Strony

piątek, 21 grudnia 2018

22 grudnia 1944r upa wsparta ukraińską ludnością dokonała morderczych napadów na wsie Toustobaby, Zawadówkę i Korżową.


22 grudnia 1944 r. Toustobaby zostały otoczone przez oddziały UPA, których liczebność świadkowie tamtych wydarzeń oceniają na 500 ludzi. Po otoczeniu wsi rozpoczął się ostrzał zabudowań pociskami zapalającymi, drewniane chaty stanęły w płomieniach.

Następnie bandyci rozpoczęli krwawą rzeź wśród Polaków, nie zważając na płeć i wiek. Mordowano rozstrzeliwując, paląc żywcem, zabijano za pomocą narzędzi gospodarskich. Bandyci nierzadko dopuszczali się tortur. Świadkowie tych wydarzeń twierdzą, że zdarzały się przypadki tortur np. obdzieranie ze skóry czy skalpowanie ofiar. Mienie Polaków było rabowane łącznie z inwentarzem.

Polska ludność cywilna, w sumie ok. 250 osób, schroniła się w kościele, gdzie wraz z obrońcami z IB odpierała ataki napastników. Szturm trwał do momentu nadejścia odsieczy w postaci wojsk sowieckich, co spowodowało wycofanie się i ucieczkę bandytów. Kilkudziesięciu z nich udało się schwytać.
Krwawy bilans rzezi to co najmniej 82 zabitych Polaków, w tym 16 żołnierzy IB. Atak UPA na Toustobaby był częścią większej akcji – w tych samych dniach zaatakowano pobliskie wsie Zawadówka i Korzowa, gdzie zginęło odpowiednio 47 i 15 Polaków.
Wieś Toustobaby, koło Monasterzysk, trudno odnaleźć na współczesnej mapie Ukrainy. Obecnie istnieje pod nazwą Wysokie. Kościół, ta zabytkowa budowla ufundowana w 1866r. przez Jana i Dominika Bogdanowiczów który był schronieniem dla ludności  dziś już nie istnieje, po wojnie  został podpalony przez banderowców, a następnie zniszczony przez Sowietów.



piątek, 7 grudnia 2018

7 grudnia 1939r. Niemcy rozpoczęli mordowanie ok. 1200 pacjentów szpitala psychiatrycznego w Dziekance.


7 grudnia 1939  Akcja T4: Niemcy rozpoczęli mordowanie ok. 1200 pacjentów szpitala psychiatrycznego w Dziekance (od 1951 roku dzielnicy Gniezna).

Program ten nazwano kryptonimem T 4, od adresu placówki kierującej akcją zagłady, mieszczącej się w Berlinie przy Triergartenstrasse 4. Jej celem było stworzenie sześciu ośrodków w Niemczech, które zostały przeznaczone do tego, by przewozić tam chorych psychicznie oraz takie, które uważane są za niewłaściwe w społeczeństwie niemieckim.
Dla dokonywanych zbrodni hitlerowcy używali przewrotnie i bezprawnie określenia eutanazja. Pod tym terminem chcieli ukryć rzeczywiste pobudki i cel swoich działań. Celem tym było wyniszczenie ludzi określanych jako „niezdolnych do współżycia społecznego i wiodących żywot niegodny życia”. Naukowym uzasadnieniem unicestwiania chorych psychicznie były opracowania psychiatry Alfreda Hoche i prawnika Karla Bindinga, którzy w swojej pracy wydanej w 1922r. pt. „Wydanie zniszczeniu istot nie wartych życia”, twierdzili że śmierć takich osób może być uznana przez te osoby i społeczeństwo jako wyzwolenie, a dla państwa oznaczałoby to pozbycie się ciężaru utrzymania osób nie przedstawiających najmniejszej nawet użyteczności.
Tezy te przejął i uwypuklił Adolf Hitler w książce „Mein Kampf”, co stało się podstawą do wprowadzenia ich do programu partii NSDAP. W ten sposób koncepcja zagłady osób nieużytecznych społecznie została rozpowszechniona przez lekarzy SS i innych teoretyków zagłady.
Politykę wyniszczenia poprzedziła zakrojona na szeroką skalę propaganda w postaci referatów, filmów, wykładów dla członków partii oraz dla dzieci w szkołach na temat kosztów utrzymania „bezużytecznych pożeraczy chleba” przez społeczeństwo.
 Wywieszano plakaty i różne rysunki satyryczne, w których pokazywano, jak wielkim obciążeniem dla społeczeństwa niemieckiego są chorzy umysłowo. W tym czasie priorytetem nie stało się leczenie, tylko chodziło o to, żeby pozbyć się tych, którzy naruszali to zdrowie narodowe. Uzasadniano to m. in. koncepcją powinności wobec państwa i wobec higieny rasowej, ale także właśnie uzasadniano to czynnikami ekonomicznymi. Niemcy bardzo skrupulatnie obliczali, ile zaoszczędzą zabijając tylu i tylu ludzi, czyli nie wydając pieniędzy nawet na mąkę, sól, mleko. To było wyliczone co do marki.
W lipcu 1939r. odbyła się w kancelarii Rzeszy poufna konferencja, której przedmiotem był program uśmiercania osób psychicznie chorych. W całej III Rzeszy podjęte zostały przygotowania do wykonania tzw. programu eutanazji. U jego podstaw leżały trzy cele:

- wcielenie w życie idei „czystości rasy”,

- dążenie do ograniczenia zbędnych wydatków państwa na ludzi, którzy są niezdolni do pracy i muszą być utrzymywani,

- zwiększenie zaplecza szpitalnego na potrzeby wojny, poprzez usunięcie ze szpitali istot „niegodnych życia”.

Szpital w Dziekance został wybudowany w latach 1891-1894, a pierwsi pacjenci zostali przyjęci w 1897 roku, było ich ok. 600 osób i taka liczba pacjentów utrzymywała się do 1918 roku. Wtedy właśnie „Dziekankę” przejęły władze polskie, a dyrektorem został Aleksander Piotrowski. Piotrowski uczynił z „Dziekanki” jeden z najbardziej postępowych zakładów psychiatrycznych w Polsce, usunięto kraty z okien, zrezygnowano z metod terapeutycznych opartych na przemocy, a wprowadzono terapie poprzez pracę. W efekcie szpital miał nie tylko najmniejsza umieralność w Polsce, ale być może także jedną z najniższych w Europie. Liczba pacjentów w okresie międzywojennym została podwojona.

Po śmierci Piotrowskiego w 1934 roku dyrektorem szpitala został Wiktor Radka ze Śląska, który do września 1939 roku był wierny zasadom wprowadzonym przez swojego poprzednika. Zmienił jednak poglądy wraz z wejściem Niemców do Polski. - Wprowadził nowe zasady nie tylko dla pacjentów, ale także personelu. Duża część personelu polskiego została zwolniona i zastąpiona personelem niemieckim, a pozostałym zakazał posługiwania się językiem polskim. W momencie przejęcia „Dziekanki” przez Niemców – 11 września 1939 roku, znajdowało się tam wtedy 1172 pacjentów, wśród których byli Niemcy, Ukraińcy, Polacy i Żydzi, podzielono ich na narodowości. Najpierw zamordowano Żydów, potem Polaków i Ukraińców, a na koniec zostawiono tylko Niemców, których wywieziono albo uśmiercono trochę później. Oddziały nr 5 i 2 były ostatnimi miejscami pobytu ludzi przed uśmierceniem. W tym Szpitalu Psychiatrycznym uśmiercono także niemieckich pacjentów przywiezionych z Hamburga, Nadrenii, z okolic Berlina.

Dziekanka była także fikcyjnym miejscem chowania pacjentów zamordowanych w innych szpitalach. Byli oni rzekomo chowani na pobliskim szpitalu. Rodzinom upominającym się o informacje o swoich bliskich chorych, wysyłano fikcyjne świadectwa zgonu z wymyślonymi przyczynami śmierci, z rzekomym numerem miejsca na cmentarzu. Posunięto się nawet do tego, że przyjmowano od nich pieniądze za pielęgnowanie grobu. Zachowała się lista chorych rzekomo ewakuowanych do Dziekanki i tu jakoby zmarłych, obejmująca 1506 nazwisk.

Pacjenci ubierani byli w najgorsze rzeczy i główny pielęgniarz dawał im zastrzyki, prawdopodobnie ze skopolaminy. Duża dawka tego leku powodowała słabość, brak reakcji, pianę na ustach. Doprowadzeni do takiego stanu pacjenci byli wrzucani następnie do podstawionych ciężarówek. W grudniu 1939 roku wywieziono w taki sposób 590 osób i to wiemy dokładnie. Akcją dowodził oficer SS - Herbert Lange. Pacjenci byli po 60-80 osób pakowani do ciężarówek, wywożeni  do Fortu VII w Poznaniu, gdzie urządzono komorę gazową,  Chorzy zamykani byli w bunkrze, którego otwory więźniowie uszczelniali gliną. Do wnętrza bunkra doprowadzony był gaz ze stojącej przed nim butli. Akcję gazowania obserwowali przez okienka funkcjonariusze Sonderkommanda. Po krótkim czasie zwłoki zagazowanych pacjentów były wyciągane z bunkra i ładowane na samochody przez grupę więźniów Fortu VII a potem byli chowani najprawdopodobniej w Palędziu. Pod koniec grudnia 1939 roku podjęto decyzję, że „Dziekanka” nadal będzie przeznaczona dla chorych psychicznie i zmieniła nazwę na „Tigenhof”. Od stycznia, po likwidacji Fortu VII zorganizowano mobilne komory gazowe. Na bocznej ścianie tego samochodu widniał napis „Kaisers Kaffeegeschäft”. Nie wiadomo kto był konstruktorem tego pojazdu. Według wszelkiego prawdopodobieństwa jego pomysłodawcą był niejaki dr Becker z Berlina, zmobilizowany w czasie wojny do służby w Wehrmachcie w randze porucznika. Samochody tego typu początkowo produkowała znana firma Saurer w Berlinie. Później, po wybudowaniu dużych krematoriów w obozach masowej zagłady, produkcję ich ograniczono.
Do uśmiercania pacjentów wskazywał najczęściej dyrektor tego zakładu Viktor Ratka. Brał w tym udział również nad - pielęgniarz Otto Reich. Bezpośrednio przed umieszczeniem pacjentów w komorze gazowej samochodu Otto Reich podawał im zastrzyki ze środkami uspokajającymi.
 Czas trwania załadunku chorych do samochodu wynosił około 2 godzin. Ładowaniu pacjentów towarzyszyły wrzaski, ordynarne wyzwiska, przekleństwa. Chorzy, którzy nie chcieli wejść do samochodu o własnych siłach byli brutalnie kopani i popychani. W komorze gazowej sadzano pacjentów na ławkach i szczelnie zamykano drzwi. Gdy samochód ruszał kierowca wpuszczał do komory gaz, który uśmiercał. Już po 15 minutach można było wyciągać ciała. W lasach, w miejscach wyznaczonych, więźniowie wyładowywali zwłoki zagazowanych z komory i grzebali w zbiorowych mogiłach. Po zakończonej „akcji” teren maskowano trawą i drzewkami. W okresie od 7 grudnia 1939r. do 12 stycznia 1940r. Sonderkommando SS Lange zamordowało w taki sposób 1200 osób.
W następnych latach pacjentów ze szpitala w Dziekance uśmiercał już na miejscu, zatrudniony tam personel. Chorym podawano w formie iniekcji środki, po których szybko umierali. Podawano im w nadmiernych ilościach: Luminal, Scopolamine, Chloralhydral i inne środki. Podawaniem środków uśmiercających zajmowali się Otto Reich, Heinrich Jobst oraz pielęgniarze i pielęgniarki: Otto Borchardt, Karl Hoppe, Richard Wenzlaff, Marie Ludtke, Emma Schark, Gertruda Wieczorek, Erna Abraham.
Pacjenci szpitala między innymi byli głodzeni, a także przeprowadzano na nich medyczne eksperymenty, które później wykorzystywano w obozach koncentracyjnych. Stworzono także specjalny oddział dziecięcy, do którego trafiło 138 dzieci, z czego 88 tych młodych pacjentów w niewyjaśnionych okolicznościach po prostu zniknęło.
Chyba niewiele osób wie, że w Gnieźnie był  największy oddział dziecięcy w Kraju Warty. Tutaj przywożono dzieci w wieku od 4 do 14 lat i także je tu mordowano. Były to dzieci z Prus Wschodnich, ale także rodowici Polacy.
Oficjalnie udowodniono, że w latach 1939-1945 w „Tigenhof” zamordowano 3686 osób, choć niemieckie źródła mówią nawet o 6 tysiącach zabitych.

Zagładę pacjentów Szpitali prowadzono też w innych miejscach. Przejęte zostały Zakłady Psychiatryczne w Owińskach koło Poznania, w Kościanie, w Warcie i Kochanówce koło Łodzi, w Gostyninie. Przejęto również Zakłady Opieki Społecznej w Bojanowie i Śremie. Wraz z przejęciem zakładów następowały wszędzie zmiany na stanowiskach dyrektorów, kierowników administracji i nad - pielęgniarzy. Stanowiska te obsadzane były odtąd przez Niemców przybyłych z Rzeszy.

Akcją uśmiercania pacjentów Szpitali Psychiatrycznych zajmowała się specjalna jednostka funkcjonariuszy tajnej policji państwowej w Poznaniu („Sonderkommando SS”) dowodzona przez komisarza kryminalnego SS Obersturmführera Herberta Lange. Został on w roku 1939 wyznaczony przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy do dokonywania zabójstw pacjentów. W celu wypełnienia powierzonego mu zadania, Obersturmführerowi Lange oddano do dyspozycji sztab ludzi składający się z 15 mężczyzn z Policji Bezpieczeństwa oraz 60 osób z policji. Kommando Lange pracowało zupełnie samodzielnie i nie dostawało rozkazów ani od kierowników zakładów leczniczych, ani od samorządu Kraju Warty w Poznaniu. Zadania przekazywane były bezpośrednio z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. W oddziale tym pracowała grupa więźniów z Fortu VII, więzienia i miejsca kaźni wielu Polaków.
„Sonderkommando SS” przeprowadzało zagładę pacjentów na podstawie list „do ewakuacji” sporządzonych przez dyrekcje szpitali które były wysłane do siedziby t4 w Berlinie.

„Biada ludowi Niemiec, gdzie zabija się niewinnych, a ich mordercy pozostają bezkarni. (…) Nie mamy do czynienia z maszynami, końmi i krowami, których jedyny cel polega na służeniu ludzkości, wytwarzaniu dóbr dla człowieka. Maszyny można złomować, a zwierzęta zaprowadzić do rzeźni, kiedy nie spełniają już swoich funkcji. Nie, mamy do czynienia z ludzkimi istotami, naszymi bliźnimi, naszymi braćmi i siostrami. Z biednymi chorymi ludźmi – jeśli chcecie: ludźmi nieproduktywnymi. Ale utracili oni prawo do życia? Czy wy i ja sam mamy prawo żyć tylko tak długo, jak długo jesteśmy użyteczni, dopóki inni uznają nas za takich?”
(bł. bp Clemena Augusa von Galen z Moguncji, w 1944 r. aresztowany i osadzony w Sachsenhausen)

poniedziałek, 26 listopada 2018

Niemiecki mord na łódzkim dziennikarzu Stanisławie Sapocińskim (1904-1939)

Niemiecki mord na łódzkim dziennikarzu Stanisławie Sapocińskim (1904-1939)*
W czwartek 26 października 1939 r. w mieszkaniu przy ul. Piotrkowskiej 111 gestapo
zatrzymało łódzkiego dziennikarza, trzydziestopięcioletniego Stanisława Sapocińskiego
(ur. 7 września 1904 r.), syna Hermana. Do wyprowadzanego przez funkcjonariuszy Polaka, jeden
z Niemców powiedział: „drogi kolego, proszę iść z nami, musimy wyjaśnić niektóre rzeczy”. Dzień
po Święcie Niepodległości niemiecki sąd doraźny skazał go na śmierć. Cała rozprawa nie trwała
dłużej aniżeli pięć minut. Miejsce pochówku ustalono dopiero w roku 2008, leżał wśród innych
czterdziestu zamordowanych na byłym poligonie wojskowym na Brusie w Łodzi. Przy szkielecie
dziennikarza archeolodzy znaleźli resztki pióra ze złotą stalówką oraz imienny bilet kolejowy.
Niemcem, który powoływał się na przyjaźń i uczestniczył w zatrzymaniu dziennikarza mógł
być Adolf Kargel, współredaktor niemieckojęzycznej gazety „Freie Presse”. Po zajęciu Łodzi przez
Niemców - 7 września 1939 r. - jej druk wznowiono, a po upływie kolejnych tygodni
przekształcono ją w „Deutsche Lodzer Zeitung” (od kwietnia 1940 r. „Litzmannstädter Zeitung”).
Według dziennikarza Adama Ochockiego ów zagorzały hitlerowiec dostarczył gestapo listę
członków Syndykatu Dziennikarzy Łódzkich. Dane siedemdziesięciu siedmiu zrzeszonych w nim
Polaków, Żydów oraz Niemców uszczegółowił o adres zamieszkania i miejsce zatrudnienia.
Przed wojną Sapocińskiego znano jako kierownika Polskiej Agencji Telegraficznej w Łodzi
i felietonistę „Kuriera Łódzkiego” oraz „Echa”. Karierę prasową zapoczątkował na łamach
tygodnika satyrycznego „Nocnik Teatralny”. Pismo powstało w lutym 1922 r. i miało niedługi
żywot – jednego numeru – choć w skład redakcji weszli ludzie znani: Stanisław Kempner
(ekonomista i redaktor naczelny „Nowej Gazety”), Andrzej Pronaszko (scenograf współpracujący
z Leonem Schillerem i Aleksandrem Zelwerowiczem) oraz malarz-miniaturzysta Artur Szyk.
Wobec tego skąd pomysł, aby pióro oddać w ręce nieznanego wówczas osiemnastoletniego
Sapocińskiego. W tym względzie nie decydowało wykształcenie, gdyż przyszły dziennikarz
nie ukończył studiów prawniczych w Poznaniu. Ubolewał nad tym jego ojciec Herman, który
w Łodzi administrował kilkoma kamienicami w centrum miasta. Prawnikiem Sapociński nie został,
ale w 1922 r. do rodziny weszła jego ukochana, łodzianka Marianna Szulc. W 1929 r. małżonkowie
doczekali się dziecka, nadając synowi imię Andrzej. Był to również początek stabilizacji
zawodowej Sapocińskiego, który zdobył stałą posadę - w istniejącym od 1925 r. - dzienniku
„Echo”, będący konkurencją dla „Expressu Ilustrowanego”. Do tego czasu Sapociński jako
felietonista pisywał do „Kalejdoskopu”, a w latach 1927-1929 pracował dla prorządowegodziennika „Hasło Łódzkie”, którego wydawcą było Towarzystwo Rzemieślnicze Resursa.
Dla gazety przygotowywał recenzje teatralne, szkoląc się pod okiem redaktora naczelnego
Stanisława Targowskiego (1893-1944) oraz Mieczysława Jagoszewskiego (1897-1987),
odpowiedzialnego za dział kulturalny. W 1929 r. przeszedł do dziennika łódzkiego „Echo”, którego
redaktorem naczelnym był Franciszek Probst i został pracownikiem koncernu Jana
Stypułkowskiego, który oprócz „Echa” wydawał również „Kurier Łódzki”. W nowym miejscu
zatrudnienia i używał pseudonimu Jerzy Krzecki, pisząc do stałej rubryki. Swoje felietony nazywał
pieszczotliwie karteczkami i przez dziesięć lat uzbierał ich niemal 3,5 tys. Wypowiadał się przede
wszystkim na tematy społeczne, obyczajowe i kryminalne. Lubił skandalizować, czym dał wyraz
w 1931 r., publikując broszurę literacką, której tytuł zaczerpnął ze znanego szlagieru,
wykonywanego przez Eugeniusza Bodo (1899-1943). Mowa oczywiście o piosence „Sex appeal”,
której słowa napisał Emanuel Schlechter (1906-1943), zaś muzykę skomponował Henryk Wars
(1902-1977). Pięć lat później wydał w Drukarni Artystycznej niewielką broszurę, w której opisał
i zilustrował sześć lat istnienia łódzkiego radia. Większość życia zawodowego poświęcił jednak
dziennikowi „Echo”, gdzie prowadził dział kryminalny, odpowiednio ubarwiając doniesienia z sal
sądowych. Pisał zgodnie z trendami wyznaczonymi przez krakowski „Ilustrowany Kurier
Codzienny”, który swego czasu zmonopolizował informacje z wokand sądowych II
Rzeczypospolitej.
Nakaz aresztowania Sapocińskiego łódzkie gestapo wystawiło dopiero 8 listopada 1939 r.,
wraz z nim uwięziono jego dwóch przyjaciół, tj.: Stanisława Rachalewskiego (1900-1945), który
był dziennikarzem i redaktorem „Kuriera Łódzkiego” oraz redaktora „Republiki” Szymona Glücka
(1904-1939). Bardzo szybko rodziny zatrzymanych ustaliły ich miejsce odosobnienia w fabryce
Michała Glazera na Radogoszczu przy ul. Krakowskiej 55 (ob. ul. Liściasta 17), gdzie do stycznia
1940 r. mieścił się obóz. Przez kilka dni Maria Sapocińska w towarzystwie żon innych
dziennikarzy, tj.: Leokadii Glück oraz Stanisławy Furmańskiej1 przychodziła pod ogrodzenie
prowizorycznego miejsca odosobnienia, by dostarczyć więźniom czystą odzież oraz jedzenie.
Pod koniec listopada 1939 r. jeden ze strażników poinformował Sapocińską, że rzeczy dla męża
nie będą już przyjmowane. Swoją odmowę uzasadnił faktem wywiezienia dziennikarza z obozu.
Nadzieję oczekujących kobiet rozwiał dopiero dziennikarz Rachalewski, którego zwolniono
z początkiem 1940 r. z obozu na Radogoszczu. Według jego informacji w listopadzie 1939 r.Glücka, Sapocińskiego oraz dziennikarza Jana Wojtyńskiego samochodem ciężarowym
przewieziono do siedziby łódzkiego gestapo przy ul. Anstadta 7. W budynku rezydował sąd
doraźny, który hitlerowska administracja powołała 22 września 1939 r. Rozprawy odbywały się
w przyspieszonym trybie, a wyroki nie podlegały apelacji i kary śmierci najczęściej wykonywano
tego samego dnia. Skład owego sądu stanowił przewodniczący, będący równocześnie kierownikiem
danej placówki gestapo oraz dwóch minowanych przez niego ławników. Ocaleli jedynie
Rachalewski oraz Wojtyński, którzy potwierdzili (jak się okazało niesłusznie), że wyżej
wymienionych kolegów rozstrzelano w lasach lućmierskich. W oparciu o te informacje łódzki sąd
w 1947 r. uznał Glücka i Sapocińskiego za zmarłych. Wraz z nimi mieli zginąć również inni
dziennikarze, chociażby redaktor naczelny dziennika ilustrowanego „Republika” Czesław
Ołtaszewski (1895-1939) i jego dwaj współpracownicy: Adam Grynfeld oraz Antoni Weiss.
W dniach 13-21 maja 2008 r. łódzcy archeolodzy prowadząc badania na byłym poligonie
wojskowym na Brusie, odkryli szkielety czterdziestu mężczyzn. Po śledztwie wszczętym przez
Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi ustalono, że ofiary
zginęły 12 listopada 1939 r. Sprawcami zbrodni byli Niemcy, choć nie dowiedziono, że miejscem
egzekucji był Brus. Istnieją przesłanki, że ciała pomordowanych przywieziono na poligon. Wszyscy
zgładzeni mieli powiązane z tyłu ręce, a strzały oddano z bliskiej odległości w tył czaszki,
posługując się bronią krótką. Do niektórych osób strzelano kilkakrotnie. Uroczysty pogrzeb
pomordowanych odbył się 1 września 2009 r. na łódzkim cmentarzu komunalnym na Dołach,
z czterdziestu ofiar zdołano zidentyfikować jedynie kilkoro, tj.: dziennikarza Sapocińskiego
(1904-1939), adwokata dr. Alfreda Bellera (1890-1939), prawnika Urzędu Miasta Łodzi
Władysława Krzemińskiego (1904-1939), członka Rady Miejskiej w Łodzi Henryka Szulca
(1903-1939) oraz posła na Sejm Tomasza Tadeusza Wilkońskiego (1885-1939).
Artur Ossowski
(IPN Oddział w Łodzi)

sobota, 24 listopada 2018

Rota dla Gadowskiego




Polacy! Czy jest drugi taki naród?! Dziękuje z całego serca. Tu nie ważny jest pozwany. To nasza sprawa, aby zatrzymać pochód niemieckich pieniędzy. Walczymy o polską wolność słowa, bo to my tu jesteśmy Gospodarzami!

✝️🇵🇱



czwartek, 15 listopada 2018

Kontrowersje wokół beatyfikacji metropolity Szeptyckiego


Hitlerowski kolaborant zostanie błogosławionym?
Kontrowersje wokół beatyfikacji metropolity Szeptyckiego
Marek Trojan

Fakty są takie, że metropolita Andrzej Szeptycki walczył o interesy ukraińskie, kolaborował z III Rzeszą, reprezentował społeczeństwo masowo uczestniczące w Holokauście i nie chciał powstrzymać ludobójstwa na Kresach Wschodnich. Teraz może zostać wyniesiony na ołtarze. A niewykluczone, że będzie to wstęp do beatyfikacji krewnych Bandery.

Greckokatolicki metropolita lwowski Andrzej Szeptycki znalazł się wśród ośmiorga sług Bożych, których dekrety o heroiczności cnót zatwierdził 16 lipca 2015 r. papież Franciszek. Oznacza to, że już wkrótce może on zostać zaliczony w poczet błogosławionych. Z kolei 27 lipca poinformowano, że za wstawiennictwem metropolity Szeptyckiego miał się dokonać cud. Tego rodzaju wydarzenie w zasadzie bezpośrednio umożliwia beatyfikację, jednak musi to zostać zatwierdzone przez Watykan.

Jednym z największych znawców biografii metropolity Andrzeja Szeptyckiego jest profesor Andrzej Zięba z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jak mówił w rozmowie z Kresami.pl, nie jest zaskoczony decyzją Watykanu, dotyczącą zatwierdzenie dekretu o heroiczności cnót. O toczącym się procesie wiedział bowiem od lat i znał osoby w niego zaangażowane - zarówno ze strony będącej za, jak i będącej przeciw beatyfikacji metropolity lwowskiego Andrzeja Szeptyckiego.

"Od dwóch, trzech lat w USA prywatne osoby ze środowiska diaspory ukraińskiej podejmowały kosztowne i energiczne działania w celu przyspieszenia beatyfikacji. Zapraszano tam znaczące osobistości amerykańskie i watykańskie, a także rabinów żydowskich i hierarchów prawosławnych - w celu lobbingu beatyfikacyjnego" - powiedział profesor. Dzięki temu sprawy te miały posuwać się do przodu, choć niejawnie. Impulsem decydującym miała być obecna sytuacja na Ukrainie.

Profesor Zięba, choć nie jest zaskoczony, to przyznaje, że czuje się tą sytuacją rozczarowany: "Spodziewałem ze strony odpowiedniej kongregacji watykańskiej starannego wysłuchania racji, które świadczyły przeciwko tej beatyfikacji. Były one zarówno mocne, jak i słabe. Wszystkie były zgłaszane od lat".

Metoda unijna i upolitycznienie

Krakowski naukowiec na podstawie swoich wieloletnich badań wskazał na pięć zasadniczych kwestii, które przemawiają za tym, że metropolita Szeptycki nie powinien zostać wyniesiony na ołtarze: od wątpliwych po wręcz zaprzeczających uzasadnieniom beatyfikacyjnym.

Pierwszym elementem była unijna metoda likwidacji kościoła prawosławnego, która była punktem obrazy dla kościołów prawosławnych. W czasach Szeptyckiego była ona przez Kościół katolicki akceptowana i realizowana jako słuszna. Zmieniło się to dopiero po Soborze Watykańskim II. Zdaniem prof. Zięby ten punkt przez wiele lat był głównym powodem tego, że Watykan nie decydował się na beatyfikację Andrzeja Szeptyckiego - osoby bardzo mocno zaangażowanej w tzw. metodę unijną. "To groziło konfliktami z różnymi kościołami prawosławnymi na świecie, a przede wszystkim - z Patriarchatem Moskiewskim. Jak widać, ten punkt przestał się liczyć w stosunkach między Watykanem a prawosławiem" - uważa prof. Zięba, dodając, że Kościół ma prawo oceniać swoje metody historyczne w pracy na rzecz zjednoczenia chrześcijaństwa jak chce. Jeżeli dziś unia jest znów zalecana, to metropolita Szeptycki będzie świętym aktualnym.

Drugą kwestią było upolitycznienie metropolity Szeptyckiego. "Jego funkcja - arcybiskupa greckokatolickiego Lwowa - sprawiała, że chcąc nie chcąc musiał być zaangażowany w politykę. A ta, jak wiadomo, nie jest nigdy do końca czysta. Okoliczności życia metropolity Szeptyckiego uzasadniają jego działania polityczne. Były one podejmowane w interesie tych ludzi, których reprezentował - czyli w interesie ukraińskim. To był polityk narodowy, który zarówno dobrymi, jak i złymi metodami walczył o interesy ukraińskie" - uważa profesor Zięba. Choć interpretacje są różne, zasadne jest mówienie m.in. o antypolonizmie Szeptyckiego, bo walka o interesy ukraińskie oznaczała w tamtym konkretnym czasie walkę z interesami polskimi. Tego rodzaju działania dla historyka są po prostu faktami, historyk nie musi ich wartościować, natomiast podlegają one ocenie z punktu widzenia etycznego i te oceny mogą być różne. Są też także negatywne. W polityce Szeptycki zachowywał się bowiem ryzykownie.

Stosunek do Holokaustu

Poważniejszą kwestią jest sprawa stosunku do Holocaustu. "Wiadomo, że abp Szeptycki osobiście chronił kilku Żydów i wydał polecenia swojemu najbliższemu otoczeniu - szczególnie bratu, który był zwierzchnikiem zakonu studytów - żeby chronić jeszcze kilkunastu. To jest jego zasługa, aczkolwiek nie był jedynym biskupem katolickim, który tak postępował, nawet nie był jedyny we Lwowie. Tę samą postawę reprezentowali metropolita obrządku łacińskiego, Bolesław Twardowski, oraz zwierzchnik arcybiskupstwa obrządku ormiańskiego, Dionizy Kajetanowicz, którego zasługi były najznaczniejsze" - uważa profesor Zięba.

Zdaniem profesora, postawa Szeptyckiego jest zmitologizowana - mówi się o nim jako o wyjątku w episkopacie katolickim i twierdzi się wręcz, że miał uratować setki Żydów, co nie ma żadnego potwierdzenia w źródłach. Świadectwa dokumentują jedynie kilkanaścioro dzieci i kilku dorosłych. "Liczyłem te świadectwa, które dają się zweryfikować, i liczba uratowanych nie przekracza cyfry 20" - dodaje profesor Zięba. Zwraca jednak uwagę na inny aspekt - środowiska żydowskie od dawna wnosiły zastrzeżenie, że nawet jeżeli Szeptycki osobiście chronił Żydów, to jednocześnie nie powstrzymał swoich wiernych - Ukraińców halickich - od masowego udziału w Holokauście.

"Zaangażowanie Ukraińców w Holokaust było nieporównywalne z żadnym innym narodem - poza niemieckim - w naszej części Europy. Ukraińcy haliccy z wielkim zaangażowaniem pomagali Niemcom w przeprowadzeniu Holokaustu - we Lwowie, w Stanisławowie, we wszystkich miastach Galicji wschodniej oraz w wielu miejscach kaźni i masowej zagłady poza nią. To są fakty powszechnie znane i stąd środowiska żydowskie mówiły: jak można nadać tytuł Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata komuś, kto z racji swojej funkcji był autorytetem, reprezentantem i wręcz symbolem społeczności masowo uczestniczącej w Holokauście i nie powstrzymał jej. Wina Ukraińców halickich obarcza sumienie Szeptyckiego, bo miał obowiązek kształtować ich sumienia i widać nie robił tego dobrze jako metropolita przez czterdzieści lat przed Holokaustem" - mówi prof. Zięba. Jego zdaniem te zastrzeżenia jeszcze niedawno były mocno stawiane przez stronę żydowską. "Nawet jeżeli ze strony żydowskiej ktoś wypowiada się pozytywnie o Szeptyckim, a są tacy, to reakcja wielu środowisk żydowskich na jego beatyfikację może być wobec Watykanu krytyczna" - podkreśla prof. Zięba.

Brak reakcji na ludobójstwo

Jeszcze ważniejszym elementem jest brak wystarczającej i szczerej reakcji na ludobójstwo popełnione przez ukraińskich nacjonalistów - grekokatolików z zachodniej Ukrainy - na ludności polskiej. "Sądzę, że z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej krytycy Szeptyckiego mają tu najmocniejsze argumenty" - uważa profesor. Metropolita Szeptycki nigdy nie wspomniał o tych wydarzeniach papieżowi, zaś z powodów politycznych odmawiał otwartego nazywania tego co się działo z Polakami. "Uważał, że przyznanie przez niego, iż na rozkaz OUN jej zbrojne ramię - UPA oraz zwykli Ukraińcy masowo mordują Polaków mogłoby się stać po wojnie powodem oskarżenia jego wiernych o samodzielne zaplanowanie i wykonanie wielkiej zbrodni. Nie chciał tego publicznie przyznać, choć był o to proszony. Podobnie jak o ratunek w indywidualnych sprawach. Znam tylko jeden przypadek, że coś zrobił. We wszystkich innych odmawiał twierdząc, że nic nie może zrobić. Gdy Polacy prosili go o potępienie zabójców, odpowiadał: to nie są zabójstwa, to jest jakaś walka tutaj, nie mogę, bo nie wiem, nie znam się, może należy potępić wszystkich, którzy łamią przykazanie �Nie zabijaj�, albo mówił że już potępił zabijanie Polaków, wskazując na swój list pasterski w sprawie piątego przykazania, choć był on wydany niemal rok wcześniej zanim OUN rozpoczęło ich okrutną eksterminację. Tego rodzaju wypowiedzi miały przesunąć problem na płaszczyznę teoretyczną" - uważa profesor. Jego zdaniem, nic nie stało na przeszkodzie, by potępić morderców. Zauważa, że nawet Niemcy nie mieli nic przeciwko działaniom pacyfikującym umysły ukraińskich ludobójców, bo chcieli mieć spokój na tyłach frontu. Jest zaś wystarczająco dużo przekazów by stwierdzić, że Szeptycki był w tym okresie w pełni sprawny umysłowo i poinformowany - pomimo podeszłego wieku i kalectwa. "Miał bardzo dobry ogląd sytuacji, informacje dochodziły do niego ze wszystkich stron - zarówno ze strony ukraińskiej, jak i polskiej czy niemieckiej, a także sowieckiej. Był lepiej poinformowany, niż wielu polityków, nie mówiąc już o zwykłych ludziach" - mówi profesor Zięba.

Kolaboracja z Hitlerem

Ostatnim elementem jest zaś kolaboracja Szeptyckiego z Hitlerem i III Rzeszą, którą profesor Zięba wyraźnie podkreśla: "Tutaj nie ma najmniejszych okoliczności, które by metropolitę broniły. Wręcz odwrotnie". Analiza jego zachowania w stosunku do okupacyjnej władzy niemieckiej wskazuje, że był on świadom tego, czym jest nazizm. "Jeszcze w 1939 roku, przed wojną, miała miejsce jego pierwsza, prywatna wypowiedź potępiająca nazizm. I takich prywatnych wypowiedzi było potem bardzo dużo, nawet bardzo ostrych - także w listach do papieża. Był świadom, że nazizm to zło - jego zdaniem nawet większe niż sowietyzm. Wiedział, że to jest demon, ale jednocześnie do tego demona pisał listy proponując współpracę polityczną. Prosił Hitlera o pomoc w budowie niepodległej Ukrainy pod jego protektoratem. To była świadoma współpraca ze złem" - twierdzi profesor, który uważa tę kwestię za najważniejszą. Zwraca też uwagę, że miało to miejsce pod koniec jego życia.

"Bywają grzesznicy, który się nawrócili i są świętymi dzięki temu, że się poprawili. Z Szeptyckim jest odwrotnie. Przez całe życie żył w miarę przywozicie, a na koniec nie zdał egzaminu, przed którym postawiła go historia" - zauważa krakowski uczony. Co więcej, Szeptycki w swoich listach świadomie okłamywał papieża i dostojników watykańskich co do swojej postawy i swego rzeczywistego stosunku do nazizmu. Zdaniem profesora to bardzo mocno obciąża ukraińskiego metropolitę. "Jak papież Franciszek potrafił ten grzech usprawiedliwić - nie wiem. Komunikat Watykanu jest bardzo lakoniczny" - powiedział.

Niechlubny wyjątek

Profesor twierdzi, że w ostatnim czasie polscy hierarchowie kościelni niczego oficjalnie w sprawie możliwej beatyfikacji Szeptyckiego nie robili. Mimo tego, że wcześniej inicjatywa ta była blokowana m.in. przez kardynała Stefana Wyszyńskiego. Ostatnie działania miały mieć miejsce co najmniej kilkanaście lat temu, gdy jedna z ówczesnych agend watykańskich zajmujących się procesami beatyfikacyjnymi skierowała ankietę do polskich historyków. Mieli oni odpowiedzieć na pytania dotyczące metropolity Szeptyckiego. Nie wyklucza jednak, że mogły toczyć się jakieś poufne rozmowy. Profesor zaznacza, że Paweł VI nie sprzyjał procesowi beatyfikacyjnemu, a św. Jan Paweł II nie podpisał dekretu o heroiczności Szeptyckiego. Podobnie postąpił także Benedykt XVI. Dlaczego zrobił to papież Franciszek, jeżeli w zasadzie w dokumentacji sprawy niewiele się zmieniło od czasów Pawła VI?

Profesor Zięba zgadza się z komentarzem ks. Isakowicza-Zaleskiego, którego zdaniem nawet pomimo ewentualnej beatyfikacji ta sprawa będzie przedmiotem dalszych kontrowersji. "Kościół katolicki w ten sposób decyduje się na ponowne otwarcie bardzo głośnej już kiedyś dyskusji, związanej z pytaniem o stanowisko Kościoła podczas II wojny światowej, i daje asumpt do oskarżeń o kolaborację z III Rzeszą. W tej mierze Szeptycki był niechlubnym wyjątkiem wśród biskupów, więc po co akurat wyjątek nagłaśniać? Według mnie to wysoka cena za wsparcie dzisiejszego Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie, którą trzeba będzie długo płacić" - uważa. Nie wyklucza, że do Watykanu popłyną postulaty krytyczne. "Ale czy będą skuteczne? Trudno przewidzieć. Naciski ukraińskie na Watykan były w ostatnich latach niezwykle silne" - twierdzi profesor. Według profesora, jedynie publiczna, krytyczna dyskusja mogłaby odnieść tu jakiś skutek. Musiałaby ona jednak wykroczyć poza wymiar lokalny i przybrać wymiar globalny. Nie wyklucza zarazem nie tyle krytyki, co ataków ze strony środowisk niechętnych Kościołowi - choćby ze względu na wynoszenie na ołtarze osoby kolaborującej z Hitlerem.

Decyzja polityczna

Czy decyzja Watykanu może być swego rodzaju ukłonem w stronę Ukrainy w związku z jej obecną sytuacją? Zdaniem profesora Zięby - tak. "Wstrzemięźliwość kolejnych papieży, by nie wydawać zgody na beatyfikację metropolity Szeptyckiego była konsekwentna. Jeżeli teraz to zostało zmienione, to musi być ku temu jakaś wyraźna przyczyna. To jest pewien ukłon w stronę Ukrainy, ale nie uważam, żeby to jej pomogło. Wręcz przypomni to w skali globalnej o kolaboracji Ukraińców z Hitlerem. Myślę, że to będzie powód do wielu negatywnych komentarzy dotyczących dzisiejszych motywacji Ukraińców w ich walce. To Ukrainie nie służy, a wręcz uzasadnia to, co mówi prezydent Putin. To niedźwiedzia przysługa" - mówi prof. Zięba, dodając, że według niego jest to po prostu decyzja polityczna.

Bandera błogosławionym?

W samym Kościele greckokatolickim - w ramach archidiecezji lwowskiej - jest również inicjatywa, by wynieść na ołtarze krewnych Stepana Bandery. Wiadomo, że została uruchomiona procedura dotycząca jego ojca, Andrija. Przymierzano się również do tego, by podobnie postąpić z jego braćmi. Zajmuje się tym specjalny urząd przy arcybiskupie grekokatolickim Lwowa. Postulator zajmujący się tymi sprawami wypowiadał się również w filmie "Niewygodny", gloryfikującym Szeptyckiego i szkalującym kardynała Wyszyńskiego (sugerowano w nim m.in., że współpracował on z antykatolicką propagandą sowiecką). Prawdopodobnie jak dotąd inicjatywy dotyczące rodziny Bandery nie wyszły poza szczebel diecezji i nie trafiły do Watykanu. Bardzo prawdopodobne jest jednak to, że w razie beatyfikacji Andrzeja Szeptyckiego Kościół greckokatolicki podejmie kolejne starania - w tym w kwestii Banderów. Ta beatyfikacja, tak mocno usprawiedliwiająca nacjonalizm zachodnioukraiński, ułatwi jej skuteczniejsze działanie w kolejnych sprawach. Zdaniem profesora Zięby, tego rodzaju pomysły, jak proces beatyfikacyjny Banderów, świadczą o "poziomie chrześcijańskości i katolickości Kościoła greckokatolickiego". "To bardzo dobrze ilustruje stan umysłów ludzi, którzy decydują dzisiaj w Kościele greckokatolickim na Ukrainie - to są symbole ich przekonań. Najwyraźniej banderyzm jest obecnie czymś zgodnym z takim chrześcijaństwem, jakie prezentuje Kościół grekokatolicki. Tamtejsi biskupi widocznie znaleźli sposób, żeby pogodzić szowinizm i skrajny nacjonalizm, ideologię ukraińskiego nazizmu, do której przynależał Bandera, z tym co oni dziś oficjalnie reprezentują - czyli z katolicyzmem obrządku ukraińskiego" - powiedział profesor Zięba. "Poprzednie pokolenie biskupów greckokatolickich, zarówno w diasporze, jak i w Kościele podziemnym na Ukrainie sowieckiej, takie nie było" - dodaje.

Marek Trojan (Kresy.pl, 29.07.2015)

środa, 14 listopada 2018

PAKT z III RZESZĄ – alternatywa, czy najgorszy sen Polaków?


Czyli dlaczego sojusz z Hitlerem mógł doprowadzić do zagłady narodu polskiego,  a także o tym dlaczego Beck nie mógł go zawrzeć.



Debata dotycząca tzw. „opcji niemieckiej”, jaka rzekomo mogła być wybrana przez decydentów II RP, trwa od kilku lat i toczy się głównie na poziomie alternatywnych rozważań historycznych opartych głównie na wiedzy na temat tego, jakie skutki wywołały podjęte rzeczywiście decyzje. Uważam, iż ocenianie naszych przodków wg tej koncepcji, jest zwyczajnie wobec nich nieuczciwe. Ponadto dla mnie, są to intelektualne manowce, nie prowadzące do żadnych pożytecznych wniosków (zwłaszcza wówczas, gdy ludzie czytają atrakcyjne, alternatywne kreacje, nie znając podstawowych faktów i rzeczywistych okoliczności historycznych). 

wtorek, 13 listopada 2018

Przeciw bezczelności faszystowskich kłamstwom - Marsz Niepodległości 2018

gegen:
Bürokratie + Atheismus = Faschismus => Holocaust
Bürokratie + Atheismus + Pangermanismus = Nazismus => Kannibalismus = Holocaust


Przeciw bezczelności faszystowskich kłamstwom - Marsz Niepodległości 2018
Gegen die Unverschämtheit der faschistischen Lügen - März der Unabhängigkeit 2018

https://coryllus.pl/dlaczego-pis-nie-lubi-ruchu-narodowego/

wtorek, 30 października 2018

Polakom więzienie a Żydom monopol na ubój rytualny

http://www.igryfino.pl/wiadomosci/30112,wiezienie-za-nielegalny-uboj-swini?fbclid=IwAR2vA0GjZUwmXjLE993lTjS1ECroTn5Nzvf_c95kL9c_z9zRzNWusdCcO9o

Nawet trzy lata więzienia może grozić 44-letniemu mieszkańcowi gminy Gryfino, który ubił świnię w swoim gospodarstwie. -Mężczyzna dokonał nielegalnego uboju świni przy pomocy siekiery i noża - mówi nam asp. szt. Marcin Karpierz, oficer prasowy komendanta powiatowego policji w Gryfinie.
Mężczyzna najpierw świnię ogłuszył siekierą. A potem zaszlachtował ją w chlewiku. Prawdopodobnie było tak, że kwik zwierzęcia spowodował, że "sygnalista" zadzwonił na policję. Ta zjawiła się szybko u zaskoczonego gospodarza. Rozbiór mięsa dokonał się w innym domu, ale tej samej wsi.
Na ubój potrzebne są odpowiednie zezwolenia i trzeba spełnić pewne warunki. Przepisy mówią, że rolnik co najmniej 24 godziny przed dokonaniem uboju ma obowiązek zgłosić swój zamiar powiatowemu lekarzowi weterynarii oraz powiatowemu oddziałowi Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.



DFa Dzisiaj, 12:18

Dla wszystkich znaFcUF z komentarzy: do świń nie ma żadnych, ŻADNYCH dopłat!!! Mądrujecie się, a luj wiecie!

To samo pierniczeni miłośnicy zwierząt! Leczcie się na głowę! Świnia, kura czy krowa to zwierzęta hodowlane i jak wypuścicie je na wolność to pozdychają wszystkie! Nie są dostosowane do życia w naturze!

Kochać należy zwierzęta stworzone do kochania, a zjadać te stworzone do zjadania!


czwartek, 4 października 2018

Sehr geeheter Herr Grossman



POLISH LEAGUE AGAINST DEFAMATION
11/8 Chmielna Street, 00-021 Warsaw, Poland
www.rdi-plad.org
Warschau, den 03.10.2018
Timothy Grossman
Geschäftsführung
Neue Babylon Berlin GmbH
Rosa-Luxemburg-Str. 30
10178 Berlin
Sehr geeheter Herr Grossman,
wir schreiben Ihnen bezüglich des Fotos einer vierzehnjährigen Polin katholischen Glaubens,
Czesława Kwoka, deren in dem deutschen Vernichtungslager Auschwitz gemachtes Bildnis in
Werbematerialien für ein Holocaust-Filmfestival verwendet wurde.
Wir möchten daran erinnern, dass Czesia [Koseform von Czesława] eine von zigtausenden pol-
nischen Opfern war, die von Deutschen in Auschwitz vernichtet wurden.
Die Tatsache, dass Ihr Festival, das der Shoah gewidmet ist, mit dem Bildnis einer jungen Polin
und Katholikin illustriert wird, betrachten wir als einen Durchbruch in dem bisherigen Umgang
mit der Opferfrage des Zweiten Weltkrieges. Bislang erwähnten die Kreise und Communities,

środa, 3 października 2018

1 października 1999 roku św. Edyta Stein została ogłoszona patronką Europy.




Doświadczenie kobiety  która musiała stawić czoło wyzwaniom naszego burzliwego stulecia  staje się dla nas wzorem - mówił Jan Paweł II podczas kanonizacji bł. Edyty Stein w 1987r. Jej życie to gotowy scenariusz na film. Urodziła się w 1891 roku we Wrocławiu, w żydowskiej rodzinie. Jako 14-latka oznajmiła bliskim, że jest ateistką. Była wybitnie zdolna, studiowała filozofię, historię i germanistykę. Miała 31 lat, gdy przeszła na katolicyzm, a 10 lat później wstąpiła do zakonu karmelitanek. Przybrała imię Teresa Benedykta od Krzyża. Mówiła :,, Bóg daje się znaleźć tym  którzy go szukają ". Po nocy kryształowej (7 listopada 1938) i pogromie Żydów stało się jasne, że życie Edyty Stein w Karmelu kolońskim jest zagrożone, a jej obecność może na klasztor sprowadzić represje. Przełożeni postanowili przesiedlić ją do Holandii, do Karmelu w Echt, będącego fundacją Karmelu kolońskiego. Wyjazd nastąpił 31 grudnia 1938 r.Wkrótce potem przełożeni zlecają s. Teresie Benedykcie opracowanie studium o św. Janie od Krzyża z okazji czterechsetlecia jego urodzin. Książka Wiedza krzyża powstawała w wielkim trudzie twórczym, przy nieustannej detonacji dział i drżeniu szyb od przelatujących angielskich i niemieckich bombowców.Ostatni rozdział Wiedzy krzyża urywa się na wizji św. Jana od Krzyża odchodzącego w wieczną światłość. Przy tej pracy, w dniu 2 sierpnia 1942 r., aresztowano ją wraz z jej rodzoną siostrą Różą i wywieziono do Roermond, a później do zbiorczego obozu w Amersfoort, wreszcie do Westerbork, skąd pochodzi jej ostatni list do przeoryszy w Echt, datowany 6 sierpnia 1942. “Jutro wcześnie idzie pierwszy transport (na Śląsk albo do Czechosłowacji?). Prosiłabym o następną część brewiarza (do tej pory mogłam się wspaniale modlić)…” Przesyłkę otrzymała. Do paczek dołączono obrazek znaleziony w jej celi, na którego odwrocie napisała akt ofiarowania życia za nawrócenie Żydów. Za eufemistyczną nazwą Śląsk lub Czechosłowacja krył się obóz zagłady w Oświęcimiu lub żydowskie getto w Terezinie. Deportacja odbywała się w najgorszych warunkach sanitarnych, o głodzie, w zamkniętych wagonach, których zasuwy otwarto dopiero w Brzezince, na rampie kolejowej pod krematorium. Skazani musieli rozebrać się w brzezińskim lasku – rzekomo dla kąpieli – i szli na zagazowanie do przerobionych na ten cel domków gospodarczych “białego” i “czerwonego”. Badania pozwalają ustalić, że było to 9 sierpnia 1942 r.
Jej życie pozwala ufać, że w komorze gazowej osiągnęła szczyt czystej miłości i doskonałego zawierzenia Bogu. Poszukiwanie i realizowanie prawdy przez miłość znalazło swoje uwieńczenie w “oddaniu własnego istnienia Umiłowanemu i w zjednoczeniu z Nim”.

poniedziałek, 1 października 2018

Morderstwo Holokaust Aborcja



Wraca totalitaryzm! Europejski Trybunał Praw Człowieka zakazał nazywania aborcji morderstwem!

Europejski Trybunał Praw Człowieka pokazał, że wolność słowa w Europie jest tylko fikcją. Sędziowie tego Trybunału uznali, że wolność wypowiedzi nie może oznaczać nazywania mordowania dzieci przez lekarzy „kwalifikowanym morderstwem”. Sprawa dotyczyła niemieckiego obrońcy życia, który porównywał aborcję do Holocaustu, a lekarza wykonującego mordercze zabiegi do obozu koncentracyjnego.

czwartek, 27 września 2018

1 października 1946 roku ogłoszono wyroki wobec przywódców III Rzeszy sądzonych przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze

Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze – organ wymiaru sprawiedliwości powołany w 1945 r. z inicjatywy Francji, USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR w celu osądzenia głównych zbrodniarzy wojennych Rzeszy Niemieckiej z okresu II wojny światowej, oskarżonych o zbrodnie wojenne, przeciwko pokojowi i przeciwko ludzkości. Procedował od 20 listopada 1945 do ogłoszenia wyroku w dniu 1 października 1946.

Wyroki, oskarżeni i ich obrońcy
Kara śmierci:

1.Alfred Jodl – prof. Franz Exner
2.Alfred Rosenberg – dr Alfred Thoma
3.Arthur Seyss-Inquart – dr Gustav Steinbauer
4.Ernst Kaltenbrunner – dr Kurt Kauffmann
5.Fritz Sauckel – dr Robert Servatius
6.Hans Frank – dr Alfred Seidl
7.Hermann Göring  – dr Otto Stahmer
8.Joachim von Ribbentrop – dr Gunter von Rohrscheidt
9.Julius Streicher – dr Hans Marx
10.Martin Bormann – dr Friedrich Bergold
11.Wilhelm Frick – dr Otto Pannenbecker
12.Wilhelm Keitel – dr Fritz Sauter
Wszyscy, z wyjątkiem Göringa i Bormanna, zostali powieszeni 16 października 1946

Kara dożywotniego więzienia

13. Erich Raeder – dr Walter Siemers

14. Rudolf Heß – dr Seidler

15. Walther Funk – dr Fritz Sauter

Kara 20 lat więzienia

16. Albert Speer – dr Hans Flachsner

17. Baldur von Schirach – dr Fritz Sauter

Kara 15 lat więzienia

18. Konstantin von Neurath – Otto von Ludinghausen

Kara 10 lat więzienia

19. Karl Dönitz – Otto Kranzbuhler

Uniewinnienie

20. Franz von Papen – dr Egon Kubuschok

21. Hans Fritzsche – dr Heinz Fritz

22. Hjalmar Schacht – dr Rudolf Dix

Nieosądzeni

23. Robert Ley – popełnił samobójstwo w celi 25 października 1945

24. Gustav Krupp von Bohlen und Halbach – nie był sądzony ze względu na stan zdrowia

25. Heinrich Himmler – rzekomo popełnił samobójstwo podczas przesłuchania 23 maja 1945

26. Joseph Goebbels – popełnił samobójstwo 1 maja 1945

Trybunał uznał cztery organizacje powołane przez Hitlera (NSDAP, SS, SD, Gestapo) za przestępcze.

Prócz głównego procesu czołowych nazistów, toczyły się również mniejsze procesy pozostałych czołowych sprawców zbrodni, m.in. grup operacyjnych (Einsatzgruppen).

Na Trybunale Norymberskim wzorowany był Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu.

Statut Trybunału i wyrok został zatwierdzony przez Zgromadzenie Ogólne ONZ jako Zasady norymberskie. Na art. 6 b) i c) Statutu powołuje się Konwencja o nieprzedawnieniu zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości z 26 listopada 1968. Na zawartych w Statucie definicjach zbrodni wzorowane są odnośne definicje Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego i innych podobnych Trybunałów.

Udział Polski
Delegacja polska na proces przed MTW obejmowała cztery osoby, tj.: Tadeusz Cyprian, Stefan Kurowski, Stanisław Piotrowski i Jerzy Sawicki. Koordynatorami do poszczególnych spraw byli także Aleksander Bramson, Manfred Lachs, Marian Muszkat, Jan Sehn, Mieczysław Szerer oraz Henryk Świątkowski.
Dokonali oni sporządzenia tzw. polskiego aktu oskarżenia, obejmującego ponad 100 stron i zawierającego najważniejsze fakty i dokumenty dotyczące zbrodni hitlerowskich w Polsce i polityce okupanta wobec narodu polskiego. Zgromadzony materiał dowodowy w postaci aktu oskarżenia pozwolił na sprecyzowanie zarzutów oskarżonym oraz na znaczne rozszerzenie problematyki polskiej w czasie postępowania dowodowego przed Trybunałem. Jednakże polska delegacja nie mogła brać formalnego udziału w pracach Trybunału, gdyż umowa londyńska z 8 VIII 1945 r. (zob. wiki źródła), przewidywała udział w procesie jedynie przedstawicieli czterech mocarstw, które występowały w imieniu wszystkich narodów.

Na procesie zeznawało dwoje świadków z Polski. Jednym była znana pisarka Seweryna Szmaglewska, więźniarka Oświęcimia, która zeznawała na temat tego właśnie obozu koncentracyjnego i zagłady. Drugim był Samuel Rajzman (ur. 1902 w Węgrowie), polski Żyd ocalony w Treblince dzięki temu, że jako znający języki obce został wybrany z transportu do komór gazowych i stał się więźniem obsługującym obóz zagłady (uczestniczył w przygotowaniach do buntu więźniów): zeznawał na temat eksterminacji Żydów w Treblince. Po złożeniu zeznań w procesie nie wrócił do Polski. Po wojnie mieszkał w Paryżu, a w 1950 r. osiadł w Montrealu.

Film dokumentalny tzw. „Dokument nr 2430-PS” z obozów koncentracyjnych Buchenwald, Dachau i Bergen-Belsen przedstawiający między innymi widok nagich trupów spychanych przez buldożery do masowego grobu. Film ten wywołał szok na sali i był punktem zwrotnym w procesie.
Link do filmu :https://www.dailymotion.com/video/xlkm8v

środa, 26 września 2018

(43) Protokół nr 506: świadek Kazimierz Nec, lat 21, zamieszkały w Warszawie, ul. Okopowa; protokołował Jan Grajkowski, lat 26, stud. med., dnia 15. XI. 1944 r. w Szpitalu Wolskim, ewakuowanym do Olszanki pod Skierniewicami.

„Dnia 6. VIII. 1944 r. o godz. 6 zostałem wzięty z ulicy Długo sza (jako cywil) i zaprowadzony na ul. Sokołowską do kwatery tzw.  „Arbeitskommando”. Dnia 7 zgłosiłem się wraz z 50 towarzyszami
do pracy myśląc, że tym polepszę swój byt. Stąd udaliśmy się na posesję naprzeciw kościoła św. Wojciecha przy ul. Wolskiej, gdzie  znajdowało się około 600 (sześćset) trupów kobiet, mężczyzn i dzieci  ułożonych w stos; w pobliżu stosu znajdowało się kilkadziesiąt trupów, które dołożyliśmy do stosu. Następnie udaliśmy się do domu  przy ul. Wolskiej 60, gdzie po dwu stronach podwórka leżały zwłoki
przeszło 100 mężczyzn z oznakami masowej egzekucji. Na terenie tej samej posesji w krzakach znaleźliśmy kilkanaście trupów kobiet, dzieci i niemowląt zamordowanych strzałem w tył głowy. Na
to samo miejsce przenieśliśmy z domu róg Płockiej i Wolskiej (duża żółta kamienica) kilkadziesiąt trupów mężczyzn, kobiet i dzieci częściowo spalonych, zamordowanych strzałem w kark. Z domu przy  ul. Płockiej – w odcinku od Płockiej do Górczewskiej – przynieśliśmy około 100 trupów. W jednym z tych domów znaleźliśmy trupa  na pół spalonego mężczyzny, obejmującego za szyję dwoje dzieci. Po  powrocie na ul. Wolską 60 ułożyliśmy podkład z drzewa, na nim stos
trupów i dokładnie oczyściliśmy teren ze śladów niemieckiej zbrodni (dokumenty, ubranie, bielizna itp.), którymi obłożono stos i po  podlaniu benzyną podpalono. W trakcie palenia się stosu przyjechał
samochodem pijany podoficer SD, który z przechodzącej kolumny uchodźców wybrał trzech mężczyzn w wieku 20–30 lat. Zamordował  ich strzałem w kark w trakcie pseudoprzyjacielskiej rozmowy. Po
zamordowaniu pierwszego z nich kazał nam w oczach pozostałych wrzucić go na płonący stos.
Dnia 8. VIII zaprowadzono nas na podwórko fabryki „Ursus” przy ulicy Wolskiej. Cały dziedziniec fabryczny o wymiarach ca 50 x 50 m zasłany był trupami tak gęsto, że niemożliwe było przejść  nie depcząc ich. Wśród trupów była połowa kobiet z dziećmi, często  niemowlętami. Wszystkie zwłoki nosiły ślady uprzedniego rabunku. Pozycja zwłok wskazywała na to, że ludzie ci byli mordowani  pojedynczo, w szczególnie bestialski sposób. Po ułożeniu podkładu
z drzewa stos podpaliliśmy. Przy układaniu stosu pracowało 50 ludzi około 6 godzin. Ilość zwłok spalonych tam przekraczała, według  mnie, sześćset. Ubiór i walizki wskazywały na to, że byli to uchodźcy. W czasie wywożenia trupów z okolicznych domów natknąłem  się w domu na rogu ul. Skierniewickiej i Wolskiej na większą ilość
trupów, znajdujących się w piwnicy zalanej wodą. Z powodu zbyt wysokiego poziomu wody wyciągnęliśmy tylko kilkadziesiąt trupów.  Sądzę, że ludzie ci zostali tam wrzuceni po zamordowaniu ich na podwórku, gdzie znajdowało się jeszcze kilkanaście trupów. Następnie  zaprowadzono nas do fabryki „Franaszek” przy ulicy Wolskiej, gdzie spaliliśmy, jak poprzednio, trupy w ilości mniej więcej takiej samej  jak w fabryce „Ursus”. Zauważyłem, jak zwykle, kobiety i dzieci.
Jednego z następnych dni zaprowadzono nas do pracy do Parku So wińskiego, gdzie wśród trupów przeważały kobiety i dzieci, a nawet  spotykałem trupy kobiet w ciąży. Szeregowe ułożenie trupów wskazywało na egzekucję masową. W dwóch stosach spaliliśmy przeszło  tysiąc zwłok. Zmuszono nas do przeszukiwania zwłok i do składania kosztowności w ręce SD-manów, a papierowe pieniądze kazano spalić wraz z innymi dowodami zbrodni. Pracowaliśmy tam cały dzień.
Następnego dnia zaprowadzono nas na ul. Wolską 24 (plac zabaw „Wenecja”). Na to miejsce zwoziliśmy zwłoki z odcinka ul. Wolskiej  od ul. Młynarskiej do Karolkowej. Spaliliśmy tam przeszło dwieście  osób. Tego samego dnia spaliliśmy w domu przy ul. Wolskiej 4 około  dwustu osób. W domu na rogu ulic Wroniej i Chłodnej spaliliśmy
około pięćdziesięciu trupów, leżących tam i już częściowo spalonych.
W tym czasie widziałem, jak podoficer SD zamordował idącą ulicą Chłodną staruszkę około 80 lat, której trupa dorzuciliśmy do palącego się stosu. W domu firmy Machlejd rzucaliśmy trupy zwiezione  z pobliskich domów do płonącej piwnicy. W ciągu następnego dnia  pracowaliśmy przy paleniu trupów na terenie szpitala Św. Łazarza  przy ul. Wolskiej. Ciała pomordowanych chorych i personelu znajdowaliśmy na salach szpitalnych w łóżkach, klatkach schodowych, korytarzach i piwnicach. Z tego, co widziałem, sądzę, że wszyscy chorzy  i służba zostali pomordowani. Zwłoki w większości wypadków spalono w piwnicach. Po częściowym spaleniu trupów na terenie szpitala  Św. Łazarza paliliśmy trupy w domach, których adresów nie pa-
miętam. Po powrocie na teren szpitala zastaliśmy trupy 40 (czter dziestu) świeżo zamordowanych mężczyzn. Jednego z następnych  dni spaliliśmy około 100 (stu) zwłok z ul. Młynarskiej na odcinku
ul. Wolskiej do Górczewskiej, na podwórku fabryki Michlera również około stu i na ul. Ptasiej w tej samej liczbie. Wieczorem oczyściliśmy teren szpitala Św. Łazarza ze śladów zbrodni. Następnie  z powodu choroby przestałem pracować przy paleniu zwłok. Z relacji  kolegów z innych kolumn wnioskuję, że prace przy zacieraniu śla-
dów masowych morderstw trwały do połowy września 1944 r. Organizacja pracy wyglądała następująco: oddział do palenia zwłok składał się ze stu ludzi podzielonych na dwie samodzielne grupy robocze
po 50 ludzi, odseparowanych ściśle od reszty „Arbeitskommando”.
Praca odbywała się pod nadzorem 15
SD-manów pod dowództwem oficera SD. Przy pracy część robotników układała stos, część zwoziła zwłoki z pobliskich domów. W tym czasie dowiedziałem się, że  rozkaz o wstrzymaniu egzekucji wyszedł dn. 6. VIII. 1944 r. rano.  W tymże okresie, dnia bliżej nie mogę podać, widziałem zwłoki około
dwudziestu księży. W międzyczasie widziałem pojedyncze mordy,dokonywane na starcach i księżach. Na przykład na ulicy Żelaznej SD-man zastrzelił dwie chore staruszki. Po spaleniu stosów na  placu zabaw „Wenecja” popiół ze spalonych zwłok został wrzucony  do rowów przeciwlotniczych na tymże placu. Nasza grupa w sile  50 ludzi pracowała od dn. 6. VIII do 15. VIII w rejonie ulic Chłodnej
i Wolskiej wraz z przecznicami. Druga grupa pracowała w rejonie Górczewskiej i przecznic, lecz bliższych danych o jej pracy nie po siadam.
Nie mogę ręczyć za ścisłość dat, podane przeze mnie ilości spalonych zwłok są podane w przybliżeniu, lecz na pewno nie są mniejsze, a raczej większe.
Na tym zeznania swe kończę i po przeczytaniu podpisuję”.

wtorek, 25 września 2018

(41) Protokół nr 71: świadek Krystyna Świętochowska, lat 24, studentka, zam. w Warszawie, Langiewicza 5; protokołowała Irena Trawińska, dnia 28. VIII. 1944 r. w Podkowie Leśnej.

„Gdy będąc ranną leżałam w szpitalu w połowie sierpnia (dokładnie nie pamiętam), przypędzono do szpitala grupę 20–30 mężczyzn i kobiet poparzonych w okropny sposób. Opowiadali mi, że wypędzono ich ze schronu domów przy ul. Wolskiej. Gdy wyszli na ulicę, Ukraińcy pryskali na nich jakąś cieczą i wpędzali w ulice między płonące domy; płomienie natychmiast przerzucały się na nich, zwłaszcza ubranie kobiet – bardziej przewiewne – paliło się natychmiast. Kilka osób, objętych płomieniami, nie wyszło. Reszta ciężko poparzona przeszła. Ponieważ nie nadawali się do dalszego transportu, doprowadzono ich do szpitala. Cierpienia ich były straszne:
wypalone oczy, twarze, otwarte rany, tylko 1/3 tych ofiar przeżyła, reszta zmarła wśród nieludzkich męk”.

poniedziałek, 24 września 2018

Zbrodnia w Lerypolu – mord dokonany w dniach 22–24 września 1939 roku w okolicach osady Lerypol, w gminie Żydomla powiatu grodzieńskiego województwa białostockiego II Rzeczypospolitej.


Wkrótce po wkroczeniu Sowietów na terytorium Polski 17 września 1939 roku, oddziały dywersyjne wyszły z konspiracji. Ich zadanie polegało na „przygotowaniu” ówczesnych ziem polskich na wkroczenie Armii Czerwonej. Zaczęli oni napadać na budynki publiczne, komisariaty policji, mniejsze jednostki wojskowe, majątki szlacheckie, a nawet na całe miasteczka. W warunkach kompletnej anarchii w ciągu kilku dni samozwańcze komitety rewolucyjne i komunistyczne grupy dywersyjne decydowały o życiu i śmierci mieszkańców tych ziem.
Mieszkańcy polskiej osady wojskowej Lerypol planowali ucieczkę. Dotarły do nich bowiem wieści o pogromach Polaków ze strony ludności niepolskiej, obawiali się też represji ze strony nowej, sowieckiej władzy. Wówczas jednak Białorusini z sąsiednich wsi Kurpiki i Pławy przybiegli do osady i zapewnili jej mieszkańców, że nic im nie grozi. Zachęcając ich do pozostania, mówili: Jak my żyliśmy przy polskiej władzy, tak samo wy będziecie żyć przy sowieckiej władzy. Zapewnienia wydały się osadnikom przekonujące, tym bardziej, że żyli dotychczas w przyjaznych stosunkach z okoliczną ludnością białoruską. Jeden z nich, Goliński, ożenił się z Białorusinką z Kurpików i utrzymywał serdeczne relacje z jej rodziną.
22 września 1939 roku ok. godziny 8:15 do osady wojskowej Lerypol wkroczyła grupa mężczyzn z czerwonymi opaskami na rękawach. Grupa uzbrojona była w broń palną, siekiery, szable itp. W jej skład wchodzili Białorusini mieszkający w okolicznych wsiach. Były to osoby znane rodzinom osadników i udało się określić ich dane personalne. Grupa ta kolejno otaczała domy osadników, zabierając mężczyzn na zebranie z przedstawicielami władz sowieckich w pobliskiej wsi Kurpiki. Nie wywołało to szczególnych podejrzeń ze strony osadników i ich rodzin ze względu na dotychczasowe, pozytywne stosunki z mieszkańcami wsi. W rzeczywistości jednak zatrzymani mężczyźni zostali zamordowani z dużym okrucieństwem w drodze do Kurpik. Szef bandy Arciukiewicz oznajmił, że Obuchowski Wiejski Komitet Rewolucyjny skazuje osadników na śmierć za wrogość wobec bolszewików i udział w wojnie z nimi. Jako narzędzi zbrodni użyto broni siecznej i palnej. Ofiarami było 7 polskich osadników wojskowych zamieszkałych w Lerypolu.
Godzinę po dokonaniu pierwszego zabójstwa, oprawcy schwytali i zamordowali trzech innych osadników z Lerypola. Przypadkowo w pobliżu miejsca drugiej zbrodni znalazł się mężczyzna o przezwisku Smolniak i przypuszczalnym nazwisku Jan Kraśnik. Był to około 40-letni Polak, który nie posiadał swojego gospodarstwa i mieszkał w ziemiance na obrzeżach wsi Sawalówka. On również został schwytany i zakatowany, a jego ciało porzucono w tym samym miejscu, co ciała wcześniejszych ofiar.
Ostatnim z ocalałych jeszcze wówczas osadników był Goliński, którego małżonką była Białorusinka Katieryna Śliziewicz ze wsi Krupiki. Przez dwa dni po zbrodni jego teściowie usiłowali mu pomóc ukryć się. Potem jednak został wykryty przez tropiących go morderców i zmuszony do ucieczki. W pościg za nim ruszyło dwóch bandytów: Aleksander Nikołajewicz Kurpik i Piotr Szyrko ze wsi Komotowo. Osadnik uciekał w stronę przepływającego nieopodal Niemna, jednak został postrzelony przez pogoń. Zginął w wyniku utonięcia, gdy próbował przepłynąć rzekę.
Wszyscy mężczyźni osierocili liczne rodziny.
Pomimo, że zostały wskazane fakty i świadkowie, którzy mogli poszerzyć wiedzę na temat tych zbrodni, prokuratura białoruska odmówiła wszczęcia dochodzenia. Oficjalną przyczyną był brak znamion przestępstwa. W 1998 roku Antoni Tomczyk ponownie wystąpił z wnioskiem do prokuratury Republiki Białorusi o przeprowadzenie śledztwa. We wniosku zobowiązywał się do przedstawienia nazwisk i relacji świadków nagranych na taśmę magnetofonową, mimo to prokuratura odmówiła wznowienia śledztwa. Białoruska prokuratura zignorowała przy tym fakt, że mordy w Lerypolu i Budowli noszą znamiona zbrodni przeciwko ludzkości, a co za tym idzie, nie ulegają przedawnieniu.