5 września 1944 roku podczas Powstania Warszawskiego Irena Kowalska i Jan Wuttke ps. Czarny Jaś wzięli powstańczy ślub.
"Około szóstej rano usłyszała szybkie kroki na schodach i trzask klucza obracanego w zamku. Wpadła Irka.
Matusiu, mam taką dobrą nowinę - wołała od progu. Pani Janina usiadła na łóżku.
Serce zabiło szybko.
- Mamo, dziś mój ślub!
Pani Janina zatrzepotała powiekami. Chwilę jeszcze siedziała bez ruchu i bez słowa ogarnięta zamętem uczuć na widok promieniejącej szczęściem starszej swej córki. Potem najwyższym wysiłkiem woli podniosła się z posłania i choć ręce jej drżały, poczęła wyjmować z szuflad, co miała najlepszego z soków owocowych, bielizny, drobiazgów toaletowych. Dźwięczny, młody, radosny głos rozbrzmiewał nieustannie po trzech pokojach ich mieszkania na Dobrej, zwierzając się matce ze spraw błahych i ważnych.
- Dziś w nocy idziemy z „Zośką” na Czerniaków, mamy już wyznaczone stanowiska. - Po szybkim śniadaniu matka i córka zabrały się do pakowania plecaka. Jeszcze kilka czynności, włożenie plecaka na ramiona i Irka, tak zawsze powściągliwa, zarzuca matce ręce na szyję i całuje ją, ciepła, rozgrzana radością.
- Uściskaj ode mnie Jasia - mówi pani Janina tuląc córkę. A kiedy wymawiała to zdanie, przez mózg jej przemknęło paniczne pytanie: „Ostatni raz ją widzę?”
Córka szybko zbiegła po schodach. Matka stała oparta o poręcz, wsłuchując się w echo zanikających kroków i w nierówne uderzenia pulsów na skroniach.
Gdy wróciła do swego pokoju, nie położyła się już. Chodziła jak automat tu i tam.
„Szkoda, że nie spytałam jej o Marynę, mogła przecież słyszeć coś nowego”.
A tymczasem Irka pędziła w górę Tamką. Nie czuła ciężaru plecaka, nie słyszała strzałów w rejonie uniwersytetu, nie widziała ogromnego słupa dymu nad Starówką. Czy w ambasadzie znajdzie się żelazko? Jasiowi trzeba koniecznie wyprasować panterkę i spodnie!
Ślub odbył się w kaplicy na Hożej. Tym razem ojciec Paweł wiązał dwie młode pary z „Zośki”. Przyjaciół i widzów zebrało się sporo. Irka i Jaś czynili korzystne wrażenie, oboje wysocy, postawni, on - z włosami, których czerń lśniła granatem, ona - jasna blondynka, o złocistym odcieniu włosów; oboje w panterkach, przewiązanych pod szyją pomarańczowymi chusteczkami, oboje w spodniach żołnierskich i żołnierskich butach. Tylko wyraz twarzy młodej pary był nieco zaskakujący: uniesiona głowa dziewczyny miała wyraz zaczepnej odwagi, natomiast ogromne oczy mężczyzny, widoczne spoza grubych soczewek okularów, oraz ruchliwość powiek, warg, czoła ujawniały wrażliwość uczuć, ale i niepokój wewnętrzny.
Po ślubie Jerzy (od paru dni kapitan Jerzy!) urządził ku czci młodej pary bibę.
Hali ambasady bułgarskiej byt zapełniony, a menu przyjęcia - imponujące: kanapki z konserw, befsztyki z koniny, po naparstku oryginalnej czarnej kawy i wino.
Sto lat, sto lat, sto lat - śpiewali chórem po krótkim przemówieniu Jerzego. Śpiewał wygodnie rozparty w krześle Andrzej Morro, śpiewał wesoło piękny Książę, śpiewał najgłośniej sam Czarny Jaś i nawet Anoda z postrzałem w płuco. Jeremi wprawdzie nie „ryczał” i nie „wygłupiał się”, ale był pogodniejszy niż zwykle i z przyjemnością łykał czarną kawę. Nie wypuszczał z lewej dłoni ręki Jasi, którą co chwila głaskał delikatnie (opatrunek Jasi był już bardzo zredukowany). Stojący w kącie pan Bolesław mrugał nerwowo oczami, pocierał niezdecydowanie szorstką brodę i nie mógł odpędzić z serca niespokojnego zdumienia i lęku przed tą bawiącą się głośno młodzieżą. Przecież przed paroma tygodniami, przed kilkoma dniami, przedwczoraj ci młodzi ludzie widzieli śmierć swych braci, sióstr, przyjaciół, ukochanych.
W ciągu całego wieczoru raz tylko wspomnieli poległych. - Wiesz, Jaś - pokiwał Słoń - gdyby był z nami Alek, ten by ci urządził ślub! Klęczelibyście z Irką na flagach hitlerowskich, zamiast świec płonęłyby znicze spirytusowe, a ojciec Paweł musiałby zamiast piuski mieć na głowie hełm. A my? Skapcanieliśmy w powstaniu. Ginie w narodzie fantazja!
- Ho, ho, ho - wpadł w ton Słonia Andrzej Morro - a gdyby żył Kołczan, młoda para wychodząc z kaplicy musiałaby przejść pod skrzyżowanymi karabinami i peemami. Kołczan,
Kołczan...
Potem śpiewali piosenki powstańcze i harcerskie oraz oglądali prezenty ślubne, które otrzymali młodzi: kilka kolorowych, pachnących mydełek, paczkę naboi pistoletowych, tuzin chustek do nosa, skarpety...
Zbliżał się wieczór. Trzeba było kończyć ucztę.
W miarę jak biegły godziny wieczoru, na terenie ambasady cichły głosy, twarze przybierały z powrotem wyraz skupienia, ruchy przechodzących stawały się szybkie. Po skrupulatnym przeglądzie broni i poprawieniu braków w jej stanie plutony przystąpiły do przygotowywania wymarszu i przejścia na Czerniaków.
Noc z 4 na 5 września była znów nocą księżycową. "
Post Kamienie Na Szaniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
#PolishHolokaust