18 września 19944 roku nad powstańczą Warszawę przybyło 107 amerykańskich bombowców "Flying Fortress". Zrzuciły one ponad 1 200 zasobników z bronią, amunicją, lekarstwami i jedzeniem. Był to jedyny dzienny zrzut wykonany przez alianckie lotnictwo. Ta cenna, jednak spóźniona operacja była pierwszą i ostatnią akcją udzielenia pomocy przez amerykańskich lotników.
Niestety na skutek wysokiego pułapu dokonywania zrzutu Powstańcy zdołali przejąć jedynie niewielką część zasobników...
Rząd emigracyjny zabiegał w Waszyngtonie o wsparcie Powstania Warszawskiego drogą lotniczą praktycznie od momentu jego wybuchu. Już 6 sierpnia 1944 r. ambasador Jan Ciechanowski, działając na polecenie prezydenta Władysława Raczkiewicza, zwrócił się do Amerykanów o udzielenie takiej pomocy. Spotkało się to z pozytywnym odzewem ze strony rządu USA i sztab amerykańskiego lotnictwa w Europie rozpoczął tworzenie planów operacji.
Zakładano, że uda się dostarczyć zaopatrzenie w ramach przeprowadzanych właśnie kolejnych operacji o kryptonimie „Frantic”. Były to loty wahadłowe. W ich trakcie amerykańskie bombowce, w silnej osłonie myśliwców, startując z baz w Anglii lub we Włoszech, atakowały cele na terenie Niemiec lub ich państw sojuszniczych. Następnie lądowały na przydzielonych im przez Sowietów lotniskach na Ukrainie. Po uzupełnieniu paliwa i amunicji wracały do macierzystej bazy, ponownie wykonując różnego rodzaju zadania bojowe. Do 6 sierpnia 1944 r. przeprowadzono w sumie pięć takich operacji.
W trakcie przygotowywanej misji „Frantic 6” Amerykanie zaproponowali Sowietom, że zbombardują wskazane przez nich lotniska Luftwaffe w rejonie Warszawy, a następnie zrzucą powstańcom zasobniki z bronią i zaopatrzeniem.
Stalin wówczas gwałtownie zaprotestował i, mimo interwencji samego prezydenta Roosevelta, odmówił przyjęcia amerykańskich samolotów na swoich lotniskach. Sowiecki wódz zakomunikował, że wznowienie wypraw lotniczych odbędzie się wyłącznie pod warunkiem, że Amerykanie nie będą próbowali wspierać powstańców.
Niespodziewanie 12 września Stalin zmienia jednak zdanie i zezwala na lądowanie amerykańskich bombowców na sowieckich lotniskach. Bynajmniej nie był to akt miłosierdzia ze strony sowieckiego dyktatora. Trwały w Warszawie rozmowy o kapitulacji Powstania i zakończenia walk (9 września wysłannicy gen. Bora-Komorowskiego nawiązali kontakt z gen. Güntherem Rohrem, jednym z dowódców niemieckich, w sprawie rozmów kapitulacyjnych). Było to nie na rękę Stalinowi więc robił wszystko by podsycić walki a przez to wykrwawić AK, która by mogła po przejściu frontu działać przeciw nowej okupacji. Rozmowy kapitulacyjne przerwano a z Londynu nadszedł sygnał o zgodzie Stalina na pomoc Powstaniu i mającej nastąpić wielkiej alianckiej wyprawie lotniczej.
Z praskiej strony Wisły słychać było również odgłosy artylerii, co mogło sugerować, że Armia Czerwona rzeczywiście idzie na odsiecz Warszawie. Wobec powyższego 11 września pertraktacje przerwano.
Amerykańska wyprawa, oznaczona kryptonimem „Frantic 7”, miała wystartować 14 września. Niestety fatalne warunki atmosferyczne spowodowały, że samoloty zostały uziemione w bazach w Anglii.
15 września do lotu nad Polskę poderwano 110 wyładowanych bronią i zaopatrzeniem „Latających Fortec” B-17 osłanianych przez 150 myśliwców P-51 „Mustang”. Nad Morzem Północnym panowała jednak ponownie wyjątkowo zła pogoda i wyprawa zawróciła do Anglii.
Kolejną próbę podjęto w poniedziałek 18 września 1944 r. Tym razem wszystko przebiegało pomyślnie. O 5.55 rano do lotu nad Warszawę wystartowało 110 B-17 ze składu 95, 100 i 390 Bomber Group. Po drodze na skutek defektów technicznych zawróciły do baz trzy „Latające Fortece”.
Amerykańska wyprawa przeleciała nad Morzem Północnym i następnie, lecąc wzdłuż wybrzeża Bałtyku, przekroczyła brzeg w okolicach Koszalina. Tam też miała dołączyć do B-17 eskorta w postaci 64 myśliwców „Mustang” z 355 Fighter Group.
Tymczasem formacja „Mustangów” w okolicach Szczecina dostała się pod celny ogień niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Kilka maszyn zostało uszkodzonych, a jeden z pilotów ranny. Myśliwce dołączyły do bombowców dopiero w okolicach Torunia.
Pora ku temu była najwyższa, bowiem niecałe pół godziny później wyprawa została zaatakowana od czoła przez niemieckie myśliwce Messerschmitt Bf 109 z 51 Jagdgeschwader. Do starcia doszło w okolicach Nasielska, około 40 km od Warszawy. Amerykanie zestrzelili cztery niemieckie myśliwce, tracąc dwóch pilotów.
Mimo przeciwdziałania „Mustangów” kilka Bf 109 jednak przedarło się w pobliże ochranianych bombowców. Jeden z B-17 z 390 Bomber Group został skutecznie ostrzelany przez niemieckiego asa myśliwskiego porucznika Günthera Jostena. Pilot, porucznik Francis Akins, zginął trafiony pociskiem z 20-milimetrowego działka Messerschmitta.
Drugi pilot nie zdołał opanować maszyny i „Latająca Forteca” rozbiła się pod Dziekanowem Leśnym. Z dziesięcioosobowej załogi zaledwie trzech lotników wyskoczyło na spadochronach. Jeden z nich, Polak z pochodzenia, strzelec pokładowy sierżant Walter Shimsock (Władysław Szymczak), ze złamaną nogą dostał się do niewoli i po przesłuchaniu został przez Niemców zamordowany.
Amerykańska wyprawa dociera nad Warszawę około godz. 14.00. Mieszkańcy stolicy i powstańcy są zaskoczeni, panuje ogromna radość. Generał Bór-Komorowski wspominał: "Warszawa przeżywała chwile nieopisanego entuzjazmu. Wszyscy z wyjątkiem chorych i rannych wylegli z piwnic. Opustoszały podziemia, zaroiły się podwórza i ulice. Z początku wszyscy myślą, że jest to desant polskiej brygady spadochronowej".
Bombowce zniżają się do pułapu 14 000 stóp (około 4200 metrów), aby można było w miarę celnie zrzucić zasobniki na tereny kontrolowane przez powstańców. Na tej wysokości jednak zabójczo skuteczny jest ogień niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. W efekcie 35 „Fortec” zostaje uszkodzonych, w tym 8 ciężko. Z samolotów sypią się zasobniki wyładowane bronią, amunicją, zaopatrzeniem i lekami.
Warunki, w jakich dokonano zrzutu, były jednak bardzo trudne. Jak raportowali później lotnicy, nad miastem unosił się całun dymu i o jakiejkolwiek celności nie było mowy.
W istocie z 1284 zasobników, jakie zrzucono nad Warszawą, zaledwie 228 dostało się w polskie ręce. Pozostałych 80 procent spadło na praski brzeg Wisły bądź też na tereny zajęte przez Niemców, którzy znaleźli w nich nawet niemiecką amunicję do zdobycznej broni używanej przez powstańców. Jeden z niemieckich żołnierzy stwierdził wówczas ironicznie: "Ależ oni są przyzwoici. Amerykanie przywożą broń i amunicję, którą w pośpiechu zostawiliśmy na Zachodzie, i samolotami dostarczają nam je tu, do Warszawy".
Mimo optymistycznych raportów sztabu amerykańskiego lotnictwa, który z zadowoleniem podkreślał, że doskonale udało się zrealizować cele misji przy znikomych stratach własnych, tak naprawdę sytuacja powstańców w diametralny sposób nie zmieniła się.
Zaopatrzenie dotarło zbyt późno i było go zbyt mało. Nic nie mogło już odwrócić losów Powstania. Było to spowodowane głównie nieugiętą postawą Stalina, który miał własne plany w stosunku do Polski.
Gdy Amerykanie zwrócili się do Sowietów z prośbą o zgodę na kolejną tego typu operację, potrzeba było aż dwunastu dni, aby otrzymać pozytywną odpowiedź. Jednak 30 września zła pogoda uniemożliwiła lot, a następnego dnia Moskwa wydała komunikat, w którym oświadczyła, że "dalsze loty są zbędne, ponieważ warszawskich partyzantów ewakuowano".
Samoloty z białymi gwiazdami nie pojawiły się już nad Warszawą.
Post Historia Wczoraj i dziś.
Proszę poprawić datę. Rok 1944 zamiast 199944
OdpowiedzUsuń