mieszkać, bo bandyci napadali i na miasta i na stacje kolejowe, na dwory. Gdzie były posterunki niemieckie, to nieraz było słychać takie strzelaniny parę godzin. A gdzie byli Polacy, to bronili się nawet razem z Niemcami. Napadli Ukraińcy na stację kolejową Zwiniacze nieopodal nas, 10 km, to tak długo się bronili, że Niemcy już się poddawali, a Polacy nie, i walczyli tak, że jednak obronili się. Wtedy Niemcy cieszyli się, że żyją i zaraz w dzień z bronią w ręku przyprowadzili Polaków do Horochowa, bo już nie można było utrzymać się. Mąż mój Dominik od marca 1943 roku ani jednej nocy nie spał w domu. Co rano przyjedzie to mówi, gdzie się dzisiaj paliło, gdzie widać było czerwone rakiety. Oj, tam była klęska jakichś biednych ludzi i tak co noc, gdzieś się paliło i mordowano bogatszych, mądrzejszych, nauczycieli. Koło Horochowa w dniu 1 kwietnia 1943 roku napadli na gospodarza w Porwoniczu pana Makowskiego. Jego wnuczka uciekła do służącej, to ją jakoś uratowała, a tych państwa Makowskich to tak zmasakrowali, zrąbali, że po kawałku do zbitej z desek zwykłych trumny kładli. […] Ukrainiec znajomy miał rozkaz zamordować Polkę koleżankę, z którą chodził razem do szkoły. Chcieli go wypróbować, jego bohaterstwo, to on ją w domu napadł w biały dzień, jeszcze z tydzień było do ogólnego mordu, zadał jej cios w plecy, a ona zaczęła krzyczeć, że Misza co robisz? A on mówi do niej: ty Polska mordo gdzie masz serce. Jak ona upadła to on jej zadał cios w serce. Zabił ją, ojca i matkę. To była próba bandycka pierwsza we wsi, gdzie było 5 rodzin Polaków. Spędzono ich do piwnicy, takiej ziemianki i obrzucono ich granatami tak, że od razu piwnica ich zasypała. Mówili nam Ukraińcy, którzy byli temu przeciwni, że byli ranni i że ziemia ze trzy dni się ruszała, takie tam męki zadawali tym biednym ludziom Ukraińcy. To było gdzieś z końcem czerwca, we wsi Markowicze koło Horochowa, jak zamordowali Podkowińskich i tych 5 rodzin, nie pamiętam już ich nazwisk. Potem 10 lipca, był to dzień Piotra i Pawła ruskiego, popi ukraińscy poświęcili na rzeź Polaków noże, siekiery, kosy i broń, jaką mieli Ukraińcy, a mieli jej dużo, gdyż szykowali się do walki z Polakami i Rosjanami na całym powiecie horochowskim, włodzimierskim, łuckim i kowalskim. Ogłosili powstanie Ukraińców na Polaków. […] Otaczali wieś trzema frontami. Jedni z nożami i siekierami, drudzy z karabinami, a trzeci na koniach z łańcuchami w rękach, bo zboże było takie duże, że żyto sięgało do dwóch metrów. Taki piękny urodzaj był zbóż w tamtym roku i szli przez pola, okrążali wsie i kolonie i to w jednym dniu na całym Wołyniu. Dlatego okrążali ze strony pól, bo w zbożach kryło się dużo ludzi. Do polskiej kolonii dopadł stary dziadzio Ukrainiec, Kolonia Poluchno 7 km od Horochowa. Przyszedł ten dziadek do naszej babci Kellerowej i mówi: Haniu, ratujcie się i to zaraz, bo moich chłopców zabrali bandyci na furmanki, pojechali na Zagaje mordować, a wy ratujcie się. Mówi Ukrainiec: ja mam 75 lat, mogą mnie zaraz zabić, ale ja będę szczęśliwy, jak was uratuję. To powiedział i poszedł zbożami. Mieli przestrogę, ale to póki dali znać, to tu, to tam, kto od razu z miejsca kopnął się do ucieczki, to ten przeszedł jeszcze front, a kto poplątał się koło domu, a to schować, a to krowom dać, ci już nie zdążyli uciec i front ich połapał w podwórku, bądź też w polu. Janek Keller uciekając z żoną i dzieckiem i swoją siostrą wołał: prędzej chodźcie. A sam myśląc, że jest wojskowym, że to chodzić będzie więcej o mężczyzn niż o kobiety. Wylecieli razem za stodołę, on chłopak po 30-ce, silny, pobiegł prędko wołając: za mną, za mną, prędzej. A kobiety słabsze popadały w zbożu i nie dały rady uciec do lasu, a Janek zdążył do lasu i położył się pod krzakiem i wypatruje za żoną Kazią i córeczką Irenką i siostrą Gienią. A ich nie ma i nie ma, a tu już słyszy jak front nadchodzi z krzykiem i podając komendę do bandytów, że nie strzelać tylko rąbać siekierą, bo szkoda kul na polskie mordy. Struchlał zrozpaczony, ale cóż, nic nie zrobi bez broni, bez niczego. A one w życie usiadły ze zmęczenia i siedzą, ten front doszedł, ale ich w życie nie zauważył. Przeszli, a ci bandyci na koniach zauważyli ich. Zeszli z koni i sztyletami zakłuli Kazię, Gienię i 20-letnią panienkę, a to dziecko 7-letnie nie ruszyli. Irenka się skuliła przy mamie i Ukrainiec ją kopnął nogą, ona się nie ruszyła i powiedział do tego drugiego bandyty, że ona już nieżywa i poszli sobie dalej. Irenka cały wieczór tuliła się do mamy, bo mama jeszcze żyła, ale krwi zeszło tak dużo, że w nocy mama umarła, a Irenka tuliła się koło matki. Jak błysnął dzień Irenka woła: mamusiu, mamusiu. I mamusia się nie odzywa, poszła do cioci Gieni, ale i ta się nie odzywa, więc zabrała się i poszła do Ukraińca, którego znała, a u tego Ukraińca cały sztab bandytów stał, a wtedy akurat wyjechali na mordowanie Polaków. Ten Ukrainiec się strwożył i zapytał: gdzie tato jest? Ona odpowiedziała, że mama zabita z ciocią Gienią, a tato uciekł. O, to Ukrainiec się głęboko zafrasował, że tata uciekł, wziął tę dziewczynkę za rękę i zaprowadził ja do stodoły i zawiązał ją w kul słomy takiej młóconej cepem, prostej słomy. Zawiązał ja i powiedział: siedź tu cicho, bo tu przyjdą bandyci, jak wyjdziesz, to cię zabiją, a jak będziesz cicho siedzieć to ja cię potem zawiozę do tatusia. I na noc poszła do niej, do stodoły, jego żona i z nią między kolanami spała. Tak przechowali ci Ukraińcy małą Irenkę dwa tygodnie. Po tym czasie dał znać do Horochowa, aby Janek przyszedł na cmentarz pod miastem, że przyprowadzi mu jego córeczkę, a już trochę wcześniej dał znać do Horochowa na plebanię, że Janka Kellera córka żyje. Ale Janek na to się nie zgodził, aby spotkać się na cmentarzu, tylko przekazał, że jeżeli masz córkę to przywieź mi ją tu na podwórko plebani. Na drugi dzień Irenkę przyprowadził Ukrainiec na podwórko plebani i wyszła nas grupa ludzi ze zbiegowiska na przywitanie tej dziewczynki ze łzami w oczach, że to dziecko jakoś Bóg zasłonił i żywa wróciła do ojca. Poszedł front przez Poluchno, nie zdążyło dużo osób uciec, pozapędzali 4 rodziny w taka dolinę i tam pozabijali sztyletami. Zginęła tam rodzina Abramowiczów, Skawińscy oboje, Wapińscy oboje i Ostrowscy. Zabili ich, poskładali na kupę i tak leżeli 6 tygodni. Po 6 tygodniach udało nam się tam pojechać, zobaczyć, to psy pojadły dużo osób z boku, podrapały ciała zębami. Hani Abramowiczów cały pośladek zjedzony, warkocz jasnych włosów leżał koło głowy, pod sercem trzymała córeczkę swoją 5-letnią, a pani Skawińska, co wzięła chleba bochenek ze sobą, a zostali oboje zabici, to ten bochenek chleba leżał 6 tygodni na przysypanej trochę ziemią mogile i psy tego chleba nie ruszyły. Poszliśmy trochę dalej do babci Kellerowej, co tam słychać, jak wygląda babcia? Babcia, jak ten Ukrainiec dał znać, to się ubrała w swoje szaty przygotowane na śmierć i nigdzie nie mogła od domu odejść, bo z tego strachu, czy pora przyszła, wnuczka zaczęła rodzić. To babcia mówi sobie: czyżby chcieli mnie zabić? Mam 96 lat, wszystkim naokoło pępki zawiązywałam, wszystkich ratowałam w chorobach, w nieszczęściach, czy krowa nie mogła się ocielić to babcia poszła, czy klacz, czy świnia, do wszystkich rzeczy babcia była potrzebna, to gdzieżby oni mieli mnie zabić? A tu jeszcze ta Józia rozbolała się z tym porodem, to naprawdę babcia nie mogła ruszyć się z domu. Wysłała Janka, męża Józi, że uciekaj, bo to może tylko mężczyzn zabijają, a on co wyjdzie za stodołę, to znowu wraca no i doczekał się, że okrążyli i zabili babcię. Józia urodziła, a to maleństwo głową o ścianę i tak leżało na podłodze wyschnięte jak kurczątko, a drugie 2-letnie leżało na łóżku i chcieli zapalić łóżko, ale zgasło, a Józia leżała w łóżku zabita i kołek z drewna jej wbili w brzuch. Jak my to wszystko oglądaliśmy, to konie wydrapały ziemię spod siebie, tak chrapały i strzygły uszami. Bezradnie wsiedliśmy na wóz, strach nas wielki ogarnął i pędem do domu do Horochowa, bo naprawdę stracha mieliśmy okropnego. Całe szczęście, że Ukraińcy pouciekali do lasów i nie było nikogo, a 7 km od miasta odjechać to było bardzo duże ryzyko, bo co chata ukraińska, to bandyci byli. Mógł kto nas wziąć na muszkę i zastrzelić, ale na szczęście nikogo nie było w tych chatach i szczęśliwie wróciliśmy, ale ogromnie przygnębieni.

Wybrany fragment „Wspomnień Józefy Wolf z domu Zawilskiej ”

Post Bogusław Szarwiło.

#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства

#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie

1 komentarz:

  1. Trudno to sobie wyobrazić że te bestie mordowali to mało napisane swoich sąsiadów

    OdpowiedzUsuń

#PolishHolokaust