19 czerwca 1943r. zgrupowanie Stołpeckie, w jednej z największych akcji bojowych AK, zdobyło miasto Iwieniec, w powiecie wołożyńskim. Rozbito tamtejszy garnizon niemiecki, zabito ok.100 Niemców, zdobyto broń. Wydarzenia te przeszły do historii jako powstanie iwienieckie .
Wkrótce po utworzeniu oddziału doszło do dekonspiracji polskiej siatki konspiracyjnej w Iwieńcu. W ręce Niemców i ich białoruskich kolaborantów wpadło od 20 do 80 członków i sympatyków Armii Krajowej. Aresztowania osobiście nadzorował sędzia Karaczun ze Stołpc, będący postrachem miejscowej ludności polskiej. Wywiad AK uzyskał informację, że okupanci zamierzają wywieźć więźniów do obozów śmierci w Kołdyczewie lub Małym Trościeńcu. W świetle tych doniesień komenda Ośrodka „Słup” podjęła decyzję o przeprowadzeniu uderzenia na garnizon niemiecki w Iwieńcu. Celem akcji miało być nie tylko uwolnienie więźniów, lecz również uprzedzenie analogicznej akcji sowieckiej. Polskie dowództwo obawiało się bowiem, że ewentualny sowiecki atak na Iwieniec mógłby spowodować duże zniszczenia materialne oraz niepotrzebne ofiary wśród polskiej ludności cywilnej.
Atak na Iwieniec rozpoczął się dokładnie w południe 19 czerwca, w porze obiadowej, gdy czujność okupanta była najsłabsza. Na sygnał kościelnych dzwonów bijących na Anioł Pański żołnierze AK przerwali linie telefoniczne wiodące do miasteczka, po czym bez większych trudności opanowali budynek poczty oraz niemieckie biuro gospodarcze (zastrzelono przy tym jednego urzędnika). Partyzanci zniszczyli także most nad Wołmą. Grupa pod dowództwem wachm. „Dęba” po uprzednim unieszkodliwieniu wartowników otoczyła siedzibę białoruskiej policji i wezwała funkcjonariuszy do kapitulacji. Najwyższym stopniem policjantem przebywającym w tym czasie na posterunku był zastępca komendanta st. sierż. Stefan Poznański, podoficer przedwojennej Policji Państwowej, a zarazem członek AK. Na jego rozkaz policjanci – wśród których przeważali Polacy, w wielu wypadkach członkowie i sympatycy AK – złożyli broń i opuścili budynek. Jedynie niewielka grupa funkcjonariuszy przybyłych kilka dni wcześniej z Połocka usiłowała stawiać opór, zlikwidowano ją jednak bez większych trudności.
Nie powiodła się natomiast próba błyskawicznego opanowania posterunku niemieckiej żandarmerii. Co prawda żołnierze dowodzeni przez sierż. „Opończę” zdołali bezszelestnie rozbroić dwóch wartowników, lecz strzelanina, która wybuchła w rejonie kwater białoruskiej policji, zaalarmowała pozostałych Niemców. Jeden z żandarmów zdołał zaryglować drzwi do budynku i zabić granatem kpr. Jana Niedźwiedzkiego ps. „Janek”. Partyzanci Jan Misiaczek ps. „Miś” i Jan Bryczkowski ps. „Zew” zdołali jeszcze dostać się otwartym oknem do wnętrza posterunku, po czym zniszczywszy przy użyciu granatów radiostację wraz z centralą telefoniczną, powrócili do kolegów. Żandarmi ochłonąwszy z zaskoczenia, zorganizowali silną obronę. Żołnierze AK uzbrojeni wyłącznie w broń krótką i granaty nie zaryzykowali frontalnego szturmu. W trakcie wymiany ognia poległ jeden z partyzantów, a drugi otrzymał śmiertelną ranę. Podchorąży „Lech” wraz z jeszcze jednym żołnierzem odnieśli lekkie obrażenia.
Równocześnie z wybuchem walki wewnątrz miasta żołnierze „Waldana” uderzyli na koszary Luftwaffe. Niemcy zorientowali się wkrótce, jak niewielka jest liczba atakujących i ochłonąwszy z zaskoczenia przeszli do kontrataku. Gdy spróbowali jednak sforsować groblę na Wołmie pododdziały „Waldana” i „Lewalda” zasypały ich silnym ogniem broni maszynowej. Wielu żołnierzy Luftwaffe zostało zabitych, pozostali wycofali się do koszar. Żołnierze AK wzięli do niewoli dwóch niemieckich oficerów w stopniu kapitana. Jednego z nich, pochodzącego z Czechosłowacji, niemal od razu rozstrzelano. W nocy 19/20 czerwca załoga koszar raz jeszcze podjęła próbę kontrataku, lecz ostrzelana z dwóch stron przez żołnierzy „Waldana” i „Lewalda” musiała się cofnąć, ponosząc przy tym spore straty.
Tymczasem w centrum Iwieńca niemieccy żandarmi nadal stawiali zaciekły opór, obawiając się zapewne, że po dostaniu się w ręce partyzantów zostaną ukarani za wcześniejsze zbrodnie na ludności cywilnej. Chcąc skłonić Niemców do kapitulacji, żołnierze AK wysłali w charakterze parlamentariusza oficera Luftwaffe schwytanego w ataku na koszary. Żandarmi odpowiedzieli jednak ogniem, zabijając rodaka na miejscu (według innych źródeł oficer został ranny). Po dwóch godzinach walki wachm. „Dąb” wpadł na pomysł, aby przy użyciu strażackiego beczkowozu i sikawki oblać budynek benzyną. Podłożenie ognia pod posterunek okazało się punktem zwrotnym starcia. Niemal wszyscy żandarmi zginęli w płomieniach lub od polskich kul. Ku rozczarowaniu żołnierzy AK śmierci uniknął jednak znienawidzony komendant „Sawinola”. Ocaleli także burmistrz Zenon Burak oraz sędzia Karaczun, którzy wraz z grupą Niemców zdołali uciec do Mińska.
Iwieniec był wolny przez blisko osiemnaście godzin. Gdy o świcie 20 czerwca nad miasteczkiem pojawiły się niemieckie samoloty rozpoznawcze, polskie dowództwo podjęło decyzję o rozpoczęciu odwrotu.
O godzinie 6:00, na sygnał trębacza, który odegrał hejnał Wojska Polskiego, żołnierze AK opuścili Iwieniec, kierując się do Rudni Nalibockiej. Partyzanci zabrali ze sobą uwolnionych więźniów, dezerterów z białoruskiej policji, większość polskiej młodzieży z Iwieńca, która zgłosiła się na ochotnika w szeregi oddziału, a także 70 furmanek z rozmaitą zdobyczą.
Kilka godzin wcześniej ubezpieczenia wystawione przez polski zwiad konny nawiązały kontakt z sowieckimi partyzantami z Brygady im. Czkałowa. Komisarz Iwan Kozak zaproponował żołnierzom AK przeprowadzenie wspólnego ataku na koszary Luftwaffe. W związku z możliwością szybkiego nadejścia niemieckiej odsieczy Polacy odrzucili tę propozycję. Grupa sowieckich partyzantów wkroczyła następnie do Iwieńca, gdzie przystąpiła do opróżniania niemieckich magazynów z towaru i sprzętu, którego nie zabrali Polacy. Sowietom nie udało się umknąć przed niemieckim pościgiem, który zadał im ciężkie straty w starciu pod Pralnikami.
Rankiem 20 czerwca do miasta dotarła silna niemiecka odsiecz sprowadzona z odległego o kilkadziesiąt kilometrów Mińska. Mszcząc się za poniesioną klęskę, Niemcy zamordowali około 150 mieszkańców Iwieńca, a wielu innych wywieźli na roboty przymusowe. W gronie rozstrzelanych znaleźli się m.in. Kazimierz i Łucja Dzierżyńscy, w których domu mieścił się sztab polskiego oddziału (mimo nalegań ze strony por. „Lewalda” małżeństwo nie zdecydowało się na opuszczenie miasta).
Atak na Iwieniec zakończył się pełnym sukcesem. W zależności od źródeł szacuje się, że polscy partyzanci zabili od 40–50 do 100 lub nawet 150 Niemców i ich kolaborantów. Ponadto kilkunastu Niemców dostało się do polskiej niewoli (zostali zwolnieni w Rubieżewiczach). Uwolniono wszystkich więźniów, w tym kilkunastu Żydów (wśród tych ostatnich było kilku lekarzy). Z szeregów białoruskiej policji pomocniczej zdezerterowało od 100 do 200 funkcjonariuszy, którzy dołączyli następnie do polskiego oddziału. Partyzanci zdobyli także pięć samochodów (dwa osobowe i trzy ciężarowe), dwa działka ppanc. z amunicją, kilkanaście ckm i rkm, kilkaset granatów, 12 tys. sztuk amunicji, tajne dokumenty wojskowe, kilkadziesiąt koni i sztuk bydła, spore zapasy medykamentów i żywności (w tym znaczne ilości konserw, mąki, cukru i soli), kilka skrzyń papierosów, kilka beczek spirytusu, a także buty wojskowe i skóry. Straty własne ograniczyły się do trzech zabitych oraz około 6–11 rannych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
#PolishHolokaust