sobota, 20 sierpnia 2022

21 sierpnia (według niektórych źródeł 29 sierpnia 1943 roku)Ukraińcy - UPA napadła na miejscowość Władysławówka w powiecie włodzimierskim w województwie wołyńskim. Zamordowano 160 Polaków. Wspomina Regina Schab:...



 21 sierpnia (według niektórych źródeł 29 sierpnia 1943 roku) Ukraińcy - UPA napadła na miejscowość Władysławówka w powiecie włodzimierskim w województwie wołyńskim. Zamordowano 160 Polaków.

Wspomina Regina Schab:

"Napad na naszą kolonię miał miejsce w sierpniu i na pewno w samą niedzielę. O ile dobrze pamiętam było to 21 sierpnia 1943 r., około 6.00 rano. Pamiętam, że tej nocy spaliśmy w polu i właśnie wróciliśmy do domu, rozkręcał się normalny dzień, zwykłe zajęcia przy gospodarstwie. Mama udała się zwyczajnie do obory, aby wydoić krowy. Ja z siostrą byłyśmy właśnie na podwórku, gdy mama powiedziała do nas: „Słuchajcie co to jest, że ludzie tak krzyczą i ktoś strzela!” A rzeczywiście gdzieś daleko czasami słychać było co chwilę krzyk i powtarzały się pojedyńcze strzały. Mój tato słysząc to powiedział do nas wszystkich: „Wyskoczę na Ewin do brata Antoniego i zobaczę co to się dzieje.” I zaraz pobiegł przez pola. A ja dalej patrzę i nasłuchuję, bo nasze zabudowania były od drogi kawałek. Na raz patrzę, że z drogi głównej jadą do naszego domu na furmance Ukraińcy, a był ich cały wóz 5 może 6. Zaraz skaczę do mamy i krzyczę, że już z drogi skręcili i jadą na naszą posesję. Mama na to rzuciła wiadro z mlekiem, wyskoczyła z obory i od razu wszyscy pobiegliśmy do naszych sąsiadów Ukraińców o nazwisku Kłosowscy. Stali już na podwórku i byli nie mniej wystraszeni jak my, widać było, że też nie wiedzą co się dzieje. Kłosowski mówi do nas: „Jak Ukraińcy biją Polaków to my was przechowamy ale jak wasi biją naszych, to nas wtedy będziecie ratować.” Natychmiast wskazał stodołę byśmy się tam mogli dobrze ukryć. Prędko chowamy się zatem, a ja patrzę przez szparę na nasze zabudowania. Widzę bandziorów wyraźnie jak biegają po całym naszym podwórku i bardzo przy tym krzyczą. Widać jak byli wściekli, że zdążyliśmy uciec. Wyskoczyli z podwórka na pole za stodołą, stały tam kopki zżętego zboża. Może dwóch albo i trzech rozrzucało te kopki, tak wściekle nas szukali, sądzili że tam się ukryliśmy. Z pół godziny nas tak szukali po przeróżnych zakamarkach. Nie mogli sobie podarować, że ta polska rodzina zdołała się ocalić. Następnie wsiedli na wóz i odjechali tak jak przyjechali, my jednak pozostawaliśmy w ukryciu przez cały dzień, aż po zmrok.


Tego koszmaru nigdy nie zapomnę, przez cały dzień słychać było strzały i rozpaczliwe krzyki okrutnie mordowanych ludzi. Specjalnie słychać było jęki kobiety, długo się męczyła, może nawet godzinę tak biedna konała, potem wszystko ucichło. Po jakimś czasie Kłosowski powiedział nam, że to Irena Schabowa tak bardzo cierpiała. Przyszedł do nas do stodoły, jeszcze podczas dnia i opowiadał co widział i słyszał. Mówił, że właśnie wrócił z naszej kolonii, chodził tam wraz z innymi czterema Ukraińcami. Nakrywali ciała prześcieradłami, a młodzież ukraińska kopała doły i tak oto zakopywali ciała pomordowanych Polaków. Gdy nastał wieczór i wszystko ucichło zobaczyliśmy z ukrycia, że pojawił się ich syn Wacek. Był bardzo zdenerwowany, rzucił wprost rowerem i chwilę rozmawiał z rodzicami. Następnie razem przyszli do stodoły, a my opuściliśmy kryjówkę wychodząc do nich. Zaraz Wacek powiedział do nas: „Musicie uciekać ponieważ my was nie ochronimy od bandytów Ukraińców, gdyż jutro będą szukać po wszystkich domach ukraińskich, czy aby ktoś tam się nie ukrywa.” Widzieliśmy, że całe jego rzeczy były mocno splamione krwią, nie trudno było się domyślić, że brał bezpośredni udział w rzezi na Polakach. Zaraz też rzekł Wacek do swojej matki: „Idźcie matko do domu Kaliniaków i wyjmijcie z ram Obraz Święty i przynieście tutaj.”, a do nas dodał: „Jak was Matka Boża nie ochroni, to was nic nie ochroni!” I rzeczywiście Kłosowska poszła do naszej chaty, wyjęła Obraz z ram, przyniosła i dała naszej mamie. Następnie, nie zwlekając wyprowadził nas Wacek przez pola w stronę Ewina. Usilnie namawiał naszą mamę by mnie zostawiła z nim ale mama nie zgodziła się. Powiedziała krótko: „Jak zginiemy to wszystkie razem!” Zatem Wacek wrócił się do Władysławówki, a my nocą przeszłyśmy przez Ewin i zatrzymałyśmy się przy domu Antoniego Kaliniaka. Szukałyśmy tam naszego ojca, na podwórku nawoływaliśmy, czy może się tam gdzieś ukrywa, może nas usłyszy ale nikt nie odpowiadał. Przeszliśmy więc przez gospodarstwo i skierowaliśmy się na Barbarów.


Jakiś czas potem okazało się, że stryjek Antoni słyszał nas tak nawołujących ale nie wychodził. Poważnie obawiał się, że to sami Ukraińcy zmusili nas do wołania, aby także i ich rodzinę wytropić i zlikwidować. Zatrzymaliśmy się w Barbarowie u Ukraińca o nazwisku Nachwatiuk, którego syn Piotr Nachwatiuk kilka lat wcześniej ożenił się z moją stryjeczną siostrą Antoniną z domu Kaliniak, córką Antoniego. Nachwatiuk poinformował nas, że z naszych nikt do niego jak na razie nie dotarł. Udałyśmy się do lasu, ponieważ mieszkał pod lasem i przeszliśmy około dwóch km. Krótko po wejściu do lasu usłyszałyśmy tuż za nami krzyki i strzelaninę. Możliwe, że ktoś nas przyuważył i teraz nas ścigali, chcieli nas tam ponownie pozabijać. Mama na to ukryła nas w chaszczach i gęstwinie i tam nas zostawiła, a sama udała się do Józefa Ostapa. Było to bowiem wciąż niedaleko Władysławówki. Ostap był przyjacielem taty. Mama powiedziała mu wszystko i zaraz przyszła do nas jego córka, chyba miała na imię Ewa lat około 25. Zabrała nas do stodoły Ostapa i tam nas dobrze ukryła, przyniosła też rzeczy. Mama wytłumaczyła Józefowi gdzie są zakopane przy naszym domu rzeczy i on rzeczywiście poszedł, odkopał i przyniósł. Te rzeczy w których uciekaliśmy były już bardzo zniszczone. Ostap poszukiwał i naszego taty Piotra ale bez powodzenia.


Po jakimś czasie dowiedzieliśmy, że tatuś w tym krytycznym momencie rzezi nie zatrzymał się u brata Antoniego ale z jego podwórka udał się do Swiczówki, gdzie mieszkała siostra mamy Stanisława Kuczek. Była to mała kolonia zamieszkana przez Polaków, rozłożona nad samym lasem Świnarzyńskim. Rodzina Kuczków posłyszała już strzały i wszyscy powychodzili na podwórko, do Władysławówki było może tylko 3 km. Naraz przed ich dom wpada nasz tata i krzyczy by natychmiast uciekali: „Uciekajcie! Ukraińcy mordują Polaków! Zabili Adelę i jej dzieci!” W pierwszym odbiorze myśleli, że tatuś oszalał, a on widząc że wcale nie reagują na jego słowa, skoczył do lasu nic więcej nie mówiąc. W lesie chciał teraz nieco odpocząć, tymczasem na Świczówce właśnie zaczynał się napad banderowców. Kiedy rodzina Kuczków posłyszała strzały i krzyki mordowanych ludzi na ich koloni zaraz wszyscy skoczyli do lasu i tam spotkali tatusia. W lesie przeczekali całą noc, a rankiem ruszyli do Włodzimierza Wołyńskiego. Na leśnych drogach spotykali wielu Polaków z różnych miejscowości, wiele było takich rodzin, zapamiętałam dramat jednej z rodzin. Małżeństwo z 3 miesięcznym dzieckiem, mąż domagał się natarczywie by matka dziecko pozostawiła na pastwę losu, lecz ona nie chciała o tym słyszeć, więc zostawił ją z dzieckiem i odszedł sam. Potem okazało się, że z tą chwilą ślad po nim zaginął, a ona i dziecko szczęśliwie przeżyli.


Zanim jednak cała ta grupa uciekinierów trafiła do miasta, przez cały tydzień ukrywali się po leśnych krzakach. My tymczasem nie mieliśmy o tym wszystkim pojęcia. W stodole siedzieliśmy, aż zapadły ciemności. Nocą okazało się, że w jego zabudowaniach ukrytych było znacznie więcej takich osób jak my, które teraz powychodziły. Razem było nas 10 osób niedobitków. Pamiętam Polaka o nazwisku Buczek z Władysławówki, innych osób nie znałam bowiem byli z innych miejscowości, przeważnie z Dojewy. Była to mała kolonia polsko-ukraińska położona niedaleko od Władysławówki, właściwie to byli nasi sąsiedzi. Położona była na łąkach i było tam około 30 domów. Miałam tam jedną koleżankę. Nas wszystkich jeszcze tej nocy przeprowadził Ostap swoimi, sobie tylko znanymi ścieżkami leśnymi, aż w okolice Włodzimierza Wołyńskiego i tam już nas zostawił. Wytłumaczył nam dokładnie drogę do miasta, a sam spiesznie wrócił do domu, też obawiał się o życie własne i jego rodziny. Szliśmy teraz razem około 1 km, a już powolutku rozwidniało się. Nagle zobaczyliśmy żołnierzy, którzy z bronią palną biegną w naszą stronę, może było 3 lub 4. Mama kazała nam się przeżegnać, mówiła że to koniec. A mieli do nas 300 m, z tym że byliśmy na łąkach i nie było gdzie uciekać. A to była polska samoobrona. Powitanie było bardzo radosne, ludzie płakali ze szczęścia. Zaprowadzili nas do wioski, gdzie byli sami Polacy, było tam już dużo polskich partyzantów. Zaraz dali nam pić i mogliśmy odpocząć, a po godzinie szliśmy dalej do miasta, było już bardzo blisko."

Boguś Historia Polski Dzień Po Dniu

#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства

#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust