Mord w Mucznem - 15 sierpnia 1944
15 sierpnia 1944 roku w Mucznem zostało wymordowanych 74 Polaków. Byli to uciekinierzy przed falą represji i przed frontem. Bestialskiego mordu ukraińscy zwyrodnialcy dokonali przy pomocy kos, siekier i wideł - była to tzw. cicha egzekucja, bez jednego wystrzału a dokonano jej w leśniczówce zwanej Brenzberg.
We wrześniu 2010 na terenie wsi w pobliżu miejsca zbrodni bieszczadzcy leśnicy postawili pomnik poświęcony ofiarom tragedii.
Wydarzenie to opisał Wojciech Zatwarnicki w dniu 24-26 września 2010 w ,, Nowiny24pl ".
"Pamiętajmy o ofiarach tej zbrodni"
Wydarzenie to opisał Wojciech Zatwarnicki w dniu 24-26 września 2010 w ,, Nowiny24pl ".
"Pamiętajmy o ofiarach tej zbrodni"
Pierwsze ciała napotkali w pobliżu budynku. Wśród traw i opłotków znajdywali kolejne. Kobiety, mężczyźni, dzieci... Widać było sutannę duchownego i mundury leśników Ciała nosiły ślady okrutnych tortur ...
Na szczyt Jeleniowatego w pobliżu Mucznego wchodzimy błotnistym, leśnym szlakiem. Towarzyszy nam szum potoku, z rzadka słychać przytłumione szepty. Nastrój jest podniosły. Wchodzimy na rozległą polanę, na której ruiny piwnicy, studnia. Ktoś mówi, że pewnie to one stały się grobem dla pomordowanych. Na środku, pomiędzy konarami starych drzew, potężny dębowy krzyż. Pod jego lewym ramieniem głaz z mosiężną tabliczką: „Pamięci 74 Polaków bestialsko pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów".
*Ich ciała wchłonął las*
Kiedyś była tu leśniczówka Franciszka Króla. Stała się miejscem kaźni dla 74 osób, które szukały schronienia przed wojenną pożogą. Ludzie ci nigdy nie zostali pochowani. Ich ciała wchłonął las. Teraz, 16 września, po 66 latach, rozpoczyna się symboliczny pogrzeb. A wszystko dzięki Antoniemu Derwichowi, miejscowemu leśniczemu. - Chciałem uchronić od zapomnienia tamtą zbrodnię - mówi Derwich.
Rok temu poprosił Jana Mazura, nadleśniczego z Nadleśnictwa Stuposiany, gospodarza terenu, o zezwolenie na ustawienie tu drewnianego krzyża. Nadleśniczy pomysł zaakceptował i zaangażował grono kolegów. Obelisk i krzyż miały stanąć w 65. rocznicę krwawych wydarzeń. Udało się to dopiero teraz.
*Strach pozostał*
W skupieniu słuchamy historii opowiadanej przez Antoniego. Miejscowy proboszcz, ks. Marek Typrowicz, święci pomnik i ziemię. Na naszych oczach dzieje się coś, co powinno stać się ponad pół wieku temu. Choć tak naprawdę nigdy nie powinno się wydarzyć.
Do przypomnienia historii mordu na Jeleniowatym zainspirowało Antoniego Derwicha spotkanie z Alojzym Wiluszyńskim, jedynym żyjącym świadkiem tamtych wydarzeń.
Pan Alojzy mieszka w Warszawie. W Bieszczady przyjeżdżał wielokrotnie. Odwiedzał miejsce, gdzie stał jego dom. Był też na Jeleniowatym. Ciągle się boi. W tamtym czasie był członkiem oddziału samoobrony pod dowództwem oficera AK z Turki. Oddział usiłował zapewnić ochronę najbliższym. Podczas jednej z jego wizyt w Bieszczadach spisali z panem Antonim relację z tamtych dni.
*Kobiety, mężczyźni, dzieci..*
„Rankiem (18 sierpnia) przemykali się pomiędzy bukami grzbietem Jeleniowatego" - czytamy we wspomnieniach. - „Może znajdą chwilę spokoju i trochę żywności u Królów? Do osady podchodzili bardzo ostrożnie. Dokoła panowała cisza mącona intensywnym brzękiem much. Czasem odezwał się leśny ptak, trzasnęła gałązka...
Pierwsze ciała napotkali w pobliżu budynku mieszkalnego, naraz okazało się, że wśród traw i opłotków wciąż znajdywano nowe. Były kobiety, mężczyźni, dzieci. Widać było sutannę duchownego i mundury leśników. Ciała nosiły ślady okrutnych tortur i bestialskiej śmierci. Musiało mieć to miejsce jakieś 2-3 dni temu. Ktoś zaczął liczyć ofiary, ktoś zaczął szukać łopat do godziwego pochówku. Dowódca małym aparatem fotograficznym robił pośpiesznie zdjęcia, przynaglając jednocześnie do jak najszybszego opuszczenia miejsca tragedii, obawiając się, że zostaną prowokacyjnie oskarżeni o popełnienie tej zbrodni. Naliczyli 74 osoby. Ktoś nieśmiało zaoponował, że jemu udało się policzyć 75 ofiar. Nie liczono ponownie. Zmówili modlitwę za zmarłych".
*Ślady krwi prowadziły do lasu*
Potem dowódca rozwiązał oddział. Każdy ruszył w swoją stronę. Alojzy - do rodzinnego domu. Zanim wszedł, podkradł się do zabudowań i długo je obserwował. W końcu odważył się zajrzeć.
- Porozbijane sprzęty, plamy krwi na ścianach i podłodze nie pozostawiały żadnej nadziei - wspomina. - W sieni wisiało ciało ciotki pocięte nożem z kałużą krwi na glinianej polepie. Ślady krwi prowadziły także do lasu... Tam uprowadzono cztery osoby!
Przyczepiona do drewnianej cembrowiny kartka obwieszczała o wykonaniu wyroku na Lachach.
Alojzy pozostał sam.
*Chłopiec to widział*
Z materiałów rzeszowskiego IPN wynika, że bezpośrednim świadkiem masakry na Jeleniowatym był 14-letni chłopiec, który w chwili tragedii znajdował się poza leśniczówką. „W sierpniu, 1944 r. Polacy z rodzinami uciekali do lasu na Jasieniów (Jeleniowate)" - czytamy w materiałach IPN. - „Później w Sokolikach pojawił się chłopiec, który opowiadał, że 15 sierpnia, wracając rankiem zobaczył jak upowcy otaczają leśniczówkę. Potem słyszał ich wrzaski oraz krzyki i płacz ofiar. Chłopiec uciekł do Sokolik, ale dręczony niepewnością o los bliskich powrócił do lasu, gdzie został przez upowców pojmany i zamordowany".
"Po prostu czcimy pamięć"
Historia na Jeleniowatym to jedna z wielu tragedii, jakie rozegrały się w Bieszczadach za sprawą UPA.
- Tylko w sierpniu 1944 r. zginęło co najmniej 219 polskich mieszkańców dziesięciu wsi górnego Nadsania. Są to dane potwierdzone przez dokumenty i zeznania świadków - mówi Antoni Derwich i zaraz zaznacza:
- Nie nawołujemy do ukarania winnych, nie potępiamy nikogo, nie wskazujemy odpowiedzialnych. Po prostu czcimy pamięć osób cywilnych i bezbronnych, którym nie dano szans na przetrwanie. Mamy do tego prawo. To jest nasz obowiązek.
Wojciech Zatwarnicki http://www.nowiny24.pl/bieszczady/art/6095663,bieszczadcy-lesnicy-postawili-pomnik-dla-pomordowanych-przez-upa,id,t.html
„Nowiny”, 24-26 września 2010 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
#PolishHolokaust