piątek, 22 czerwca 2018

Unser einziger weg ist-Arbeit!

                      


Mordechaj Chaim Rumkowski, przełożony Judenratu łódzkiego getta, przez cały okres istnienia dzielnicy żydowskiej wierzył, że jego Żydzi doczekają wyzwolenia, że jemu, jak nikomu innemu, uda się ich uratować. Nie na darmo poświęcił przecież 16 tysięcy dzieci i starców, którzy we wrześniu 1942 roku podczas "wielkiej szpery" zostali wysiedleni z getta i zginęli zagazowani w Chełmnie. Wziął na siebie krwawe święto Rosz haSzana. Mówił, że odciąć trzeba członki, by ratować ciało. Miał wizję getta pracującego dla okupanta. To był jedyny sposób by utrzymać Żydów przy życiu. Sprawić, by Żyd nieprzydatny stał się niezbędny. Przekształcił więc za zgodą Niemców getto w obóz pracy (Arbeitsgetto), w którym pracować mieli wszyscy od 10 do 65 lat. Sztandarowe hasło mówiło samo za siebie "Naszą jedyną drogą jest praca". Karta zatrudnienia była jak paszport życia. W 1943 roku w łódzkim getcie funkcjonowało już 96 zakładów. Na dwie, albo i trzy zmiany pracowało w nich 80 procent ludzi. Pozostali (12 procent) byli zatrudnieni w administracji getta. Przełożony Starszeństwa Żydów miał się czym chwalić. I był spokojny.





Spokoju nie starczyło jednak na długo. Zmieniająca się sytuacja na froncie wschodnim i zwycięski pochód Armii Czerwonej, która zaczęła bezpośrednio zagrażać pozycjom niemieckim na ziemiach polskich, sprawiły bowiem, że ostatnia dzielnica żydowska zaczęła zbliżać się do nieuchronnego końca. Po Warszawie, Białymstoku i innych przyszła kolej i na łódzkie getto. Zaczęły się wysiedlenia. Niemcy żądali coraz liczniejszych transportów. 23 czerwca pierwszych 562 Żydów opuściło getto. Mieli w rękach swoje bagaże, kawę w wagonach i zapewnienia Biebowa, że jadą do Rzeszy. Niemcy perfidnie kłamali, bali się paniki mieszkańców. Drugi transport odszedł trzy dni później, a po nim kolejne. Łącznie do 14 lipca odjechało ich dziesięć. Ludność getta zmniejszyła się o 7196 osób.

Zakłady pomimo wysiedleń pracowały dalej, dostając materiały i zamówienia na kilkumiesięczną produkcję. Wydawało się wtedy, że może jest jednak szansa, że to nie koniec. Rumkowski też chciał w to wierzyć, więc jeszcze dwoił się i troił, by zapanować nad sytuacją, jeździł na spotkania z kierownikami resortów, mówił o zwiększaniu produkcji, o niedawaniu pretekstu Niemcom. Mógł jednak niewiele. Od dłuższego już czasu jego pozycja była czysto fasadowa, a władza w getcie należała do Biebowa. To, że getto nadal istniało, było zasługą Speera, który zapewniał Hitlera, że łódzkie getto jest niezbędnym elementem w produkcji wojennej na rzecz niemieckiej armii. Wysiedlenia wstrzymane zostały na krótką chwilę. To było kilka dni nadziei i radości. Żydzi padali sobie w objęcia, płakali. Nikt z nich nie przeczuwał, że koniec jest już bliski. Nawet redaktorzy "Kroniki", którzy jeszcze 24 lipca na jej stronicach pisali o Rumkowskim: "Miejmy nadzieję, że uda mu się stateczek getta, który tyle razy już tonął, przeprowadzić przez rafy najbliższych wydarzeń". "Stateczek" jednak już tonął. Prezes nie mógł ocalić swoich Żydów przed nadciągającym huraganem ostatecznego unicestwienia. Decyzja Stalina o wstrzymaniu wojsk na przedpolach Warszawy, spowodowana niechęcią pomocy polskim powstańcom, którzy 1 sierpnia 1944 roku chwycili za broń, była gwoździem do trumny ostatniej tak licznej społeczności żydowskiej w Polsce. Na "pokładzie" getta w przeddzień ewakuacji było jeszcze 68 700 Żydów.
"Bracia i siostry!" 

Pierwszymi wyznaczonymi do wyjazdu byli pracownicy Centrali Krawieckiej i krawcy z resortu nr 1 i 2 wraz z rodzinami. Transport miał wyruszyć 3 sierpnia, dzień po tym, jak na murach getta zawisło obwieszczenie Przełożonego Starszeństwa Żydów o zarządzeniu nadburmistrza miasta, mówiącego o ewakuacji dzielnicy żydowskiej.

"Gdzie jesteście, o krawcy?" – zdawało się słyszeć w całym getcie. Dobrowolnie po kilku dniach od wezwania zgłosiło się ich zaledwie kilkunastu. Reszta Żydów pozostawała głucha na przemówienia Biebowa, na błagania Rumkowskiego. Bali się. Może już nie wierzyli. Woleli swoje zatęchłe mieszkania, przypominające raczej najnędzniejsze nory, niż niepewne jutro gdzieś na obcej ziemi. Po krawców, po odebraniu im 4 sierpnia kartek żywnościowych, co było równoznaczne ze skazaniem ich na śmierć głodową, 8 sierpnia wkroczyły do getta gestapo i straż ogniowa, które przy pomocy żydowskiej policji na terenie wyznaczonym przez ulicę Franciszkańską, Brzezińską, Młynarską, Zawiszy przeszukiwały mieszkanie po mieszkaniu. Niemcy sami zaczęli kompletować transporty. Cel był jeden: oczyścić dzielnicę, zostawiając w niej jedynie komando robocze odpowiedzialne za sprawy porządkowe. Czas był bezcenny. Trudno było prognozować, kiedy Rosjanie ruszą na Warszawę, a tym samym Niemcy będą musieli zarządzić ostateczny odwrót. Kiedy 9 sierpnia zamknięto wszystkie resorty, a praca przestała odgrywać rolę parasola ochronnego, Żydzi stali się całkowicie bezużyteczni. Nie było już ani jednej rzeczy, dzięki której mogliby przetrwać. Jedyną rzeczywistością stały się łapanki, rozstrzeliwania, paniczny strach i wyszukiwanie kolejnych kryjówek.

Bierny opór, na jaki zdobyła się ludność, był jedyną formą walki o własne życie. Tu, w tym getcie, od początku zupełnie odciętym od świata, pozbawionym kontaktów z aryjską stroną miasta i przedstawicielami polskiego podziemia, gdzie nie istniał szmugiel, gdzie przez pięć lat nikomu z prowincji nie udało się przekroczyć jego murów, gdzie nie było żadnej broni, nie było innej możliwości obrony. Ci, którzy należeli do tego samego pokolenia co Mordechaj Anielewicz, Mordechaj Tanenbaum, Eliezer Geller, nie walczyli, nie popełniali samobójstw. Niestawienie się do transportu było ostatnim porywem, pragnieniem życia. Jak szczury ukrywali się po piwnicach, strychach, leżąc godzinami, tłumiąc oddech. Głodni, bo głodem Niemcy chcieli zmusić ich do wyjazdu. To puste żołądki miały przygnać Żydów na Radegast. Niemcy ustawili tam pełne wozy chleba.

"Ukrywać się!" 

Taki rozkaz wydało kierownictwo Lewicy Związkowej członkom swojej partii. Nie dać się złapać, dobrowolnie nie zgłaszać się do wyjazdu. Innego planu nie było. Podobnie zresztą jak i pozostałe działające na terenie getta łódzkiego partie tj. Paolej-Syjon, Bund, tak i lewicowcy nie wypracowali żadnej spójnej koncepcji działania na wypadek likwidacji. Lewica Związkowa była najliczniejszą partią. W ostatnich tygodniach istnienia getta skupiała w swoich szeregach ok. 1500 towarzyszy. Czy działacze partyjni byli aż tak nieświadomi zbliżania się nieuchronnego? Czy uśpiła ich propagowana przez niemiecki Zarząd Getta i samego Prezesa wizja pracy, która miała pozwolić im przetrwać? Czy żyli iluzją? Czy nie było innej drogi?

Chcieli przecież żyć. Starzy, młodzi, wszyscy tak samo pragnęli tylko jednego – ocalenia. Młodzi byli rewolucyjni, burzyła się w nich krew. Zabrano im wolność, więc szukali jej na spotkaniach, w dyskusjach, w książkach, na demonstracjach partyjnych. Organizowali samopomoc, dzielili się głodowymi racjami z bardziej potrzebującymi: ziemniakami czy łyżką zupy. Walczyli w resortach, sabotując produkcję. Marzyli o dniu wyzwolenia. Już słychać było przecież wystrzały artyleryjskie. Już czuli na twarzach powiew wolności.

W Organizacji Antyfaszystowskiej – Lewicy Związkowej ścierali się "starzy" z "młodymi". "Starym", pod kierownictwem Zuli Pacanowskiej (wywiezionej w trakcie "wielkiej szpery" do Chełmna), Chila Hirszhorna, Barbary Beatus, wywodzącym się z działającej do 1938 roku Komunistycznej Partii Polski, i "młodym" – tym od Niutka Radzynera z założonej przez niego, jeszcze w okresie istnienia szkół, młodzieżowej gimnazjalnej organizacji komunistycznej trudno było wypracować wspólne stanowisko. Młodzi rwali się do czynu, chcieli szukać kontaktu ze stroną aryjską. Starsi zachowywali jednak dystans, wiedzieli, że porywy serca i deklaracje młodszych towarzyszy są nierealne, wręcz szkodliwe.

Kiedy wyłączano kolejne ulice, a przebywanie na nich oznaczało śmierć, kiedy wymęczeni głodem, chorobami i strachem mieszkańcy zaczęli się poddawać i ruszyli z tobołkami na plecach, ze zniszczonymi walizami w drogę na Marysin, "starzy" ruszyli z nimi, nie widząc sensu dalszego oporu. Wcześniejszymi transportami wyjechało również kierownictwo bundowców i poalej-syjonistów.

"Młodzi" zostali. Ukrywali się do 29 sierpnia, dnia odjazdu ostatniego pociągu. Stawili się na Radegast. Razem. Dzień wcześniej w podróż wyruszył "król getta" – Chaim Rumkowski. Kiedy oni zapełniali kolejne wagony, prawdopodobnie już nie żył, znajdując śmierć w komorze gazowej Auschwitz. Młodzi ruszali w tę samą drogę. I choć wiedzieli już o Chełmnie i kominach Auschwitz, w ich sercach tliła się jeszcze nadzieja, że może jednak pojadą do Niemiec na roboty. Przecież Niemcy wysyłali z nimi ich maszyny, narzędzia, stołki i ławki…

Zamieszczony poniżej tekst przedstawia stanowisko Lewicy Związkowej wobec kwestii likwidacji łódzkiego getta w świetle wspomnień i relacji zgromadzonych w Żydowskim Instytucie Historycznym. Zaprezentowany fragment jest częścią projektu "Kronika wg Auschwitz. Getto Litzmannstadt" autorstwa Marka Millera – reportera, twórcy "Laboratorium Reportażu" na Uniwersytecie Warszawskim. Książka, będąca kroniką-reportażem, ukaże się w 65. rocznicę likwidacji getta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#PolishHolokaust