2 lutego 1950r. Aresztowany został przez komunistów Józef Wieciech, żołnierz Armii Krajowej, oficer Wojska Polskiego, uczestnik kampanii wrześniowej i Powstania Warszawskiego, bohater bitwy pod Wyrami na Śląsku.
Wspomnienia Józefa Wieciecha uczestnika kampanii wrześniowej 1939r. opracowane przez córki Irenę i Iwonę na podstawie audycji radiowej pt.” Opowieść z września 1939 r.” nadanej 4 września 1973 roku .
. Jednym z żołnierzy września, którzy mimo przegranej nie złożyli broni i nie skapitulowali przed wrogiem, był Józef Wieciech. Pochodzi z Ziemi Bocheńskiej. Tuż przed wybuchem wojny polsko-niemieckiej, ukończył Szkołę Oficerską w Ostrowie Mazowieckiej. Z chwilą wybuchu wojny, jako nowo mianowany podporucznik, został powołany do 73 Pułku Piechoty stacjonującego w Katowicach. Został dowódcą plutonu 6 Kompanii II Batalionu. Ze wspomnień z tego okresu utrwalił mu się najbardziej w pamięci pierwszy bój, jaki stoczył z najeźdźcą hitlerowskim pod miejscowością Wyry, niedaleko Mikołowa w dniu 2 września. Początkowo Niemcy zajęli tę miejscowość. II Batalion 73 Pułku Piechoty, w skład którego wchodził pluton podporucznika Wieciecha, otrzymał rozkaz odbicia Wyr.
Józef Wieciech wspomina :
"Nasz Batalion zajął podstawę wyjściową do natarcia w zabudowaniach i na terenie cmentarza, znajdującego się naprzeciw miejscowości Wyry. Około godziny 15 przyszedł rozkaz do natarcia - ruszył batalion. Z postawy wyjściowej, przesuwając się między domami następnie między grobami cmentarza, batalion wyszedł na łąkę, leżącą w dolinie, która była zupełnie otwartym terenem. W tym momencie posypała się lawina ognia - z przodu, z prawej strony i z powietrza. Wydawało się, że nikt nie jest w stanie przez to przejść. Trudno mi dzisiaj powiedzieć co przeżywałem w tym momencie. Rozpacz, powiedzmy i strach i determinacja, spowodowała, że ruszyłem jako pierwszy prowadząc pluton, zrozumiałe, żołnierz musiał widzieć, że idzie oficer przed nim i pomimo wielkich strat, doszliśmy na odległość szturmową. Kiedy byliśmy już około 100 do 80 metrów przed linią niemieckiej obrony, poderwałem oddział do szturmu i z krzykiem uderzyliśmy na umocnione pozycje Niemców. W momencie kiedy podrywaliśmy się do szturmu, zauważyliśmy pierwszych, pierzchających Niemców, uciekających. To poderwało nas, dodało nam jeszcze ducha, ponieważ widzieliśmy, że Niemcy uciekają. W rezultacie zajęliśmy stanowiska niemieckiej obrony, pościgu nie prowadziliśmy, ponieważ otrzymaliśmy rozkaz zatrzymania się na linii Wyr.
W rezultacie tego szturmu mojego plutonu, zostało stwierdzone i udokumentowane, że na moim odcinku został zabity jeden oficer niemiecki i dziewięciu żołnierzy. Do niewoli wzięliśmy jednego podoficera i jedenastu żołnierzy, przy czym, niektórzy z nich, poddając się, łamaną polszczyzną mówili, że ich rodziny pochodzą rzekomo z Polski - obawiali się, powiedzmy, rozstrzelania".
Szturm w jakim brał udział pluton podporucznika Wieciecha pozostał na zawsze we wspomnieniach jego żołnierzy.
Była to walka straszna i bezpardonowa.
"Była lawina ognia tak duża, że niemal co kilka metrów wybuchał pociska artyleryjski, a karabiny maszynowe stworzyły, wydawało by się, zaporę nie do przejścia. Tym niemniej mieliśmy, może dlatego, szczęście, że idąc jako pierwsi, przeskoczyliśmy w pierwszej fazie ogień zaporowy, a następnie pociski artyleryjskie już wybuchały za naszymi plecami. Żołnierz, pomimo, że widział ogromne straty, bo muszę tutaj zaznaczyć, że straty własne plutonu wyniosły ośmiu żołnierzy zabitych i jedenastu rannych, żołnierz był pełen zapału i w rozmowie mówiliśmy, no teraz to już pójdziemy aż do Berlina. Zapał ten został bardzo szybko zgaszony, ponieważ około 11 w nocy przyszedł rozkaz wycofywania się kompanii z zajętych stanowisk. No cóż, znów zamieniły się uczucia radości na uczucia wątpienia. Nie widzieliśmy, na niskim stosunkowo szczeblu dowodzenia, jakie są powody naszego wycofywania. Dopiero kiedy ruszyliśmy w odwrót w stronę Katowic, w stronę Sosnowca, dowiedziałem się, że rejon Częstochowy został opanowany przez Niemców i tak rozpoczął się odwrót".
Odwrót oddziału podporucznika Wieciecha odbywał się przez Ziemię Krakowską. Pod Wiślicą Polacy próbowali kontratakować nacierających Niemców. Przychodziło do ciężkich starć, nieraz kończących się sukcesem. Tak było na przykład w Stobnicy.
„W czasie naszej walki wjechała do miasta orkiestra niemiecka myśląc, że Niemcy Stobnicę zajęli. Tam rozbroiliśmy tę orkiestrę dalej przez Połaniec aż do Tarnobrzegu. W rejonie Tarnobrzegu ochraniałem swoim plutonem przeprawę przez Wisłę. Jako jeden z ostatnich oddziałów przeprawiłem się przez już załamany i zbombardowany most i również z resztką plutonu, który był już po mocnym wykruszeniu się, poszedłem w rejon Starowej Woli, Huty Krzeszowskiej i tam otrzymałem rozkaz ubezpieczenia batalionu z lewej strony. Kiedy z plutonem podszedłem do lasu zaobserwowałem niemieckie mundury. Po podczołganiu się z plutonem, zauważyliśmy obsługę niemieckiego karabinu maszynowego, obserwującego las, ale nie w naszą stronę - z drugiej strony.
Dałem rozkaz podczołgania się jak najbliżej i w błyskawicznej akcji zlikwidowaliśmy całą obsługę tego ciężkiego karabinu maszynowego. Wszyscy Niemcy zostali zabici, ani jeden z naszych żołnierzy nie został ranny ponieważ Niemcy nie zdążyli nawet chwycić za broń, nie zdążyli wystrzelić nawet jednego pocisku. Potem maszerowałem dalej na wschód. przeżyliśmy z plutonem bardzo ciężki nalot w rejonie Zwierzyńca, gdzie znów kilku moich żołnierzy zostało zabitych i rannych, i w rezultacie z dwunastoma żołnierzami, przy czym do dziś pamiętam, moim zastępcą był kapral Dziedzic, doszedłem w rejon Szarowoli pod Tomaszowem Lubelskim. Tam jednostki wojskowe, zorganizowane na nowo, również zorganizowany 73 Pułk, otrzymał rozkaz przebicia się na Tomaszów Lubelski i dowodziłem plutonem w ataku i w czasie tego natarcia zostałem ranny w głowę, straciłem przytomność i pozostałem na polu walki od godziny ok. 17 do godziny 23, kiedy to niemieccy sanitariusze zbierali trupy i sądząc że nie żyję, również zaczęli mną szarpać, chcieli rzucić mnie na wóz i wywieźć. Wtedy zacząłem jęczeć, przyszedłem do przytomności, co Niemcy zauważyli i przewieźli mnie do szkoły gdzie leżeli ranni polscy żołnierze. W tej szkole byłem 3 dni, na trzeci dzień zostałem załadowany na wóz transportu sanitarnego i według słów woźnicy, którym okazał się Austriak z którym rozmawiałem mieliśmy być przewiezieni Rzeszy do niewoli."
Jak uciec by nie dostać się do niewoli i do tego w Niemczech - takie pytanie zadawał sobie dowódca plutonu. Był ciężko ranny w głowę. Zdawało się, że sprawa jest przesądzona, że trzeba będzie zrezygnować z ambitnego, ale wprost niemożliwego do wykonania planu ucieczki, ale znalazło się wyjście.
"Zawdzięczam kolegom, podporucznikowi z Wieliczki i kapralowi z Wiślicy, których nazwiska do dziś nie pamiętam, że przeżyłem. I kiedy po kilku dniach transportu, w rejonie Łańcuta byłem na tyle już silny, że mogłem poruszać się, mogłem chodzić, sam woźnica Austriak zaproponował nam ucieczkę, mówił po polsku ponieważ przed wojną służył w Krakowie w 13 Regimencie, jak on to nazywał Infanterii. Tenże Austriak sam nam pomógł zejść z wozu i sam nas podprowadził pod opłotki i wepchnął nas do ogrodzenia gdzie znów Polacy przejęli nas i po kilku dniach przyszedł do mnie lekarz wojskowy już w przebraniu. Po kilku dniach ruszyliśmy w stronę Rzeszowa. Wojna jeszcze trwała, tym niemniej nie było już żadnych możliwości walki. Zresztą oficerowie, którzy ze mną leżeli w szpitalu, w tym polowym szpitalu w szkole, powiedzieli mi, żebym starał się na własną rękę uciekać. Podkreślali, co zresztą potwierdził ten woźnica Austriak, że wszystkich oficerów i podoficerów Śląskich Pułków mają rozkaz wysegregować i odwieźć na Śląsk, gdzie zostaną sądzeni oddzielnie. To się potwierdziło rzeczywiście później. Po kilku dniach kiedy byłem w rejonie Łańcuta, kiedyśmy przechodzili lasem, zostaliśmy schwytani przez patrol niemiecki i zaprowadzeni do obozu w Łańcucie. Na drugi dzień transport odchodził w stronę dworca. W tym momencie, korzystając z zamieszania, spowodowanego wjechaniem pijanych żołnierzy niemieckich samochodem w kolumnę, zbiegłem, ukryłem się najpierw w beczkowozie na śmieci i pomimo poszukiwań, Niemcy zebrali resztę i poszli dalej. Wtedy wyszedłem stamtąd i już samodzielnie, ponieważ tamci dwaj zniknęli, rozpocząłem marsz z powrotem do swojej miejscowości. Po kilku dniach znalazłem się w Rzeszowie, skąd razem z transportem zboża, obandażowany, przybyłem do Bochni i tam dzięki pomocy kobiet, które przynosiły jeńcom jedzenie, udało mi się przejść przez kordon niemiecki i wróciłem do rodziców, którzy mieszkali w Lipnicy Dolnej w powiecie bocheńskim."
Józef Wieciech ps „ Tamarow-Boruta”nie zrezygnował jednak z dalszej walki z wrogiem. Po krótkim pobycie w domu, dalej zajmował się organizacją ruchu oporu. Opracowywał i brał udział w wielu akcjach skierowanych przeciwko okupantowi. Po utworzeniu w 1942 roku Armii Krajowej ( AK), został komendantem samodzielnej placówki „ Łosoś” a następnie dowódcą I batalionu 12 pułku piechoty z siedzibą w Lipnicy Dolnej. W 1943 roku zorganizował na terenie placówki” Łosoś” Szkołę Podchorążych Piechoty.
Wraz ze swoim oddziałem w1944r.w lipcu w nocy z 26 na 27 przeprowadził akcję uwolnienia 128 więźniów z niemieckiego więzienia w Nowym Wiśniczu, na kilka godzin przed wywiezieniem ich do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
Józef Wieciech po wojnie zamieszkał w Łodzi. Zmarł 26 stycznia 1992 r..Został pochowany w grobowcu rodzinnym na Starym Cmentarzu w Lipnicy Dolnej.
Irena i Iwona Wieciech
⬇️
https://polishholokaust.blogspot.com/2022/07/w-nocy-z-26-na-27-lipca-1944-r-zonierze.html?m=1
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
#PolishHolokaust