30 sierpnia 1943 roku, Inni datują napad na dzień 29 sierpnia.
We wsi Budy Ossowskie pow. Kowel upowcy oraz chłopi ukraińscy ze wsi Rewuszki i Wołczak dokonali w okrutny sposób rzezi 270 Polaków w tym ponad osiemdziesięcioro dzieci. ; gospodarstwa polskie obrabowali i spalili, ciała zostały nie pogrzebane, porozrzucane po wsi, studnie były pełne powrzucanych żywych, poranionych i pomordowanych dzieci i kobiet .
„W końcu sierpnia do Zasmyk dotarła kobieta z dwójką dzieci, przynosząc wieść o wymordowaniu mieszkańców w Budach Ossowskich. Kiedy oddział „Jastrzębia” dotarł na miejsce zagłady, zastał przerażający widok. Wielu partyzantów po raz pierwszy ujrzało na własne oczy, ludzi porąbanych siekierami, porżniętych kosami, kobiety z obciętymi piersiami i zmasakrowane, nie do opisania ciała dzieci. Widok wielu zapadł w pamięć na całe życie. W polach i zaroślach odnaleziono, kilkoro ukrytych przerażonych dzieci i dorosłych osób. Witold Kuźmiński i kilka innych osób uciekali przez ukraińską wieś, bo tylko ta droga była wolna. Biegnąc krzyczeli po ukraińsku, że „Lachy napadły” i razem z nimi biegli również do lasu Ukraińcy. W lesie dopiero zorientowali się, że biegli z Polakami. Pamiętam, opowiadał córce pan Witold, że w czasie tej dramatycznej ucieczki, jedna z kobiet zgubiła kilku tygodniowego niemowlaka, trzymała przy piersi puste zawiniątko. Witold Kuźmiński uratował się jako jedyny z 15 osobowej rodziny. Ojciec Piotr Kuźmiński został zamordowany na drodze podczas próby uprzedzenia syna o napadzie. Konstancja Kuźmińska z/d Chomicka - żona Kuźmińskiego Piotra, schroniła się do zaprzyjaźnionych sąsiadów Ukraińców, jednak została wydana i zamordowana. Jadwiga Aronowska z/d Kuźmińska wraz z mężem i dwójką dzieci i Kazimiera Kuźmińska panna, również zamordowani przez szalejącą bandę UPA i chłopów ukraińskich, sąsiadów i znajomych. Wtedy zginęło około 270 osób, a zagubieni w lasach jeszcze długo po tym docierali do ośrodka samoobrony w Zasmykach. Wieś zniknęła z powierzchni ziemi.” (Bogusław Szarwiło: Budy Ossowskie przestały istnieć. W:
http://wolyn.ovh.org/opisy/budy_ ossowskie-04.html
Fragment książki Henryka Katy "Wojenne Wichry" wydanej dzięki Urzędowi Miasta Otwocka w 2001 r. Nakład 200 egzemplarzy. Przepisany przez Bogusława Szarwiło). „Moja rodzina pochodzi z Zasmyk gmina Lubitów powiat Kowel - wspomina Wacław Gąsiorowski. - Urodziłem się w 1929 r. Moi rodzice mieli na imię Władysław i Amelia z Wiśniewskich, prowadzili gospodarstwo rolne o powierzchni 12 ha. Miałem jeszcze trzech braci Czesława, Ludwika i Stanisława. /.../ W 1943 r. jak zaczęły się rzezie Polaków, matka zachorowała. Pojechałem z nią do lekarza w Budkach Ossowskich, który ją leczył. Miejscowość ta była odległa od Zasmyk o jakieś 25 kilometrów. Przespaliśmy się u jakiegoś gospodarza, znajomego mamy. Nad ranem zostaliśmy obudzeni przez hałas na dworze. Okazało się, że Ukraińcy otoczyli wieś i zaczynają łapać i zbierać Polaków. Wyciągnęli nas na podwórko. - Mamusia nie mogła uciekać. Postanowiłem z nią zostać. Jeden z Ukraińców trzymał mnie za rękę, a trzech położyło matkę na ziemi i zaczęło ją przeżynać! Jak bluznęła krew, mama krzyknęła - Wacek uciekaj! - Wyrwałem się tym bandziorom i zacząłem uciekać. Strzelali za mną, ale nie trafili. Twarze ukraińskich morderców , którzy przeżynali mamę piłą, zapamiętałem na całe życie! Wciąż w moich uszach rozbrzmiewa krzyk mordowanej matki, Niektórych ze zbirów zadających jej śmierć w męczarniach rozpoznałem. Jeden z nich Iwan Rybczuk żyje jeszcze i mieszka w Gruszówce. To on przeżynał matkę piłą. Po wojnie wpadł w łapy NKWD i odsiedział w łagrze 15 lat. Teraz jest kombatantem i chodzi w aurze bohatera walczącego o wolność Ukrainy. Ma pewnie wiele odznaczeń i dodatek kombatancki. Ja wtedy przez las uciekłem do Zasmyk. Po jakimś czasie wstąpiłem do oddziału samoobrony. By do niego się dostać, musiałem oszukać „Jastrzębia” i powiedzieć, że jestem starszy. Dzieci bowiem do partyzantki nie przyjmowano. Trafiłem do plutonu, którym dowodził ppor. „Nagiel” czyli Jan Witwicki. Boje z Ukraińcami w obronie mordowanej ludności polskiej musieliśmy toczyć na okrągło. Zdarzało się, że przybywaliśmy za późno, tuż po dokonanej zbrodni. Nie pamiętam, jaka to była wieś, chyba Moczułki, wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak „Jastrząb” płacze. A to był twardy żołnierz, który rzadko pokazywał emocje. Widok, jaki tam zastaliśmy, przechodził ludzkie pojęcie. Maleńkie dzieci powbijane na kołki w płocie. Kobiety leżały na podwórku z rozprutymi brzuchami. Jedna z nich była w ciąży. Wyrwany z jej brzucha płód leżał obok niej. Wszyscy mężczyźni mieli odrąbane siekierami głowy. Wszyscy zastanawiali się, jak można się posunąć do takiego zwyrodnialstwa. Wszyscy mocniej ściskali w rękach karabiny. Przechodziliśmy też przez miejscowość, w której zarżnięto moją matkę. Jej szczątki wraz z innymi pomordowanymi wrzucono do studni, które upowcy następnie zrównali z ziemią. Powiedziałem o tym ppor. „Naglowi”, ale ten orzekł, że jak wygramy wojnę to zadbamy, by pomordowani tu Polacy mieli swoje mogiły. To oczywiście nie stało się nigdy! /.../ Nasi przełożeni dbali nie tylko o nasze umiejętności bojowe, ale także morale. Co rusz przypominano nam, ze nie wolno w czasie akcji zabijać kobiet i dzieci. Dowództwo w rozkazach dziennych stale przypominało, że za gwałt na Ukraince każdy może zastrzelić kolegę i nie będzie za to karany.” (Marek A. Koprowski: Oprawca jeszcze żyje. W:https://kresy.pl/kresopedia/waclaw-gasiorowski/