niedziela, 17 lipca 2022

❗️18 lipca 1943 r. we wsi Huta Stepańska pow. Kostopol trwa trzeci dzień obrona przed atakami Ukrainców z band UPA. Ginie około 50 Polaków, zapada decyzja o ewakuacji ludności Nocą wyrusza konwój długości 3 km.

 


❗️18 lipca 1943 r. we wsi Huta Stepańska pow. Kostopol trwa trzeci dzień obrona przed atakami Ukrainców z band UPA. Ginie około 50 Polaków, zapada decyzja o ewakuacji ludności Nocą wyrusza konwój długości 3 km. Kolumna ewakuacyjna, która opuszcza Hutę Stepańską o godz. 15.00, liczy około 3 tys. osób i dociera do miejscowości, gdzie istnieje polska samoobrona.


Rozbita i zmasakrowana została pierwsza grupa uciekinierów, która samowolnie opuściła Hutę tego dnia w godzinach porannych. 


Władysław Kobylański "Jerzyk" w książce "W szponach trzech wrogów" ocenia, że podczas ataku na Hutę Stepańską zginęło od 1800 do 2 tys. Polaków. Władysław i Ewa Siemaszko podają liczbę ofiar - ponad 155 Polaków, 11 żydów oraz nieustaloną liczbę Polaków poległych w walce i 6 Ukraińców. 

----------------------------------

✔️Włodzimierz Drohomirecki: "Oczami dziecka" w książce "Świadkowie mówią":


"W godzinach przedpołudniowych, korzystając z przerwy w napadach, zebrano ludność na placu przed szkołą. Ksiądz Drzepecki i dwóch młodych księży odprawili Mszę Świętą, rozdali wszystkie posiadane komunikanty wiernym oraz udzielili wszystkim w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia zupełnego odpustu i błogosławieństwa Bożego. /.../ Na furmankach mogły znajdować się tylko i wyłącznie małe dzieci oraz chorzy, ranni i starzy. Reszta ludności musiała iść na piechotę. O godz. 15-tej, tj. o godzinie miłosierdzia Bożego ruszyły pierwsze furmanki./.../ Kolumna ciągnęła się na kilka kilometrów. Wszyscy modliliśmy się o szczęśliwe wydostanie się z tego piekła. Po opuszczeniu Huty spotkała nas olbrzymia burza, deszcz lał strumieniami,, niebo błyskało piorunami, Bóg wysłuchał naszych modlitw. Mówili ludzie – jest to cud. Bóg zaciera ślady wozów i pieszych, umęczonych wygnańców z własnego domu i własnej ziemi".


✔️Relacja Stanisławy Guzowskiej:


"Siedzieliśmy z młodszym o 4 lata bratem na naszym eleganckim, dużym wozie, zaprzężonym w parę pięknych koni. Kolumnę żegnał – z przyniesionym z kościoła Najświętszym Sakramentem – ksiądz proboszcz Drzepecki, który błogosławił nas i mówił: Kochane dzieci, może wy jesteście godne u Pana Boga, módlcie się. I zaintonował „Pod Twoją obronę”. Ale to nie był śpiew, tylko jeden wielki szloch. Wszyscy płakali. Mój dziadek Krawczyński, który nie chciał jechać, powiedział do mojej mamy: „Franiu, ty jedź z dziećmi a ja tu zostanę, trudno, zginę to zginę”. No i mamusia zostawiła nas na tym wozie z ludźmi i pobiegła na chwilę do dziadka. Miała zaraz wrócić, ale tymczasem czołówka dała rozkaz do wyjazdu w kierunku na Wyrkę i cała kolumna ruszyła. Mama już nie zdążyła wrócić. A wozy jechały i jechały, bo to przecież były tłumy, chyba tysiące ludzi. Mgła była niesamowita. Gdy dojeżdżaliśmy do Wyrki, banderowcy, przepuściwszy czoło kolumny, zaczęli strzelać z karabinu maszynowego. I te ich okropne krzyki: „Hurra! Bić Lachiw! Rezać lachiw! Hurra!”. W tym momencie mój 10-letni brat, który zawsze na boisku szkolnym bawił się z chłopakami w strzelców, krzyknął do mnie: skaczemy z wozu! I niczym mały dowódca, rozkazującym głosem mówił: czołgaj się, czołgaj!. Czołgając się, uciekałam od tych strzałów. Do dzisiaj mam na kolanie szramę od drutu kolczastego. Nie znałam Wyrki. Wydawało mi się, że jestem wśród zbóż. I tylko ten straszliwy obraz: wozy poprzewracane, porozrzucane pierzyny, konie pobite. Ludzie leżący tu i tam – jedni martwi, inni ranni. Krowy chodzące dookoła i ryczące, bo nie były dojone. Zauważyłam spaloną blachę i zorientowałam się, że to resztki spalonego kościoła. Zaczęłam uciekać taką dróżką pomiędzy zbożami, a zboża były piękne tamtego roku. Nagle usłyszałam za sobą tętent konia. Pomyślałam: to na pewno banderowiec. A więc to już koniec! Zaraz zarąbie mnie siekierą albo zakłuje widłami. Zrezygnowana, nawet nie oglądając się, stanęłam przy stojącej tam małej kapliczce i zaczęłam się gorąco modlić. Nagle, w jednym momencie, jakby lotem błyskawicy, znalazłam się na grzbiecie konia. Na moje szczęście, to galopował jeden z naszych zwiadowców z czoła kolumny. Wspaniały młody mężczyzna. Bez zatrzymywania się, w pełnym biegu chwycił mnie za sukienkę i jednocześnie podniósł sprawnym ruchem nogi. Strzelano za nami z karabinu maszynowego, ale szczęśliwie omijały nas kule. Zajechaliśmy do lasu, gdzie była duża grupa rozbitków z czoła kolumny. Mój wybawca tam mnie zostawił mówiąc: to jest polska dziewczynka. Byłam uratowana, choć bosa i w porwanej sukience. Czułam się, jakby podarowano mi drugie życie. Z tymi rozbitkami dotarliśmy bezpiecznie do stacji kolejowej w Grabinie. Tam Niemcy podstawili wagony, bydlęce wagony, aby zawieść nas do Sarn. Weszłam do wagonu, podniosłam głowę, spojrzałam – a tam stał mój brat! Rzuciliśmy się sobie w objęcia z wielkim płaczem, bo ludzie mówili, że Huta Stepańska już nie istnieje, że została wysadzona w powietrze. Nie wiedzieliśmy, co stało się z naszymi rodzicami i dziadkami”. Gdy Stasia Romanówna, uratowana przez bohaterskiego zwiadowcę, wędrowała z grupą rozbitków z czoła kolumny w kierunku linii kolejowej, reszta furmanek wracała w popłochu do Huty Stepańskiej. Obrońcy, po zebraniu informacji co do rozstawienia sił banderowskich w okolicy, przeprowadzili taktyczny atak na pozycje banderowców w okolicy Słonych Błot, po czym por. Kochański zarządził ewakuację. Wszyscy Polacy opuścili Hutę Stepańską w uporządkowanej, kilkukilometrowej kolumnie furmanek, osłanianej przez uzbrojonych obrońców, a dodatkowo także przez gwałtowną popołudniową burzę. Przed nocą dotarli do kolonii Hały, gdzie – po stoczeniu zwycięskiego boju z niewielkim oddziałem banderowców – urządzili warowny obóz i tam przenocowali".


✔️Jadwiga Majewska w lipcu 1943 r. miała niespełna dziesięć lat. Była świadkiem tragedii w Hucie Stepańskiej. Opowiada:


"Byliśmy tam do 18 lipca, a potem wyszedł rozkaz, żeby się wycofać do Sarn, bliżej kolei, tam, gdzie byli Niemcy. […] Szybko wróciliśmy do domu, każdy co mógł, to wziął. Tylko ja nie zdążyłam wejść na furmankę, bo postanowiłam jeszcze wrócić do domu po mój obrazek, który dostałam na Pierwszą Komunię. Biegłam za furmanką, ale było bardzo dużo ludzi. […] Mama krzyczała i wyciągała ręce, żeby mnie wciągnąć na ten wóz, ale nie zdążyłam. Widziałam bardzo dużo pomordowanych. Pamiętam, że napadnięto na nas w trakcie tego wycofywania się. Jak słyszałam te krzyki i strzały banderowców: »Urra, urra, rezać Lachy«, to ja ze strachu przeskoczyłam przez rów, bo zobaczyłam, że niektórzy uciekają do lasu. […] Tam zgubiłam but i ten obrazek. Uciekałam w sukieneczce, w której byłam przyjęta do Pierwszej Komunii, tylko przefarbowanej na niebiesko. […] Zobaczyłam wtedy kobietę z rozciętym brzuchem, nieżywą, przy niej dziecko siedziało, płakało. Widziałam też innych martwych ludzi. Gdy biegłam do lasu, zobaczyłam mojego wujka, brata ojca, który biegł z narzeczoną – złapała mnie za rękę i tak żeśmy szli dzień, noc i jeszcze dzień, aż do Sarn".

Post Agnieszka Marciniuk 

#ToMyjesteśmyPamięcią #PlomienBraterstwa #ПолумяБратерства

#NeverAgain #WeRememberTheFact #ПамятаємоПравду #Reparacje #UkrainianReparationsForPoland #Odszkodowania #CzasZapłatyZaRzeź !!! #Polishholokaust #WW2 #WorldWarTwo #Wołyń #Kresy #UkrainianMurdered #OUN #UPA #UA #Ludobójstwo #Genocidum #Genocide #GenocidumAtrox #UkrainianCrimes #UkrainskieZbrodnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust