sobota, 7 lipca 2018

Z obu stron skazanych na śmierć ludzi stali żołnierze z automatami w ręku. Smutna droga ziemska dobiegała kresu przy jamie.

               7 lipca 1943 roku podczas pacyfikacji polskiej wsi Szaulicze (w dawnym woj. białostockim, powiat wołkowyski), Niemcy mordują 336 osób, w tym 120 dzieci.



Pacyfikacja była zemstą za zabicie przez partyzantów radzieckich(według niektórych źródeł byli to AK-owcy)
 niemieckiego doktora, hauptmanna Mazura. 

Wczesnym rankiem 1943 r. jeszcze przedtem, jak mieszkańcy 
mieli wypędzać bydło na paszę, Szaulicze potrójnie zostały otoczone przez żołnierzy niemieckich oraz policjantów. Mieszkańców na siłę wygnano ze swych domów i popędzono do centrum wsi. Sprawdzono wg listy, po czym zarzucono im współpracę z partyzantami. Starców, mężczyzn i chłopców 
odłączono od kobiet i wszystkich zamknięto w chlewach. Niektórym do rąk dano łopaty i kazano kopać 
sobie mogiły…Tego dnia zostało rozstrzelanych 
336 osób, włączając 120 dzieci. Wszystkie domy wraz z zabu-
dowaniami zostały spalone. Wioska Szaulicze, licząca 77 domów, gdzie mieszkały 94 rodziny, przestała istnieć…

 Przed planowaną akcją zniszczenia wsi, Niemcy zatroszczyli się o majątek chłopów. Opowiada Kazimierz Duda, ur. w 1919 r.:«Z rana 7 lipca do nas do wsi Wojtkowicze przybyli Niemcy i rozkazali sołtysowi bez ociągania się zorganizować dwadzieścia koni wraz z wozami. Na każdy wóz należało 
dać po dwie osoby – właściciel konia oraz pomocnik. Pomocnicy musieli zabrać ze sobą łopaty. Gdzie i po 
co, nikt nikomu nie tłumaczył, jedynie powiedziano, że należy jechać w kierunku Szaulicz. Wyznaczony dla mnie pomocnik nie przybył i ja jako jedyny okazałem się sam. Za 
wsią Biskupce nasz obóz dołączył do czekających już na nas chłopów biskupskich. Przed Szauliczami czekał na nas policjant Obuchowicz. Wioska już była otoczona przez policjantów oraz żandarmów. Obuchowicz przeprowadził obóz przez Niemców, i my wjechaliśmy do wsi. W wiosce nie było widać ani jednej osoby. Do tego czasu Niemcy spędzili wszystkich mieszkańców do dwuch ogromnych obór na obrzeżach wsi: mężczyzn w jedna stronę, kobiety z dziećmi w drugą. Wszystkich mężczyzn od wozów rozstawiono przy porzuconych chatach, z których rozkazano wynosić produkty spożywcze, dobrą odzież oraz pościel. Wszystko mieliśmy kłaść na wozy.Zabraliśmy się do pracy. Sypiemy do worków zboża, ziemniaki, przenosząc to wszystko z obory 
na wóz. Bydło jeszcze przed nami zabrali inni. Zabrałem 
jakieś ubrania, tkane prześcieradła, ręczniki, poduszki, kołdry. Wszystko, co nam kazano. Sprawdzą, jeśli coś zostawilibyśmy, ukarano by nas. Kiedy wozy były załadowane odprowadzono nas za otoczenie i zatrzymano. Czekamy. Wówczas Niemcy czekali aż mężczyźni z Szaulicz wykopią mogiły. 
Czy domyślaliśmy się, jaki los czeka Szaulicze i ich mieszkańców. I tak, i nie. Każdy z nas miał nadzieje, że 
większość rodzin zostanie wysłana do robót przymusowych do Niemiec. Jeśli kogoś rozstrzelają, to tylko po to, by postraszyć. Wszyscy wspaniale znaliśmy rozkaz władz niemieckich, 
że za zabitego we wsi czy niedaleko jej żołnierza niemieckiego, zostanie rozstrzelanych 6 osób zakładników. 
Tego, co wydarzyło się pół godziny później, nikt nie mógł sobie nawet wyobrazić.W oborach, gdzie ludzie zostali 
zamknięci, szerokie drzwi dla wjazdu konia z wozem zawsze były robione od strony ulicy. Z boku zostawały wąskie drzwi jako wyjście zapasowe. Przez nie zaczęto wyprowadzać 
ludzi na zewnątrz. Załadowany obóz stał gdzieś na odległości 300 metrów od wykopanych dołów. Nam było 
dobrze widać, jak przebiegała ta straszna akcja zagłady ludzi. Z obu stron skazani na śmierć byli otoczeni przez żołnierzy z automatami w ręku. Smutna droga ziemska dobiegała kresu przy jamie. Nie ma szans na ucieczkę. Nawet, gdyby 
udało się uciec, to nie było żadnych szans przedostać się przez potrójne okrążenie żołnierzy. Nawet kura nie 
byłaby w stanie uciec ze skazanej wsi, nie to, że człowiek.
Jak tylko skazany podchodził do jamy, strzelano doń z automatu. Ciało spadało w dół. Nie wszyscy umierali od razu. Do mogiły spadali też ranni, ale ich nie dobijano 
– kolejne ciała dokładnie zakrywały i martwych i tych, kto jeszcze był żywy. Rzeź skończyła się w godzinę. 
Mężczyznom z obozu kazano wziąć łopaty i pójść zakopać mogiły. Kiedy podeszliśmy do jamy, przed nami 
ukazał się przerażający widok. Ci, którzy nie umarli od razu, próbowali wykaraskać się na powierzchnię, do 
światła, ale przywaleni z góry martwymi ciałami, nie dawali rady, nie mogli pozrzucać te ciała. Wyglądało 
to tak, jakby martwi powstawali z mogiły. Do tego mogiły nie milczały, ale stękały. Jakby sama ziemia stękała. 
Z różnych stron donosiły się jęki i rozpaczliwy płacz.
Wielu mężczyzn straciło przytomność od tego widoku. In-
nym po prostu ręka się nie podnosiła się, żeby wziąć łopatę, zaczerpnąć ziemię i rzucić na poruszającą się 
ludzką masę. Wszystkim po policzkach ciekły łzy. Widząc to wszystko, oficer niemiecki dał jakiś rozkaz żołnierzom, i tamci odsunęli nas na bok. Leżących bez przytomności mężczyzn swoi odciągnęli na stronę. Esesmani z czaszkami na czapkach 
zarzucili za plecy automaty i sami zabrali się za łopaty. Nagrzana przez słońce ziemia z cichym hukiem 
padała na jeszcze nie ostygłe ciała. Gdy mogiła była przysypana ziemia warstwą na łopatę, esesmani prze-
kazali narzędzia chłopom. Od ruchu ciał cienka warstwa ziemi popękała, osypując się na dół, ukazując zabitych i jeszcze żywych. Starając się tam nie patrzeć, ludzie zasypywali 
mogiłę...Kiedy mogiła została zasypana chłopom dano rozkaz wrócić do wozów. Trzech Niemców z rakietnicami w rękach poszli po bezludnej wsi. Wystrzeliwano w otwarte okno czy drzwi domu. Szaulicze były wioską dość zamożną, domy były 
najczęściej kryte nie słomą, a blachą. Dlatego dopiero po jakimś czasie ogień się rozpowszechniał i wyrywał 
na zewnątrz. Natomiast obory, kryte słomą zapalały się natychmiast i płonęły w mig, wyrzucając w niebo 
tysiące skier, jakby oddając hołd zabitym gospodarzom.
Przygnębieni tym, co zobaczyli, mężczyźni powieźli ludzkie dobro do Wojtkowicz. W Wojtkowiczach wozy zostały 
rozładowane w specjalnie juz przygotowanym gumnie. Po skończeniu rozładowania, stanęliśmy z boku. Mężczyźni zapalili „kozie nóżki” i stali czekając dalszych rozporządzeń 
Na jednym z wozów pozostał leżeć kożuszek. 
Ze względu na konia, każdy mieszkaniec wsi wiedział, czyj to jest wóz. Zwróciłem się do Janka, młodego, 
nieżonatego chłopca: 
-Głupiś, Janku! Ludzi pozabijano, a ty o szmatach myślisz! Na ludzkim nieszczęściu chcesz się wzbogacić!
- Wszystko jedno Niemcy zabiorą! 
– tłumaczył się tamten.
Dopiero co skończyliśmy ten nasz dialog, jak oficer niemiecki coś powiedział tłumaczowi, a tamten krzyknął, zwracając się do nas:
- Czyj wóz!? – wskazał ręką na 
ten, gdzie leżał kożuch.
- Janku! To przecież twój wóz! 
Idź! – powiedzieli mężczyźni. Janek 
podszedł do przodu.
- Dla siebie go zostawiłeś? – 
Zapytał oficer za pośrednictwem 
tłumacza.
-- Nie! Nie! Nie zostawiałem sobie! 
Wystraszył się tamten, przeczuwając, 
ze może być źle.
- Kom! – powiedział oficer i 
ręką wskazał w stronę magazynu. Chłopiec pokornie podszedł. Niemiec poszedł za Jankiem. Idąc wyjął pistolet i bez zapowiedzenia czy uprzedzenia strzelił mu w tył głowy. 
Janek jakby potknąwszy się upadł. Esesman krótko zwrócił się do chłopów, którzy stali oniemiali:
- Zabierzcie ciało i zawieźcie 
je do domu. Władza niemiecka 
nadal będzie tak postępowała ze 
złodziejami. Powiedzcie wszyst-
kim, że Szaulicze ucierpiały za po-
moc bandytom. Możecie jechać do domów.

Fragmenty tekstu : Magazyn Polski. Na uchodźstwie nr 9-10 (21-22)
[wrzesień-październik 2007]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust