sobota, 16 lipca 2022

16 lipca 1943r.: napad ukraińskich band UPA na kolonie Adamówka.

 16 lipca 1943r.: napad ukraińskich band UPA na kolonie Adamówka.



Już po napadzie na kościół w Kisielinie, nie spaliśmy w domu, a w polu i w stodole. 15 lipca w nocy ojciec zauważył, że pali się Kolonia Aleksandrówka, więc kazał nam się ciepło ubrać, zabrać ciepłe płaszcze, bo trzeba uciekać. Było widać pożar i słychać strzały. Rodzice swój dobytek np.:pościel, naczynia kuchenne, maszynę do szycia (ojciec miał warsztat szewski) schowali w wykopanym dole i część w ogrodzie. Odzież matka chowała do worków i zanieśli do sąsiada Ukraińca. Szybko poszliśmy spać w zboża ukraińskie nie daleko góry Kuczmiennej , ich pola ciągły się blisko naszych zabudowań, to były duże żyta i pszenice. Siedzieliśmy w zbożu całą noc . Rozwidniało, się a na Aleksandrówce bardzo wyły psy i w dalszym ciągu słychać było strzały. Było nas 6 osób, rodzice , siostry i babcia ( Maria Szydłowska z Kryniczek, pow. Krasntystaw). 16 lipca było bardzo gorąco. Rodzice postanowili iść do domu sami i przynieść coś do jedzenia i picia, gdyż mógł być napad w każdej chwili i na naszą kolonie. Zostałyśmy same w zbożu, cichutko siedziałyśmy wystraszone. Matka zaczęła wołać ojca, zauważyła że z Twerdyń na góre Kuczmienną wjechał patrol konny. Ponaglała go żeby uciekać do dzieci bo zaraz napadną na naszą kolonie. Ojciec powiedział że do nas wróci, że wojskowy da sobie radę, a matce kazał już uciekać. Zaczął wynosić meble z domu żeby się nie spaliły. Spostrzegł że z góry Kuczmiennej już okrążają naszą kolonię, wozy pełne Banderowców rozjechały się na wszystkie strony. Ojciec dopiero postanowił uciekać czołgając się zbożami w stronę Twerdyń do swojej rodziny, ale stało się inaczej. Matka zdążyła się do nas doczołgać, nad nami świstały kule. Wóz jadący po zbożach w koło krążąc najechał wprost na ojca . Zabrano go na wóz, było już na nim wielu sąsiadów. Jechali prosto na wieś , nie szukając drogi dojechali do gospodarstwa Aleksandra Rabczyńskiego. On też widząc co się dzieje wraz z żoną i synkiem Stasiem uciekli w zboże. Ich starsza córka Teresa w tym czasie pogoniła krowę na łąki i powinna już wracać. Żona Aleksandra (Aleksandra Rabczyńska) zdecydowała wbrew woli męża wrócić się po córkę, choć on tłumaczył że na pewno uciekający ludzie zabiorą ją ze sobą. I tak było że zabrali ją uciekający mieszkańcy. Aleksandra nie posłuchała i spiesznie się udała do domu, a on został z synkiem każąc mu się czołgać śladem za tatusiem.


Podczołgali się w przeciwnym kierunku do wartownika który stał na miedzy. Kiedy się obrócił nie było już synka, też nie posłuchał, nie wiadomo kiedy uciekł do matki do domu. Żona uwiązała czegoś tobół na plecy i szła w stronę gdzie zostawiła męża. Uszła zaledwie parę kroków od domu i spotkała biegnącego do niej Stasia. Nagle nadjechali bandyci i kazali wsiadać na wóz. Widzieli tę sytuację sąsiedzi Rutkowscy, którzy siedzieli niedaleko ukryci w zbożu (jak również który to widział Piotr Badio z żoną i dziećmi). Wszystkich zebrano w stodole mojego dziadka Stanisława Badio, także i jego wraz z rodziną. Powiązano im druty kolczaste na szyję, podobnie dwójce 5- letnim dzieciom, których doprowadzono. Podpalono stodołę, żywcem spłonęli. Ze spalonych ciał poznaliśmy dziadka Badio z żoną, ojca Franciszka, Aleksandrę z synkiem, Walętego Czemerysa i jego córki z chłopczykiem. Mój ojciec Franciszek, leżał pierwszy przy drzwiach, miał głowę rozerwaną od kuli, połowę czaszki leżało na boku. Wszyscy byli spaleni, iż trudno było rozpoznać, tych dwóch chłopczyków leżało spalonych trzymając główki do góry. A w zbożu też nie mało zginełyśmy, gwizdały wciąż nad głowami kule, jeżdżono wierzchem na koniach po zbożach i szukali, mało brakowało… Byłyśmy spieczone od gorąca, nie było co pić, jeść i gdzie do kogo iść. Widziałyśmy że palą się zabudowania dziadka , krowy zaczęły ryczeć, psy okropnie wyć. Siedząc w tym zbożu do wieczora i potem całą noc , miałyśmy nadzieje że ojciec wróci lecz nie przyszedł i już było niemal pewne że stało się nieszczęście. Babcia Szydłowska nam uciekła, gdy się trochę zdrzemnęłyśmy w tym polu od zmęczenia, nagle matka nawoływała bacie szukając ją na kolanach. Ona uciekła w strone domu i się schowała w konopie. Mówił nam Ukrainiec Fiodor , do którego poszłyśmy z matką, ja Jóżefa, siostra Maria i Stanisława, że jechała Banda UPA i babcię zauważyli jak kręci się w koło domu. Została według niego wrzucona żywcem do studni. Udałyśmy się do niego wieczorem, zbożami. W sumie spędziłyśmy w polu 4 dni. Płaszcze założyłyśmy na lewą stronę bo była rosa. Szłyśmy półtora kilometra, tak spragnione że zlizywałyśmy tę rosę z kłosów zbóż. Do naszych gospodarstw nie było co wracać wszystko było zabierane i wywożone. Fiodor dobrze żył z moimi rodzicami, matka ukryła u nich ubrania. Mieszkał on nie daleko traktu , który prowadził z Kisielina przez Twerdynie w stronę Sieniawki. Mieszkało tam trzech Ukraińców- Fiodor, Kuźma i Łukijan. Oni należeli do wsi Sieniawka, niedaleko lasu Marków. Nieopodal również mieszkali po lewej stronie Polacy Jedruszczaki, w tym miejscu skręcała droga na Adamówkę. Kiedy jechało się prosto mieszkał Marek Ignacy, który zginął w kościele. Fiodor gdy do niego sie udałyśmy w pierwszej chwili nas nie poznał, narobił krzyku że go okradają, było ciemno. Biegł do nas z widłami robiąc sporo wrzasku, matka tłumaczy że my rodzina Badio a on nadal nie poznaje i groził że zabije. My upadłyśmy na kolana płacząc i tłumacząc kim jesteśmy, i że przyszłyśmy po wodę. Tak prosząc po jakimś czasie oprzytomniał twierdząc że nas nie poznał. Zabrał nas do domu, dał wody a żona Fiodora poczęstowała pieczonymi pierogami z wiśniami, ale my nie jadłyśmy bojąc sie o swoją przyszłość. Tak siedząc przy stolę nagle tupot lecących bandytów , z piętnastu z bronią, niektórzy w kalesonach okrytymi tylko płaszczami . Pytali co to za chałasy, czemu Fiodor tak krzyczał. Gospodyni wytłumaczyła że to polacy, zwykła rodzina a ni jak Fiodor myślał polska partyzantka. Popatrzyli na nas, a jeden podszedł i powiedział by się już nie bać, iść spokojnie zbierać żniwa, że więcej nie będzie walk bo to była niemiecka partyzantka. Na drugi dzień poszłyśmy do domu, zostały ruiny i tam bałyśmy się spać. W tym czasie też widziałam spalonych ludzi w stodole dziadka, jak wcześniej było opisane. Z pomoca Fiodora i matki pochowałyśmy ojca zawijając go w prześcieradło i grzebiąc w sadzie dziadka. U Fiodora byłyśmy do 29 sierpnia, kiedy znów wróciła Banda UPA. Niedaleko mieszkał Piotr Badio, brat mojego Ojca, i w tym czasie u Piotra strasznie ryczała krowa w oborze, domyśleliśmy się oni uciekli. Moja matka jeszcze nie dowierzała temu, wysyłając mnie i starszą siostrę Marię do domu Piotra jako do stryja. Poszłyśmy tam , ale drzwi były zamknięte, krowa ryczała w oborze, zaczęłyśmy płakać, że nas zabiją. Wracaliśmy do matki, ale Z Markowego lasu usłyszełyśmy gwizd, mówiłam do siostry by się nie odwracać, ale to był wartownik UPA. Wołał nas abyśmy przyszły. Widziała to matka, która też do nas przybiełga. Złapał nas i kazał iść ze sobą. Zaczęłyśmy płakać i prosić go, żeby nas puścił. Nie chciał, twierdził że za to go zabiją i że zaraz będzie zmiana warty. Pół godziny klękałyśmy przed nim, całowałyśmy po nogach , aż wreszcie kazał iść. Wróciłyśmy do Ukraińca Fiodora. Sąsiad jego Łukijan miał syna który był w tej bandzie UPA, był szpiegiem, przyszedł do Fiodora i kazał nam się kryć, bo zaraz mają przyjechać Banderowcy. Fiodor mojej matce i starszej siostrze Marii kazali wchodzić do stodoły i schować się pod snopki zboża. Łukijan miał służącą Ukrainkę do pasienia krów ze wsi Ośmigowicz i kazali jej szybko wracać do domu. A mnie i młodszą siostrę zabrali do siebie i ten Łukajin kazał szybko paść te krowy zamiast Ukrainki. Siostrze kazali leżeć koło pastwiska, nakryłam ją chustą. Pastwisko było niedaleko budynków Łukijana, za stodołą, chodziłam koło tych krów i koło siostry by nie wstała. Mówiłam do niej by się nie bała, choć sama umierałam ze strachu. Nie wiem jak zginęła żona Marka, bo jak odeszłam to jej nie widziałam. Bolesław Jędruszczak wyprowadził w tym czasie konia Fiodora na łąkę i usiadł, jako że go nie poznają. Żona Bolesława Helena była w ciąży, poszła w dwojgiem dzieci w krzaki, by się ukryć. Była siostrą mojego ojca. Jak pasłam krowy niedaleko były zabudowania matki Jędruszczaka , w domu była jego matka i siostrzenica. Widziałam jak strzelali do nich i ich zabili. Przyszli do Bolesłała, który pasł konia i na moich oczach kazali mu się położyć i strzelili w głowę. Ja ze strachu chciałam uciekać, ale Łukijan machał do mnie ręką, żeby się nie ruszać. Ci co zabili Jędruszczaka szli do mnie, ale Fiodora żona złapała swoje dziecko za rękę ,dogoniła ich ,pytali ją czy to „ Polaczka” pasie krowy? Ukrainka odpowiedziała , żeby nie szli bo to sąsiadka, swojaczka, tzn. kuzynka z Ośmigowicz. Więc wrócili się, ale znaleźli ukrytą moją ciocię Helenę Jędruszczak w ciąży i z dwojgiem dzieci. Wszyscy zostali zamordowani, kłuci bagnetami, ciotka miała rozpruty brzuch. Krowy pasłam do wieczora, nikt do mnie nie przyszedł , nie miałam nic do picia, a bałam się odejść. Razem z siostrą nie mogłyśmy wytrzymać bez wody. Na wieczór „Łukijanka” wyszła, dała nam wody, trochę jedzenia i kazała iść do stodoły. My chciałyśmy iść do Fiodora schowana matka i starsza siostra. Nie puściła nas, bo ci ludzie co zabijają Polaków są tam i piją alkohol. Weszłyśmy do stodoły na siano i zaczęłyśmy płakać za matką. Na tym sianie odzywa się głos, to była schowana siostra Bolesława Jędruszczaka, Maria. Rano Łukajin kazał nam uciekać, bo w nocy był napad na kolonię Dunaj. Okazało się że kobiety z dziećmi z Dunaju są schowane u Łukijana, kazał wszystkim uciekać w pola, bo jest dzień, a za ukrywanie Polaków on tez zostanie zabity. Rodzina Łukijana tylko mi i mojej siostrze pozwolili się ukryć w półkopkach i siedzieć do wieczora. Siostra zaczęła płakać , chciała być ze mną ale się nie zgodzili, wzięli ją do domu, nikt nie wiedział że to Polka. Obie płakałyśmy trzymając się za ręce. Tłumaczyli że razem w półkopkach nas znajda i zabiją. Uwierzyłam że siostrę uratują, a ja pobiegłam w półkopki, biegła za mną ta Jedruszczak Maria , byłam wystraszona i te wszystkie kobiety z Dunaju też się tam schowały. Już był wydany wyrok na Polaków po ucieczce z Adamówki, ma nie zostać ich ani nogi, mówili że wsie „Polaczków” wybić jak sobaków (psy). Pamiętam jakby to było dzisiaj: słońce tak czerwono wschodziło, a tu krzyk Łukijana na podwórzu, gdzie została moja siostra, krzyk i jeden strzał, pomyślałam że zabili moja siostrę. Okrążyli te półkopki wyciągali kobiety ukryte z dziećmi i ich zabijali. Żywcem wydłubywali oczy, urzynali języki, wykręcali ręce, kuli bagnetami, zabijali siekierami, aż ziemia dudniła. Myślałam że idą po mnie, modliłam się do Matki Boskiej Częstochowskiej, żeby mnie nie wyciągnęli, żeby okryła mnie swoim płaszczem, siedziałam bez ruchu. Nikt mnie nie trącił , było okropnie gorąco. W końcu odeszli , ucichło, ale byłam pewna że warta stoi gdzieś w pobliżu. Po południu słychać było jadący wóz na tym polu, wyjrzałam, a to Łukajiny rzucają trupy pomordowanych kobiet i dzieci na wóz i wywożą do lasu. Podjechali do mnie bliżej i zapytałam czy mogę wyjść, ale miałam siedzieć siedzieć aż do wieczora, bo stoi straż. Kiedy zrobiło się ciemno pobiegłam do Łukajina, oni uciekali do Sieniawka, bo też się bali . Dali mi wodę, chleb i mięso. Kazali uciekać gdzie się da. Pytałam o matkę i siostry, ona powiedziała iż Fiodor kazał im uciekać w pola bo ktoś poskarżył i miała być rewizja. Matka i córka niestety wpadły prosto na Ukrainców, choć daleko udało im się odejść. Zabrali ich i wywieźli do Kamienieckich na Dunaj. Tam ustawiali w gęsiego i bagnetami przebijali w plecy. Jeszcze żywi wpadali do wykopanego dołu, krew wypłynęła na wierzch, było to jezioro krwi, a ziemia się ruszała. Jęki było słychać przez trzy doby. Zginęło tam w sumie 15 osób. To mi powiedzieli i kazali szybko uciekać. I w takim ludobójczym mordzie utraciłam całą rodzinę w 1943r. Tego dnia czyli 29 sierpnia 1943r w nocy uciekło resztę Polaków, tak nam powiedział Ukrainiec Fiodor, mówiąc że przyszła po nich polska partyzantka. A my trzy rodziny zostaliśmy. Uciekałam dalej, wraz z Marią Jędruszczak , 3 dni błądziłyśmy polami i między bagnami. Chciałyśmy dostać się do Kupiczowa. Maria kłóciła się że wie gdzie idzie, była starsza, miała 35 lat. Doszłyśmy do Ośmigowicz, wsi ukraińskiej, ryzykowałyśmy. Po drodze gonił nas wielki pies. Udałyśmy się tam gdzie świeciło się w oknie, podejrzałyśmy że nikogo nie było prócz mężczyzny i kobiety. Ukrainiec wyszedł i spytał czyja jestem. Rozmawialiśmy po polsku. Powiedziałam że Badia Franciszka z Adamówki córka. Więc zabrał nas do mieszkania i mówi że mojego ojca znał, że takich dobrych ludzi zabijają. Spytał również o moją ciotkę Katarzynę Kuźniak, okazało się że jest ukryta u sąsiada z dwoma dziewczynkami. Zaprowadził mnie do nich a Marię Jędruszczak miał u siebie przechować, ale już się nie spotkałyśmy . Nie wiem co z nią się stało. Z ciotką Kuźniak u tego Ukraińca byłyśmy jedna noc. Na drugą musiałyśmy już uciekać do innego , bo nas szpiegowano, szykowano się nas zabić. Ten Ukrainiec kazał uciekać nocą. Teść ciotki Kuźmiak przeprowadził nas przez łąki do swojego gospodarstwa. Ukryto nas w sianie w stodole pod deskami. Poprosił by ukrainka sąsiadka dyskretnie przynosiła nam jedzenie. W pierwszym tygodniu był spokój, siedziałyśmy w tej stodole. W drugim przyjechała banda UPA do stodoły i zrobili rewizję, szukali nas, ale nie znaleźli. Po dwóch dniach znów to samo i tez nic nie znaleźli. Szukali bardzo dokładnie, zrywali deski. Jeden patrzył na deski za którymi byłyśmy ukryte. Stanął na nich, było widać pół buta, ale nic nie zauważył. Chyba Bóg go zaślepił. Potem odjechali. Siedziałyśmy do wieczora, ciotka nagle zerwała deski i wyszła z dziećmi nic nie mówiąc. Zapytałam dokąd idziesz ciociu, odpowiedziała że ratować dzieci do Ukraińców, a ty się sama ratuj. Zostałam z babcią, usiadłyśmy na progu i zaczęłyśmy płakać, bo już nie miałyśmy szansy żeby się gdzieś ukryć, ani ja nikogo z Ukrainców nie znałam. Siedziałyśmy do nocy aż przyszedł mąż babci Kuźniak. Bardzo się zdenerwował że synowa uciekła z dziećmi. Zaprowadził nas łąkami znowu na ukraińską wieś Ośmigowicze do rodziny ukraińskiej. Z prośby Kuźniaka gospodarz zaprowadził nas do szopy na złożone siano. Siedziałyśmy tam tydzień . A był to już wrzesień , wykopki ziemniaków. Mnie kazali chodzić z ich córką w biały dzień, i bym mówiła że jestem kuzynką. Koło dwóch tygodni jeździłam z nimi na pole kopać ziemniaki. Ale wyszpiclował mnie jeden z Bandy i ten Ukrainiec odprowadził mnie w stronę Kupiczowa do Niemców. Niemcy się wycofywali, trafiłam na wojsko rosyjskie w lesie i stamtąd zabrano mnie do woj. Lubelskiego. Doszłam do wsi Wólka Orłowska , gdzie mieszkała rodzina mojego ojca. Kuźmiacy też ocaleli całą rodziną. Byłam bezpieczna. Tam wyszłam za mąż za wspomnianego Aleksandra Rabczyńskiego , któremu wcześniej zamordowano żonę i synka.


Fragment: "Relacja ze Zbrodni Wołyńskiej" (historia spisana z pamięci przez Józefę Paczkowską jako rękopis w 1970r.) Józefa Paczkowska (z domu Badio ) – ur. 19 marzec 1928r. w Kolonii Adamówka , gmina Kupiczów, Parafii Kisielin, woj. Wołyń, zmarła w Koninie 1-go grudnia 2017 r. żyła lat 90.



#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства

#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust