wtorek, 26 lipca 2022

"Ucisz Boże łzy pamięci Uśmierz boleść mojej duszy Niech się wola Twoja święci Niech pokora niebo wzruszy". ❗️26 lipca 1944 r. we wsi Siemianówka pow. Lwów esesmani ukraińscy z SS "Galizien" spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali 29 Polaków, w tym - 15 Polaków w publicznej egzekucji. W bezpośredniej walce z bojówką UPA poległo 4 Polaków. Łącznie zginęło 33 Polaków. 

 


❗️26 lipca 1944 r. we wsi Siemianówka pow. Lwów esesmani ukraińscy z SS "Galizien" spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali 29 Polaków, w tym - 15 Polaków w publicznej egzekucji. W bezpośredniej walce z bojówką UPA poległo 4 Polaków. Łącznie zginęło 33 Polaków. 


☑️Jerzy Węgierski w swej książce o lwowskim AK tak odnotowuje wydarzenia w Siemianówce: 


"Ci z mieszkańców, którzy nie zdążyli ukryć się, zostali spędzeni w charakterze zakładników na podwórze dawnej karczmy. Byli wśród nich m.in. dwaj księża Adam Hrabat i Wojciech Ślęzak. Ks. Ślęzak, emerytowany kapelan wojskowy, zachował się bardzo godnie i po żołniersku. Na błaganie wystraszonych kobiet, żeby prosił SS-owców Ukraińców o litość, głośno, dobitnym głosem miał powiedzieć: - Ludzie, żołdacy nie dali nam życia i dlatego nie będziemy ich prosić o zmiłowanie a jedynie Boga Wszechmogącego. Po tych słowach zaczął odmawiać słowa Spowiedzi Powszechnej, które powtarzali inni. Na zakończenia udzielił ogólnego rozgrzeszenia".


☑️Najpełniejszy opis akcji SS Galizien dała Maria Witwicka - Dereń, która przeżyła ją bezpośrednio od początku do końca. Była naocznym świadkiem rabunku, spędzania do "karczmy", maltretowania i mordowania. Była także pojmana i doprowadzona pod konwojem do miejsca gromadzenia ludzi Zastrzelony został, przy próbie ucieczki, jej ojciec Stanisław Dereń. Obszerne fragmenty spisanych przez nią wspomnień w 1994 r., w 50-tą rocznicę wydarzeń: 


"Przyjechałam w niedzielę 23-lipca 1944 roku ze Szczerca - stacji (do Siemianówki), gdzie przez kilka miesięcy pracowałam w biurze kolei, na odcinku drogowym. Pamiętam jak 22-go lipca, w sobotę zostały zbombardowane tory na stacji i wszystkie pociągi ze Lwowa dojeżdżały tylko do stacji Szczerzec. Wtedy to po południu z jednego pociągu wysiadło dwóch wojskowych w mundurach SS, jeden w randze porucznika , drugi sierżanta. Obaj przyszli do biura, w którym nie było już kierownika,. tylko ja i moja Mama (bo przyszła mnie zawołać na obiad). Przybysze poprosili o wodę do picia i benzynę do zapalniczki. Spełniłam ich życzenia. Mówili po niemiecku, lecz moja znajomość tego języka nie była wystarczająca, więc porucznik, uśmiechając się zapytał piękną polszczyzną, "dlaczego przed chwilą jak nadleciały bombowce pani skryła się w rowie? Proszę pamiętać, że przed przeznaczeniem nie można uciec, ani się schować" Za cztery dni, jak się okazało jednym z trzech przywódców oddziału SS był właśnie on. (26 lipca) Był piękny słoneczny, wręcz upalny poranek.. Ja stałam w ogrodzie wśród kwitnących różnymi kolorami dalii..cieszyłam się wszystkim co mnie otaczało, miałam dopiero dwadzieścia lat. Prawie w tym momencie usłyszałam strzały, krzyki, płacz kobiet i dzieci. Wybiegłam na drogę, zobaczyłam żołnierzy w niemieckich mundurach obwieszonych taśmami kul, z ręcznymi karabinami maszynowymi, prowadzących ludzi w stronę kościoła. Wtedy szybko pobiegłam do domu powiedzieć Tacie, żeby natychmiast pozbył się z mieszkania broni swojej i mojej. Tata zaraz wyrzucił do rosnącego przy domu grochu dwa granaty i dwa pistolety. Kiedy wracał szli już za nim żołnierze, pytając "a de ta mołoda?" O ratowaniu się ucieczką nie było możliwości. Nim zorientowaliśmy się co się dzieje, w pokoju stało już kilku ukraińskich zbirów, rabując i wynosząc co było można. Gdy wyprowadzano nas z domu pod pretekstem sprawdzenia dokumentów, nie pozwolono nam niczego więcej zabrać. Zdarli mi nawet z szyi złoty łańcuszek z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, który dostałam od Taty za dobre oceny w nauce. Tatę zabrał jeden, a mnie pod lufą karabinu prowadził drugi żołnierz. W domu starałam się nad sobą panować i nie okazywać tego jak bardzo się boję, ale na drodze, na widok ludzi desperujących, znajdujących się w takim położeniu jak ja, głośno się rozpłakałam. Nie chciałam jeszcze umierać i chciałam żyć. Przez łzy, które zalewały mi oczy nic nie widziałam, ale usłyszałam głos: - "czoho wy płaczete, nie płaczte, tam je ten lejtnant szczo u was wodu pył, wam niczo ne bude". Był to ten sam sierżant, który razem z porucznikiem przyszedł w sobotę do biura w którym pracowałam. Gdy doprowadzono mnie na miejsce przeznaczenia odważyłam się poprosić o rozmowę z porucznikiem, który razem z kapitanem i jeszcze jednym wojskowym siedział na rowie naprzeciw domu, dawnej "karczmy", gdzie umieszczono przyprowadzanych mieszkańców wsi, wśród których był także mój Tata i dwóch księży: Wojciech Szlęzak i Adam Habrat. Porucznik poznał mnie a po sprawdzeniu dokumentów zapytał po polsku: "co pani tu robi, skoro pracuje w Szczercu a zameldowana jest we Lwowie?" Odpowiedziałam, że "z Siemianówką łączy mnie dużo, tu się wychowałam, tu mieszka i stąd pochodzi mój ojciec. Bardzo kocham swojego ojca i proszę mi go zwrócić". Wtedy porucznik powiedział, że zwolni mojego ojca i księdza (Habrata) pod warunkiem iż mu powiem jaka tu jest organizacja, jaką mają broń i kto do niej należy. Odpowiedziałam krótko "nie powiem, bo nie wiem, a gdybym wiedziała to honor cenię więcej niż życie.” On przyznał mi rację, ale Taty mi nie oddał. Ponieważ nadal nie wiedziałam co z nami będzie, zapytałam czy mogłabym pójść do domu po rzeczy, gdyż Tata wyszedł bez marynarki a ja w cienkiej bluzeczce. Porucznik pozwolił mi powrócić do domu w asyście jednego żołnierza, który otrzymał rozkaz przyprowadzenia mnie z powrotem. Dom, do którego tak bardzo chciałam wrócić, nie był tym, z którego wyszłam przed godziną. Moje walizy z rzeczami, które przywiozłam i jeszcze nie rozpakowałam, znikły. W mieszkaniu było wszystko porozrzucane, szafa pusta wysunięta na środek pokoju, wisiały tylko Taty palto i kolejowa marynarka. Wzięłam więc co pozostało, trochę żywności do koszyczka. Wiele wspomnień przechodziło mi przez myśli, które przerwała kolejna wizyta rabusiów. Żołnierz z mojej ochrony, cały czas siedział cicho tylko mnie obserwując, powiedział im "tu nie wolno rabować, lejtnant Baranowski zakazał". Oni zasalutowali i wyszli. Wracałam do miejsca kaźni a przede wszystkim bliżej Taty. Żołnierze strzelali do wszystkiego. Kule świstały koło mnie a ja pogodzona z losem szłam drogą i słuchałam mojego opiekuna, który mówił, że to co teraz się dzieje, to za Miłoszowice. Rzekomo Polacy rozrywali tam na płotach ukraińskie dzieci, w co do dziś trudno mi uwierzyć, bo nikt z pośród znanych mi Ukraińców nie wspomniał o takich barbarzyńskich praktykach. Tak dotarłam z powrotem do rowu przed karczmą, podałam Tacie wszystko co przyniosłam, usiadłam na rowie i zaraz zaczęła się gehenna. Dwóch żołnierzy przyprowadziło jednego z braci Kubajewskich w związanych z tyłu rękach. Jeden żołnierz trzymał wiadro z kulami a drugi duży pistolet, który podobno znaleźli przy nim. Porucznik Baranowski wziął ten pistolet i bił go nim po twarzy a chłopiec, choć cały skrwawiony stał wyprostowany, mimo, że tak bardzo cierpiał. Nie mogąc na to patrzeć, krzyknęłam "na co ty jeszcze czekasz". Wtedy on odwrócił się i pobiegł w dół szosy, gdzie dosięgły go kule z automatu. Zauważyłam, że porucznik nie był tym zachwycony, iż ośmieliłam się mu przerwać przyjemność katowania. Opanował się jednak i powiedział "byłbym rad, gdyby pani stąd poszła". Ja jednak nie posłuchałam, z nadzieją, że odda mi mojego Tatę. Siedząc na rowie widziałam jak w jamie po wadze wozowej siekli wrzucanych tam żywych ludzi, jak bili i strzelali. Ich krzyki i jęki rozdzierały mi serce, a po chwili już nic nie słyszałam i nie widziałam. Gdy po szoku ocknęłam się we młynie, zobaczyłam troskliwie opiekującego się mną starszego pana, który także został zwolniony przez dowództwo SS Galizien i z kimś mnie tam przyniósł. Nazwiska tego pana nie pamiętam, ale wiem, że razem z żoną, z którą zgubił się w tej zawierusze miał schronienie na plebanii i że pochodził z Krakowa. Sporządził przede mną ustny testament ustalając, że majątek za Krakowem i kamienicę w Krakowie przeznacza dla swojej żony. Wracam do chwili, kiedy odzyskałam przytomność umysłu i usłyszałam straszny huk z dział lub moździerzy. Gdy wyszłam po schodkach na górę, to przez okno zobaczyłam ogromne słupy ognia palących się domów. Po chwili do młyna przyszło dwóch żołnierzy i chcieli mnie ze sobą zabrać. Wtedy zaryzykowałam powołując się na porucznika Baranowskiego i powiedziałam, że kazał mnie na siebie czekać we młynie. I tym sposobem znowu ocalałam. 


Potem zaczęły trąbić klaksony, ktoś kogoś wołał, słychać było odjeżdżające samochody i zapanowała cisza. O zmierzchu do młyna przyszedł jakiś chłopiec oznajmiając, że Tata mój zastrzelony a ja nie mam gdzie wracać, bo nie ma już naszego, małego, białego domku. Z kilkoma innymi osobami przesiedziałam noc. Rano musiałam się przekonać o wiarygodności słów chłopca, który przyniósł mi tę smutną i straszną wiadomość o moim Tacie i naszym domku. Lecz nikt nie odważył się pójść ze mną do tej części wioski, która z małymi wyjątkami przestała istnieć a pozostały jedynie zgorzeliska z których unosił się dławiący zapach spalenizny. Szłam więc sama po pobojowisku między pomordowanymi i zastrzelonymi, którym lipcowe gorące słońce paliło zbolałe, martwe twarze, niektóre jeszcze bardzo młode. Tacie, który leżał obok jednego z braci Kubajewskich przykryłam twarz chusteczką i to było wszystko co w danej chwili mogłam dla niego zrobić. Poszłam więc tam, gdzie wczoraj jeszcze stał nasz domek a teraz pozostało po nim trochę gruzu i blacha z dachu, która wszystko przykryła. Na środku niej siedział mały kotek, ulubieniec Taty. Chociaż zabierałam go stamtąd kilkakrotnie, on stale tam wracał. Ja, również nie pocieszona wróciłam do młyna. Dopiero wieczorem rodziny pomordowanych i postrzelonych zabierały swoich bliskich, aby ich pogrzebać. Tata mój został pochowany nawet bez trumny bo nie można było już dłużej czekać. Wykopanie grobu zawdzięczam swojej kuzynce Gieni Wieczystej z domu Dereń i dwom wojskowym Niemcom, którzy wycofując się. odpoczywali przy szosie między cmentarzami. Krzyż o który za kilka dni się postarałam, poświęcił i wkopał ksiądz Adam Habrat a na jego tablicy wypisałam słowa: 

"Ucisz Boże łzy pamięci

Uśmierz boleść mojej duszy

Niech się wola Twoja święci

Niech pokora niebo wzruszy".


☑️Z opracowań Edwarda Zawady:


"Bilans akcji ukraińskich essesowców okazał się dla Siemianówki tragiczny. Spłonęły, z małymi wyjątkami (w zależności od kierunku wiatru i gęstości zabudowy) domy mieszkalne i zabudowania gospodarskie, ze wszystkim co się w nich znajdowało na przestrzeni przeszło kilometra, w sumie około sto budynków. Zginęło trzydzieści osób, z tego na pięciu dokonano egzekucji na oczach spędzonych do "karczmy" ludzi, przed tym ich masakrując i katując. Byli to Stanisław Dereń (ojciec Marii Dereń-Witwickiej autorki wspomnień cytowanych w tym opracowaniu), Władysław Mazur, nauczyciel ze Szczerca (kwatermistrz obwodu AK Siemianówka pseudonim "Aleksander"), bracia Jan i Bronisław Kubajewski z Łanów, przy których znaleziono broń oraz Stefan Bilski (Bielski) furman na plebanii, zabity w ostatniej chwili, za służbę polskiemu księdzu. Zastrzeleni zostali w różnych przypadkowych miejscach Franciszek Dereń i Józef Merski (na terenie swoich gospodarstw), Jan Dukiewicz (na cmentarzu), Maria Tułowa z d. Lisik ( w pobliżu własnego domu), Wiktoria Lisik, Władysław Szachnowski, Michał Wojciechowski oraz Agnieszka , o nie znanym nazwisku. Zginęli, uduszeni wskutek pożaru budynków w których szukali schronienia: Szczepan Dżugaj (Dżez), Stanisław Dżugaj, Joanna Pfeifer z d. Dżugaj z trojgiem małych dzieci (w piwnicy pod spaloną stodołą), Andrzej i Józef Horak, Zbigniew Horak z Łanów, Kazimierz Zychowicz, Józef Miga (uduszeni w piwnicy zabudowań Jana Kosmatego. Anna Mendychowska, Aniela Dziedzic, Maria Fedyniak (uduszeni w piwnicy Michała Fedyniaka. Wszyscy oni spoczywają na siemianowskim cmentarzu. W pewnym momencie do dowódcy oddziału SS Galizien podjechał oficer niemiecki na motocyklu z rozkazem zakończenia akcji. Zgromadzonych zakładników zwolniono a oddział ukraiński załadował się na samochody i odjechał. Nieco dziwi ten fakt rezygnacji z wymordowania zgromadzonych zakładników w tzw. "karczmie". SS Galizien była wówczas jeszcze ściśle podporządkowana Niemcom. Być może, że ta "łaska" wynikała z tego, że Niemcy nie chcieli komplikować sobie odwrotu przewidując reakcję zrozpaczonych i gotowych na wszystko ludzi".

Post Agnieszka Marciniuk 

#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства

#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust