środa, 27 marca 2019

Ludobójstwo na Polakach wsi Tarnoszyn, 17, 18, 28  marca 1944r.


28 marca 1944 roku we wsi Tarnoszyn pow. Rawa Ruska (Tomaszów Lubelski) upowcy z udziałem policjantów ukraińskich ze Szczepiatowa, dokonali drugiego napadu. Razem z rzezią dokonaną nocą z 17 na 18 marca , wymordowali 178 Polaków: 140 z Tarnoszyna oraz uciekinierów ze innych wsi, 21 z Ulhówka oraz 17 z Dynisk, spalili wszystkie gospodarstwa polskie, plebanię i kościół.
Po dziesięciu dniach, 28 marca banderowcy we współpracy  z miejscową ukraińską komendą policji pomocniczej aresztowali pozostałych Polaków ze wsi Tarnoszyn i oddalonej o pótora kilometra wsi Szczepiatyn. Aresztowanych prowadzono drogą za wieś, w kierunku Krzywicy. Tam wszystkich wymordowano i wrzucono do rowu. Podczas ekshumacji zidentyfikowano w rowie 18 ciał.
Tadeusz Wolczyk dotarł do świadka wydarzeń – Ukraińca, Iwana Grocholskiego, który opowiadał mu we Lwowie w 1969 roku: „28 marca zaprzęgłem konie i pojechałem do Tarnoszyna, do brata Józka. Miał mi dać jęczmień na siew. Na drodze nieopodal domu brata stała spora grupa kobiet, męszczyzn i dzieci - Polaków. Byli pilnowani przez kilku młodych, uzbrojonych chłystków. W domu brata było gwarno. Na stole bimber. Przy stole siedzieli: Iwan Maślij, Paweł Pistun i Łachodycz - posterunkowy policji i jakiś nieznany mi młody człowiek oraz Krasejko. Zrozumiałem, że nie w porę się tu znalazłem. Gdy usłyszeli, że jestem wozem, najpierw chcieli mi go zarekwirować, potem polecili abym udał się do Szczepiatyna, podwozic ludzi przydzielonych do konwojowania. Co uczyniłem. Około godziny 11.30 - 12.00 kolumna jeńców ze Szczepiatyna ruszyła drogą w kierunku Krzywicy. Półtora kilometra za wsią Szczepiatyn, do kolumny dołączyła furmanka wioząca biesiadników od Grocholskiego. Zatrzymano kolumnę. Rozpoczęto mordowanie. Po pierwszym wystrzale szloch, błaganie o darowanie życia, rozpacz. Boże, co to był za okropny widok. Boże, za co mnie tak ukarałeś, że byłem tego świadkiem? Były niewypały, dobijano bagnetem, kolbą. Mistrzem w zabijaniu okazał się Maślij, Krasejko i nieznajomy. Grocholski opuścił głowę i zamilkł. Ja również nie zadawałem pytań. Po dłuższej przerwie kontynuował. Jakie to musiały być straszne czasy, zaślepienie, zacietrzewienie...Z pewnością znany jest panu fakt uśmiercenia mojej matki, z pochodzenia Polki, mieszkającej u drugiego syna, a mojego brata w Tarnoszynie. Brat udusił ją chustką zdjętą z jej głowy. Nie umiem tej zbrodni skomentować.”

Relacje z mordu z 17 na 18 marca.

Niektórzy Polacy ocaleli w różnych kryjówkach, wśród zabudowań, wśród krzewów i w bruzdach ziemi na przyległych polach oraz w pobliskim lesie. Ocaleli też ci, którzy schronili się u sąsiadów - u sprawiedliwych Ukraińców. Jednym z tych sprawiedliwych był Maksym Bida, który ukrył w swojej komorze za zbożem prawie 20 osób. Sam został zamordowany przez banderowców latem 1944 roku.

„Pod wieczór przyszedł Maksym Bida, Ukrainiec i bez ogródek oświadczył do matki: - Handziu, zabyry dyty i chody do meny na nicz, nyni szos bude (Anno, zabierz dzieci i chodź do mnie na noc, dziś coś będzie).” - wspomina Tadeusz Wolczyk w swojej książce „Tarnoszyn w ogniu”. „Gdy nadeszła noc, w skryciu przenieśliśmy się do Maksyma. Umieścił nas w komorze. Razem z synem, poodsuwali od ściany worki ze zbożem i w takiej kryjówce nas schowano. Do godziny 23 znalazło się tam jeszcze 14 osób, przeważnie kobiety z dziećmi. Mieszkanie jego było małe, składało się z izby i komory. Córka jego, Kasia, bez przerwy donosiła świeżą wodę. Gospodarz i jego starszy syn, Iwan, czuwali przed domem. Przebywanie w tej klatce, w paraliżu, w strachu, w oparach moczu i smrodu kału dziecięcego, było nie do zniesienia. Moja matka była przytomna. Po dwu godzinach wydostałem się z komory i znalazłem się w izbie gospodarza, gdzie znajdowali się synowie Maksyma, Józek i Władysław, moi rówieśnicy. Gdy przez szczelinę zasłoniętego okna spoglądałem na zewnątrz, było jasno. Naprzeciw okna za drogą, rósł młody dąb. W jego zamarzniętych liściach załamywały się promienie świetlne, z rozległego pożaru. Dąb wyglądał przedziwnie majestatycznie, jak olbrzymi żyrandol, iskrzący tysiącami świateł w różnych odmianach koloru czerwieni, miedzi i złota”.

Na odgłos granatów, strzałów i trzasku palących się zabudowań ludzie wybiegali w pośpiechu z domów i pędzili przed siebie biegiem po życie. Tak uciekała rodzina Zimermanów, Buczkowskich, Wolczyków i inni mieszkańcy wsi. Jedni padali pod ostrzałem kul, inni dalej pędzili w pola, kryli się w rowach, w krzakach, wskakiwali do rzeki, gdzie siedzieli w lodowatej wodzie do świtu, inni biegli dalej do lasu i dalej do pobliskich wiosek.

Biegł też kulawy Hersze Lur, pochodzenia żydowskiego, który ukrywał się od jesieni 1941 r. u Franciszka Nowaka. Chciał dotrzeć do zbawiennego rowu. Nie mógł biec szybko, został zastrzelony.

Katarzyna Ciszek - z dzieckiem na ręku, już wydostała się z domu, uciekała, kto może wiedzieć, po co i za czym - pozostawiając chłopca - wróciła do domu, by zabrać coś ważnego. Wybiegła i za progiem dostała kolbą karabinu w głowę. Upadła, banderowiec strzałem w brzuch pozbawił ją życia. Synek Eugeniusz doczołgał się do matki, usiadł, przytulił się i tak ich rano odnalazł ojciec. 18-letni Kuba Łąkowski uciekał. Niedaleko, przy domu rosła duża, dzika grusza o gęstych konarach. W tych konarach schował się. Kula karabinowa przerwała jego młode życie. Jego brat Stanisław Łąkowski został zastrzelony koło domu w sadzie. Pelagia Łąkowska poniosła śmierć we własnej izbie. Władysław Piotrowski, lat 13, skrył się w jamie w piwnicy, gdzie w okresie zimy przechowywano ziemniaki. Tam rano znaleziono go z rozerwanym brzuchem.

Ksenia Wawryszczuk, lat 66 zdecydowała się nie uciekać. Domownicy rozbiegli się po sąsiadach. Przy babci został pięcioletni wnuczek. Podeszła do schowka, znajdującego się pod paleniskiem chlebowym i zawołała wnuczka. - Tu się ukryjesz, pamiętaj, masz być cicho, nie płacz, nie wyłaź aż zawołam lub zawoła mama. - Dobrze babciu. Odsuneła dzieżę do wyrobu ciasta chlebowego, niecki i koszyk. Nakazała chłopcu wcisnąć się w schowek. Więcej już nic nie widział. Do izby wpadło kilku banderowców. Słyszał, o co pytali babcię: o jej synów. Kilka razy jęknęła. Jeden z napastników głośno krzyczał: - Masz, stara Laszko, tyle bagnetów, ile urodziłaś synów Polaków. Synów miała siedmiu i dostała siedem uderzeń bagnetem.

W centrum wsi, naprzeciw budynku gminy, w wysokiej skarpie była piwnica służąca jako areszt. Solidność muru, grube dębowe drzwi, w przekonaniu najbliżej mieszkających mogły świadczyć, że było to najlepsze miejsce do ukrycia się. I tam wiele osób z pobliskich domów chciało znaleźć dla siebie schronienie. Tu dobiegły ostatnie minuty życia Pauliny Tomczyszyn - lat około 30, Marii Wójtowicz - lat 54, Jana Wójtowicza - lat 64 i Agafii Wołowczyk, Ukrainki. Banderowiec dokonujący rzezi krzyczał do swego kolegi: Szkoda kul, bij bagnetem. W taki sposób starano się uśmiercić schowanych tam ludzi. Sztychy, ciosy bagnetów były jednak nieprecyzyjne. Przeżyły trzy kobiety: Paulina Podgórska, Tekla Łoś i Janina Podgórska.


Aniela Ignatowicz z domu Nowak, dwukrotnie unikała śmierci podczas pacyfikacji ludności polskiej. Babcia Anieli Maria Wawryszczuk, zdążyła zabrać 4 letnią Anielę prosto z łóżka, w nocnej koszulce i uciekły razem w pole. W domu została mama Anieli Józefa Nowak z drugą córką Bogusią i jeszcze jedna Polka o nazwisku Pazur. Banderowcy, wpadli do domu i w bestialski sposób zamordowali trzy kobiety. Babcia z małą Anielą ukryły się w polu. Babcia okryła wnuczkę fałdami spódnicy i tak siedziały w bruzdach ziemi. Natrafili na nie Ukraińcy ścigający Polaków. Maria Wawryszczuk podała się za Ukrainkę, która uciekła ze strachu przed pożarem. Na żądanie banderowców zmówiła modlitwę po ukraińsku i została wypuszczona. Drugi raz Aniela i jej babcia unikneła śmierci, gdy były aresztowane dziesięć dni później w akcji dobijania Polaków. Szły na końcu długiego konwoju jeńców prowadzonych na śmierć. Jedna kobieta podbiegła do swojego męża i chciała go zabrać. Zrobiło się zamieszanie. Wtedy babcia Anieli wykorzystała nieuwagę bandziorów, wyskoczyła z Anielą z konwoju i schowała się za płot.


Ukrainiec Andrzej Migus nie identyfikował się z nacjonalistyczną organizacją swoich rodaków ani z jej nazistowską ludobójczą ideologią. Takich jak on było więcej. W przybudówce domu wybudował schron. Ukrył tam swoją rodzinę i przyjaciół , Ukraińca Wasyla Kościuka z rodzinę i Polaków, m.in. Annę Wawryszczuk z dziećmi Józię, Kazimierzem i Edwardem. Przeżyli.


Inny Ukrainiec Jan Bulik nazywany „Sojka” wiele dni przed napadem namawiał swojego sąsiada Stanisława Wawryszczuka, aby ten wybudował schron. Stanisław, razem ze swoim bratem Michałem wykopali na podwórku schron prawdziwy, wojskowy. Tam schroniła się jego rodzina, żona z dwojgiem dzieci, brat i matka. Ojciec Jan nie chciał się chować, pozostał na dworze. Najmłodszy syn Franuś miał dwa latka. Często kaszlał. Tej nocy postanowili, że jeżli zacznie marudzić czy kaszlać, to zatkają mu usta, nawet kosztem uduszenia dziecka. Ale był cicho. Przeżyli. Jan Wawryszczuk stał na zewnątrz i patrzył jak jego dorobek życia ginie w płomieniach. Jego ciało znaleziono na drugi dzień z przestrzelona twarzą.

Ukrainiec Dymitr, członek sotni dokonującej pacyfikacji Tarnoszyna zlitował się nad Józefą Nowak (Żuk) i cofnął się przed mordem, odłożył karabin, nie zabił. Józefa, uciekając w pośpiechu z niemowlęciem na ręku, schowała się u sąsiada Ukraińca, w jego komórce gdzie trzymał torf. W mroku i cieniu dużej pryzmy nie była widoczna. Siedziała tak w bezruchu już dosyć długo . Zdrętwiała z zimna. Dziecko nie płakało. Z zewnątrz dochodziły jakieś odgłosy: krzyk ludzki, kwik zwierząt, przekleństwa. Nagle usłyszała, tuż obok, głośną rozmowę po ukraińsku: Dymitr, ty dywyj sia szo w tej szopi jest? (Dymitr, ty patrzyłeś, co jest w tej szopie?) Otwierają się drzwi, wchodzi wysoki mężczyzna , światło lampki elektrycznej oślepia ją. Po chwili otwiera oczy. Nad sobą widzi wielką postać męską. On wyciąga rękę i odwija chustę. Dostrzega dziecko. Prostuje się. Przekłada karabin z lewej ręki do prawej, odwraca się i wychodzi. Za drzwiami mówi: Druhu komandire, tu nykoho ne ma...(Towarzyszu komendancie, tu nikogo nie ma).

O świcie banderowcy wycofali się, pozostawiając pogorzelisko i trupy. Ci co przeżyli, grzebali w pośpiechu zabitych członków rodzin. Niektórzy zabierali najbardziej niezbędne rzeczy i uciekali w różne regiony Polski.
 W miejscowościach gminy Tarnoszyn w latach 1943-46 zidentyfikowano 259 ofiar, w tym 86 kobiet i 44 dzieci zamordowanych przez banderowców. Ogólna liczba ofiar była znacznie większa.

Osobą odpowiedzialną za pacyfikację Tarnoszyna był Mirosław Onyszkiewicz. Pochodził z Uhnowa, z rodziny aktywnych działaczy Organizacji Nacjonalistów Ukraińskich. Był twórcą struktur militarnych w obwodzie lwowskim i sokalskim. Po wojnie aresztowany. Sądzony i w 1953 roku skazany w Warszawie na karę śmierci.

 Aktywny udział w mordowaniu ludności polskiej brali policjant Jan Masłowski vel Iwan Maślij i Andrzej Hałamuszko.
Iwan Maślij po wojnie ukrywał się w zachodniej części Polski. Został rozpoznany przypadkowo przez mieszkankę Tarnoszyna, która pojechała do Wrocławia do rodziny. Tam poszła do krawca i rozpoznała w nim Iwana Maślija, znanego z okrucieństwa zabójcę. Został aresztowany w 1976 roku. Sądzony przez Sąd Okręgowy w Zamościu i skazany na karę śmierci. W 1978 roku wyrok wykonano w Warszawie.


Andrzej Hałamuszko, mieszkaniec Wasylowa, syn kowala, zdeklarowanego działacza nacjonalistycznego, po wojnie przebywał w Związku Radzieckim, tam został aresztowany i skazany na łagry. Przekazany stronie polskiej, został osądzony i skazany na dożywocie. Zwolniony wcześniej, wyszedł i mieszkał na terenie Polski.

W toku śledztwa stwierdzono między innymi , że w marcu 1944r. nacjonaliści ukraińscy przeprowadzali zbrojne ataki na miejscowość Tarnoszyn , przy czym do napadu o największym nasileniu doszło w nocy z 17 na 18 marca 1944 roku. W trakcie tych pacyfikacji napastnicy podpalali zabudowania Polaków i strzelali do pokrzywdzonych oraz zadawali uderzenia bagnetami , dokonując w ten sposób zabójstwa nie mniej niż 97 osób.
IPN.
Zbrodnie popełnione przez nacjonalistów ukraińskich miały na celu wyniszczenie polskiej grupy narodowej. Zamiar ten wynika przede wszystkim z tego , że sprawcy dokonywali zabójstw niemal wyłącznie Polaków. Pozbawiali życia nie tylko mężczyzn, ale również osoby w podeszłym wieku, kobiety i dzieci. Ukraińcy atakowali przeważnie wsie zamieszkałe przez najczęściej bezbronną ludność cywilną. Ofiary wielokrotnie umierały w męczarniach, bądź ich zgon poprzedzały okrutne formy tortur. Należy zaznaczyć , że rozmiary popełnionych zbrodni oraz brak możliwości uniknięcia kolejnych pacyfikacji, powodowały iż ludność polska opuszczała zajmowane tereny , w obawie przed kolejnymi napadami. Zachowania sprawców wyczerpują zatem znamiona zbrodni ludobójstwa z art. 118 par. 1 k.k.

Postanowieniem z dnia 29 września 2017r. śledztwo w niniejszej sprawie umorzono - wobec niewykrycia sprawców, a w części – wobec stwierdzenia , że postępowanie co do tego samego czynu tej samej osoby zostało prawomocnie zakończone.

Tekst jest opracowany na podstawie książki „Tarnoszyn w ogniu” autorstwa Tadeusza Wolczyka, wykładu Mariusza Skorniewskiego „Tarnoszyn w ogniu – zbrodnia, a odpowiedzialność karna jej sprawców”. Maria Krenz.



2 komentarze:

#PolishHolokaust